Uśmiechnął się więc i przyjaźnie skinął głową na pożegnanie. Zdołał też przekazać wiadomość, że ma nadzieję na szybkie z nią spotkanie.
Tego dnia w myślach Eleny zapanował chaos, którego w żaden sposób nie potrafiła uładzić. Milan był odpowiednim mężczyzną dla niej, a teraz czuła, że zboczyła na niebezpieczną ścieżkę. Mimo to jednak nie mogła powstrzymać się od spoglądania ku chacie sąsiada i odczuwała w sobie radość tak wielką, że nie była w stanie zapanować nad głośnym, dzwoniącym nadzieją śmiechem. Chodziła po domu tanecznym krokiem, wirowała i raz po raz zerkała w stronę jego domu.
Wieczorem stanęła na progu i znów spojrzenie jej powędrowało w tamtym kierunku, dojrzała też postać obcego mężczyzny. Stał tak samo jak ona, może także przepełniony tęsknotą, choć w to nie śmiała wierzyć.
Przez moment wydawało się jej, że podjął decyzję i ruszył w jej stronę. Śmiertelnie się przeraziła i już miała wbiec da środka, gdy nagle dostrzegła, że on gwałtownie zawrócił. W następnej chwili zniknął w głębi chaty.
Co się wydarzyło? Dlaczego?
Zdumiona rozejrzała się dokoła i strach pochwycił ją w swe szpony.
Na wzgórzu, gdzie, jak powiadali, często go widywano, stał Wędrowiec w Mroku.
Elena nigdy dotąd go nie widziała. Z tego prostego powodu, że nigdy nie wychodziła po zapadnięciu ciemności. Ale kiedyś chyba musiało się zdarzyć, że wyszła? myślała starannie zamykając drzwi. Drżąc ze strachu wsunęła się do łóżka.
O tak, oczywiście, że wychodziła! Wracała do domu po dożynkach i innych świętach urządzanych w wiosce.
Nigdy jednak nie spotkała osławionego, straszliwego wędrowca!
„On oznacza śmierć…”
Nie, och, nie!
Oddychała szybko, przerażona niemal do szaleństwa.
Ale o n także go widział! Nie była więc osamotniona w swoim przeżyciu.
Kiedy się już nieco uspokoiła i mogła myśleć o bardziej codziennych sprawach, zastanawiała się, czy wypada zaprosić przybysza na dożynki. Po to tylko, by spotkał innych młodych ludzi, nic innego nie miała na myśli. Tak właśnie usprawiedliwiała się przed samą sobą.
Zbyt wiele burzliwych wydarzeń miało miejsce tego dnia. Teraz musiała spać! Przytuliła kota jeszcze mocniej, by poczuć jego bliskość i ciepło, i skuliła się pod przykryciem z owczych skór.
Zasypiając, miała przed oczami olbrzyma na wzgórzu.
Jakiż on wydawał się przytłaczający! Z jednej strony straszny, z drugiej – jakby nie. Nie potrafiła opisać, jakie odczucia w niej budził.
Wysoka sylwetka, prosta, wyniosła niczym króla, w szerokiej opończy opadającej z ramion aż na ziemię. Na głowie miał kaptur lub coś podobnego. A może hełm?
Nie mogła sobie teraz przypomnieć.
Był całkiem czarny, nieruchomy, imponujący.
Ale to nie w stronę jej domu był zwrócony…
Spotkali się znów następnego dnia, i jeszcze następnego. Żadne z nich nie wspomniało Wędrowca.
Ponieważ jednak oboje bardzo chcieli się porozumieć, szybko nauczyli się kilku podstawowych słów i mowy gestów i wkrótce naprawdę udała im się pokonać barierę języka. Stało się tak, jak przed tysiącami lat, kiedy to różne plemiona uczyły się wzajemnego porozumiewania. Obserwując i wsłuchując się w sposób wyrażania obcych, przyswajano sobie ich mowę.
Solve wyjaśnił, że nazajutrz wybiera się do wioski po konia, powóz i kilka rzeczy niezbędnych do domu. Było to trzeciego dnia, jaki spędzali razem. Za każdym razem siadali na trawie między domami i rozmawiali przez godzinę lub dwie. Elena przywykła już do myśli, że on mieszka tak blisko, ale w jej sercu przez cały czas panował niepokój i nękały ją wyrzuty sumienia, gdy zdarzyło się jej wspominać Milana.
Każdego dnia kozy pasły się koło nich. Raz wypuściły się zbyt daleko i Solve towarzyszył dziewczynie biegnącej za zwierzętami. „Przypadkiem” wtedy jej dotknął, udając przejętego i zawstydzonego, a Elena zaczerwieniła się i spuściła wzrok. Obydwoje jednak ukradkiem się uśmiechnęli, ona ciepło, szczerze, on – sztucznie, z przebiegłością.
