– Ale kim on jest?
– Nie wiadomo. Starzy ludzie powiadają, że dowiedzieli się o nim już od swych dziadów, którym z kolei mówili o nim ich dziadowie. O ile wiemy, przebywa w tych okolicach od zawsze.
– Hm, to nie brzmi zachęcająco. Ale gdzie ja właściwie się znalazłem?
– W Planinie w Słowenii. Miejsce należy do Austro-Węgier, ale jesteśmy dumnym narodem i chcielibyśmy odzyskać wolność. A kim wy jesteście i skąd przybywacie?
– Ostatnio z Salzburga, choć jestem z Wiednia. Mam tam wielkie przedsiębiorstwo i zamierzam dotrzeć do Wenecji po towar.
Było to rzecz jasna kłamstwo, ale Solve nie potrafił przepuścić żadnej okazji, by się nie pochwalić.
– Zapuściliście się nazbyt daleko na wschód.
Wiem o tym, odparł Solve w myśli. Przywiodły mnie tu ślady Tengela Złego.
Dotarłem aż tutaj… Na bogów, jestem u kresu podróży!
Po wyjściu z winiarni towarzyszyło mu dwóch mężczyzn. Niosąc prymitywne pochodnie wskazywali drogę do domu, w którym miał nocować. Solve zauważył, że oddalają się od wioski.
Nie było to co prawda bardzo daleko i jego dom nie był ostatni. Powiedzieli mu, że jeszcze wyżej mieszka Elena, samotna i śliczna dziewczyna, lecz niestety dla nich za uboga.
A więc miał też piękną sąsiadkę! Dziewicę, jak powiadali, a zatem najlepszą, jaką można sobie wyobrazić. Kiedy Solve słyszał o takiej dziewczynie, zawsze ogarniała go szalona chęć, by zdobyć ją i zbrukać.
Chłopi odeszli, a kiedy miał pewność, że znaleźli się już w domach, pospieszył po klatkę. Umieścił ją w małej wewnętrznej izdebce bez okna i wyszedł na próg, w noc.
Słowenia? Nigdy nie słyszał o takim kraju. Z tego, co mówili, musiał to być jeden z całego mnóstwa krajów na Bałkanach,
Prymitywni barbarzyńcy, nic interesującego dla takiego światowca jak on. Nie pojmował, dlaczego właśnie tutaj udał się Tengel Zły.
Tak, na pewno był właśnie tutaj! Wyostrzonym instynktem, charakterystycznym dla dotkniętych, Solve wyczuwał, że znajduje się on bardzo, bardzo blisko.
Rozpościerała się nad nim rozgwieżdżone niebo. W oddali wyło jakieś zwierzę.
Solve drgnął. Na niewielkim wzniesieniu, całkiem niedaleko, stała wysoka samotna postać. Nie ulegało wątpliwości, że zwrócona jest w stronę nowego domostwa Solvego.
W ciemności nocy Solve poczuł się nieswojo. Wiatr nieprzyjemnie szeleścił w kwitnących żółto krzewach, poruszał gałęziami i liśćmi.
Nie spoglądając już więcej na postać z zaświatów, odwrócił się, wszedł do środka i zatrzasnął za sobą drzwi. Zaklął głośno, gdy zobaczył, że nie ma w nich zamka. Zastawił je stołkiem i wsunął się pad przykrycie z owczych skór na łóżku.
Doprawdy, jak nisko upadł!
Ale jeszcze zmieni niepowodzenie w bogactwo i szczęście.
Po raz kolejny zastanowił się nad tym, jak okropne i puste jest życie.
A przecież tak wiele zależy od tego, co człowiek z nim uczyni.
Ale Solve tak nie myślał. Cóż mógł poradzić na to, że wszystko idzie mu jak po grudzie? Wyraźnie los mu nie sprzyja!
Pod przykryciem zacisnął dłonie w pięści. Jeszcze się okaże, kto ostatecznie wygra. On jest niezwyciężony!
ROZDZIAŁ IX
Elena jak zwykle wstała bardzo wcześnie. Wydoiła swoje dwie kozy, powiedziała kilka przyjaznych słów do kota, które ten bardzo sobie cenił, zwłaszcza że towarzyszyła im kropelka mleka. Był to dzień, w którym miała warzyć sery. Od dawna już zbierała na ten cel mleko.
Z tego właśnie się utrzymywała, innych możliwości nie miała. Sery od czasu do czasu wymieniała na trochę mięsa, a poza tym odżywiała się głównie tym, co mogły dać jej łąka i las.
Dzień ten różnił się od innych. Było już późno, gdy wyprowadziła kozy, nie odchodziła więc zbyt daleko od domu.
