W złowróżbnej ciszy słychać było tylko oddechy.
ROZDZIAŁ X
– Och, nie! – jęknęła Elena. – Nie, nie!
Chłopczyk siedział w klatce tak ciasnej, że głowę musiał mieć spuszczoną, a kolana podciągnięte pod brodę. Ubrany jedynie w brudną koszulkę, nic więcej na sobie nie miał. On sam także był nieopisanie brudny, o czym świadczyły włosy – splątane, pełne kołtunów, z pewnością nigdy nie podcinane, zwisające aż do pasa. Elena wyobraziła sobie, że skóra na głowie musi być zarażona chorobą. Paznokcie miał długie niczym szpony. Ale kiedy Elena przyzwyczaiła się do panującego w izdebce półmroku, zobaczyła twarz chłopca i wtedy uskoczyła w tył.
Jezusie, Maryjo, pomyślała. Czy mam uciekać, ratować mą duszę, czy…?
Miłość bliźniego okazała się silniejsza. Nie ruszyła się więc z miejsca.
Twarz dziecka była niezwykła, nigdy podobnej nie widziała. Choć może w Piśmie Świętym, które miał wioskowy wójt. Był w nim obrazek przedstawiający małego diablika…
Diabliki także mogą cierpieć! Elena rozpaczliwie uczepiła się tej myśli. Przerażona do szaleństwa, szlochała ze strachu i współczucia tak, że aż drżała na całym ciele.
Co za dzikie, kościste i brzydkie, odpychające, choć jednocześnie dziwnie pociągające oblicze. To diabelska moc, pomyślała dziewczyna. Diabeł zawsze posiada moc przyciągania. Przeżegnała się znów, nie wiedziała, który już raz czyni to tutaj, w tej izdebce.
Wszystko w tej twarzy było karykaturalnie wyolbrzymiane. Niezwykle szerokie, wydatne kości policzkowe, płaski, szeroki nos, wydłużone, skośne oczy, usta przypominające paszczę wilka, ostro zakończona broda.
A kolor oczu, które dostrzegła pomiędzy strąkami zlepionych włosów, spadającymi na twarz! Doprawdy, widziała już podobne oczy!
Jak grom z jasnego nieba spadła na nią straszliwa świadomość.
Chłopczyk najpewniej nie był wcale diablikiem. O ile, oczywiście, jego ojciec, Solve, nie był samym Księciem Ciemności?
Nie, w to nie mogła uwierzyć, to niemożliwe. Ojciec dziecka zbyt wiele miał ludzkich cech.
Nareszcie mogła swobodnie odetchnąć, poruszyć się. Padła na kolana przed klatką i wybuchnęła gwałtownym płaczem.
– Ach, maleńki! Drogi, mały chłopczyku! Co oni ci zrobili?
Powiedziała „oni”, widać wydało się jej to bardziej neutralne.
Kiedy dotknęła klatki, stworek, który przycisnął się tak mocno jak się dało do tylnej ścianki, warknął gardłowo, ostrzegawczo. Elena przypuszczała jednak, że powodował nim głównie strach.
Zauważyła, że klatka została zrobiona bardzo solidnie z niezwykle mocnych drążków. Dziwiła się jednak, że malec mimo wszystko nie próbował się z niej wydostać. A może nawet nie wiedział, że to możliwe? Może spędził w tej klatce całe swoje życie i nie wiedział, że istnieje świat poza nią? Uznał, że tak właśnie powinno być, że taki jest jego los.
– Ładny nie jesteś – łkając przemówiła w swoim języku, którego mały nie rozumiał. – Ale przecież jesteś człowiekiem, a przynajmniej żywą istotą! Och, Boże, cóż ja mam robić?
Zastanawiała się nad Solvem, który nie opuszczał jej myśli od chwili, gdy ujrzała go po raz pierwszy. Ileż ciepłych słów mu poświęciła, jak wiele pragnęła dla niego uczynić.
Patrzyła teraz na małego, żałosnego stworka, który jednak mógł być niezwykle niebezpieczny i z tego właśnie powodu został zamknięty przez Solvego w klatce, i naprawdę nie wiedziała, co robić.
Raz po raz z piersi wydobywało się jej łkanie, ledwie już widziała klatkę; wszystko unosiło się w migotliwym, zniekształcającym świetle. Miała wrażenie, że ma przed sobą wszystkie diabliki z piekła, wszędzie błyszczały żółte oczy, przypomniała sobie delikatny, nieśmiały uśmiech Solvego, czuła, że przerasta ją ciężar, który spoczął na jej barkach.
Ale Elena była kobietą o gorącym, miłosiernym sercu. Diabeł czy nie, nie mogła spokojnie patrzeć na nieszczęście.