Tego dnia naprawdę się o niego zatroskała. Usiedli w swym zwykłym miejscu i zobaczyła wtedy, że Solve nadal ma na sobie brudne ubranie, które z upływem czasu wcale nie stało się czyściejsze.
Przyczynę tego należy upatrywać w postępującym niedbalstwie Solvego. Tak jak zdziecinniali staruszkowie przestają dbać o swój wygląd, tak i Solve przestał zwracać na to uwagę. Przekleństwo uderzyło w niego w taki sposób, że inni ludzie stawali mu się coraz bardziej obojętni i nie interesowało go, co o nim myślą.
Teraz jednak zauważył spojrzenie Eleny i jej wyraźne zmieszanie. W lot pojął, o czym myśli, już wcześniej miał bowiem do czynienia z troskliwymi kobietami, które pragnęły zadbać o przystojnego kawalera.
Dlaczego by nie? Pranie nie należało do jego ulubionych zajęć.
Zrobił dłonią przepraszający gest, wskazując swoje poplamione spodnie, i uśmiechnął się nieodparcie czarująco.
Elena natychmiast wykorzystała szansę i, także gestem, zaproponowała, że chętnie mu je wypierze. Solve zrobił minę, mającą wyrażać, że nie chce jej tak bardzo obciążać, o nie, ale…
Nalegała, aż w końcu zgodził się ze słodkim uśmiechem. Poprosił, by poczekała chwilę, a sam pobiegł do domu.
W chacie przystanął, przerażony. W zapale – i bezmyślności – chciał oddać do prania także i rzeczy Heikego!
Chyba oszalał!
Szybko przebrał się w swój „chłopski strój”, jak nazywał mniej wyszukane ubranie, które czasami, gdy zaszła taka potrzeba, zakładał. Pozbierał swą brudną garderobę i pospieszył da dziewczyny. Nawet wzrokiem nie zawadził o Heikego, siedzącego w klatce w izdebce w głębi. Chłopiec dostał już swoją skibkę chleba z serem i to musiało wystarczyć. Ser Eleny okazał się bardzo smaczny!
– Wcale tego niemało – z udawanym zakłopotaniem rzekł Solve po niemiecku do Eleny, kiedy dotarł do niej na górę.
Zrozumiała gest lepiej niż słowa i z radością odebrała mu z rąk ubranie, skinęła głową na pożegnanie i pobiegła do swojego domu.
Pora była już tak późna, że zabrała także i kozy. Nie uszło to uwagi Solvego. Zrozumiał, że tego dnia nie będzie już miała czasu na pogawędki, i powrócił do domu.
Nazajutrz pospieszył do wioski. Elena ani chybi przez cały dzień zajęta będzie praniem, śmiał się w duchu. Naprawdę przysporzył jej dodatkowego zajęcia. Ale dlaczego nie wykorzystać nadarzającej się okazji? Wszak sama nalegała.
Zastanawiał się, jak zdoła odnaleźć człowieka, który zna niemiecki. Postąpił nieroztropnie; zapomniał spytać, jak on się nazywa.
Po drodze spotkał dwie wiejskie kobiety, od stóp do głów odziane w czerń, w chustkach zawiązanych wokół pomarszczonych twarzy. Na głowach dźwigały pełne kosze.
Spojrzenia, jakimi go obrzuciły! Wprawdzie nie miał zamiaru ich zaczepiać, bo z pewnością prymitywne chłopki nie mogły udzielić mu informacji o tym człowieku, ale czy musiały przyglądać mu się z tak jawną wrogością? Pewnie nigdy dotąd nie zdarzyło się im spotkać człowieka wysokiego rodu!
Postanowił iść do małej winiarni i tam rozpytać. Na pewna domyślą się, o kogo mu chodzi.
Poza tym zasłużył sobie na solidny posiłek i trochę wina. Tak bardzo przecież musiał się męczyć z tym Heikem, raz dziennie dawać mu jedzenie i czyścić pomieszczenie!
Biedny Solve, jakąż niewolniczą pracę musiał wykonywać!
Tylko dlatego, że nieszczęsna mandragora uniemożliwiała mu pozbycie się tego brzydala w klatce.
Solve nawet przez moment nie odczuwał wyrzutów sumienia z tego powodu, że więzi chłopca w zamknięciu. Wiedział przecież, że setki dzieci i dorosłych trzymano w klatkach, obwożono po kraju i pokazywano na jarmarkach. Byli to najczęściej ludzie, z których można się było śmiać i naigrywać z ich nieszczęścia.