Pogoda była piękna, powietrze przejrzyste, rozciągał się widok na wioskę i jeszcze dalej aż do Adelsbergu. Słoweńcy naturalnie mieli własną nazwę dla owej dziwnej okolicy Adelsbergu. Dopiero Austriacy po podbiciu całej Słowenii wprowadzili własne miano, a może uczynili to jeszcze wcześniej Niemcy, gdy Słowenia stanowiła część cesarstwa rzymskiego narodu niemieckiego.
W każdym razie Adelsberg dla Eleny było obcą nazwą.
Ale czy do chaty leciwego Janko ktoś się nie sprowadził? Do tej starej, prawie zapadającej się chałupy?
Sądząc po sylwetce, musiał to być bardzo młody człowiek.
Któż to mógł być?
W wiosce maleńkiej jak ta ludzie ciekawi są swoich sąsiadów.
W myślach starała się przypomnieć sobie wszystkich wioskowych mężczyzn i doszła do wniosku, że nie mógł to być żaden z nich. Ten człowiek poruszał się inaczej, chodził lżejszym krokiem, bardziej niespokojnie i nerwowo.
Czy kierował się w stronę jej domu?
Matko Przenajświętsza, co miała teraz robić? Elena była nieśmiałą dziewczyną, nieprzywykłą do obcych. Zwłaszcza od młodych mężczyzn trzymała się z dala, wiedziała bowiem, że w wiosce pilnie przypatrywano się wszystkiemu, co robiły młode panny.
Żeby nie zaszkodzić zbytnio swej opinii, postanowiła wyjść mu na spotkanie.
Im bardziej zbliżali się do siebie, tym szerzej otwierała oczy ze zdumienia. Kiedy już znaleźli się bardzo blisko, Elena pomyślała, że musi to być chyba najpiękniejszy młodzieniec na świecie. Co prawda nigdy nie wypuściła się nigdzie dalej poza swą okolicę, to znaczy była tak daleko, jak dało się zajść pieszo lub dojechać wozem w jeden dzień.
Gdy jednak znalazła się tuż przy nim, zauważyła, że po pierwsze nie był wcale taki młody, jak jej się początkowo wydawało, mógł mieć około trzydziestu lat, a w dodatku na twarzy malował mu się wyraz goryczy. Ale mimo wszystko, cóż za wyjątkowo przystojny mężczyzna!
A te oczy! Elena nigdy nie widziała podobnych. Lśniące złotawo, szelmowskie, wesołe…
Oniemiała z podziwu, zapomniała nawet go powitać…
A jednak…? W tej twarzy tkwiło coś, czego nie potrafiła nazwać, coś, co ją odpychało. Odrobina nikczemności? Nie! To niemożliwe. Wszak to szlachetny pan, i tak pięknie ubrany.
Mimo wszystko nie mogła się pozbyć nieprzyjemnego wrażenia.
Solve obserwował ją, uśmiechając się krzywo, po czym pochylił się nad jej dłonią i złożył na niej pocałunek. Wystraszona przyciągnęła rękę do siebie, nigdy czegoś podobnego nie doświadczyła, z pewnością było to nieprzyzwoite. Wybacz mi, Panno Mario, nie wiedziałam, co on ma zamiar zrobić!
Co za ślicznotka, pomyślał Solve. Uboga i chłopka, to prawda, ale czysta i nietknięta! A więc to Elena, jego sąsiadka! Może czas spędzony tutaj jednak nie będzie całkiem zmarnowany.
Bardzo szybko zorientowali się, że nie potrafią się porozumieć. Stanowiło to pewną przeszkodę, lecz Solve nie zamierzał się tym przejmować. Za pomocą gestów i najprostszych słów usiłował wytłumaczyć jej, że mieszka w chacie poniżej, i zapytać, czy to nie jej domostwo leży tam na górze?
Elena, onieśmielona, z zapałem kiwała głową.
Solve uśmiechnął się szeroko, zapraszająco. Ostrożnie odpowiedziała uśmiechem. Stała ze spuszczoną głową, czubkiem buta rysując zawijasy na ziemi. Nie śmiała podnieść wzroku.
Solve gestem zapytał, czy nie zechciałaby pójść wraz z nim do jego domu. Popatrzyła na niego z przerażeniem, znów zakręciło się jej w głowie od jego baśniowej wprost urody, i energicznie pokręciła głową.
Wskazał na kozy i zaczął naśladować ruchy przy dojeniu. Elena kiwała głową i nagle wpadła na pewien pomysł. Poprosiła go bez słów, by poczekał w tym samym miejscu, i co sił w nogach pobiegła do swej chatki.
Solve naturalnie nie czekał. Ostrożnie zbliżył się do jej domu, nie za blisko, na tyle, by pokazać, że rozszerzył swoje terytorium także i na jej zagrodę. W każdym razie tak myślał. Uśmiechnął się do siebie, wprawdzie niezbyt pięknym uśmiechem, ale bardzo był rozbawiony.