Kompromis?
To chyba najlepsze wyjście. Być może tchórzliwe, lecz, szczerze powiedziawszy, ta nieduża istota budziła także jej przerażenie. Nie na tyle jednak, by zagłuszyć współczucie.
– Biedaku! – załkała, mocując się z mechanizmem zamykającym klatkę. – Biedny stworku, wybacz mi, że nie zabiorę cię ze sobą, ale jestem tylko zwyczajną, wystraszoną dziewczyną, która zdążyła zaprzyjaźnić się z twoim ojcem. Nie znam motywów tego nieludzkiego uczynku i może dopuszczam się czegoś straszliwego w stosunku do bliźnich, ale nie mogę wprost na to patrzeć!
Gdy dotknęła klatki, niezwykła istota rzuciła się ku jej dłoniom. Odsłoniła zęby, parskając jak zwierzę, i usiłowała schwycić ją za rękę, Elena musiała więc ją cofnąć.
– Spokojnie, spokojnie – prosiła dziewczyna drżącym głosem. – Przecież chcę ci tylko pomóc. Cóż za strasznie skomplikowany zamek!
W końcu jednak zdołała pokonać zawiły mechanizm. Zrozumiała też, że te drzwi rzadko były otwierane.
– Klatka jest otwarta – powiedziała. – Drzwi przytrzymuje teraz tylko cienka gałązka jałowca. Od tej chwili radź sobie sam, ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Zrozumiałeś?
Nie, chyba nie zrozumiał, sądząc zwłaszcza po odgłosach, jakie wydawał: pełnym nienawiści parskaniu i syczeniu.
Elena wybiegła z chaty, zabierając ze sobą pranie, i zamknęła wejściowe drzwi podobnie, jak je zastała, tylko sznurka nie wiązała zbyt mocno, tak by mała istota mogła go zerwać, oczywiście jeśli by zechciała.
Co sił w nogach pobiegła do swojej chaty.
Dobry Boże, tak chciałabym z kimś porozmawiać, myślała zdjęta panicznym lękiem, stojąc w swym maleńkim oknie i nie spuszczając oka z chaty w dole. Z Milanem? A może z księdzem? Powinnam iść do kościoła, pomodlić się. Ale przecież nie wiem, co zrobiłam, nie wiem, czy postąpiłam dobrze, czy źle.
Nagle przyszła jej do głowy zimna, nieprzyjemna myśl.
Solve!
Jak spojrzy mu w oczy, kiedy go spotka!
Nic już nie będzie tak jak dawniej.
Ich piękna, delikatna przyjaźń skończyła się raz na zawsze, bez względu na to, co się stanie.
Boże, gdybym tylko nie była tak samotna! Gdybym miała się kogo poradzić!
Milanie, czy nie możesz teraz przyjść i zapewnić mnie, że nie uczyniłam niczego złego? Czy nie możesz stanąć u mego boku, gdy przyjdzie tu Solve i będzie mnie wypytywać?
Boże miłościwy, tak się boję!
A mimo wszystko Elena była pewna, że nie mogła postąpić inaczej.
Kiedy obca istota sobie poszła, Heike siedział w klatce jak skamieniały.
Stworzenie to przypominało jego strażnika, ale było jakieś inne. Głos miało o wiele łagodniejszy. Nie dźgało go tymi strasznymi szpikulcami.
Było…
Heike nie znał słowa „dobry”.
Obecność tego stworzenia napełniła go nowym uczuciem, ciepłym i przyjemnym, Instynktownie wyczuł, że nie życzy mu źle.
Trudno było to pojąć komuś, kto przez całe życie doświadczał jedynie pogardy, drwin i złości, a mówiąc wprost – nienawiści.
Odcisnęło to piętno na duszy Heikego, tak jak ludzkie przerażenie i niechęć odbiły się na wszystkich poprzednich dotkniętych z Ludzi Lodu, którzy urodzili się równie odpychająco brzydcy jak Heike. Tengel Dobry wiele mógłby o tym opowiedzieć.
Istota, która dopiero co tu była i wzbudziła w Heikem zdumienie i lęk, uczyniła coś z jego klatką. Ciekawe, co?
Majstrowała przy drzwiczkach, które Solvemu zdarzyło się kilkakrotnie otworzyć, wtedy gdy Heike dostać miał nowe ubranie.
Istota ich dotknęła. Mówiła też coś do niego, ale on nie pojął z tego ani słowa!
Zasób słów miał Heike całkiem spory i nic w tym dziwnego, przez długi czas bowiem Solve nie miał żadnego innego partnera do rozmów. Naturalnie Heike nigdy mu nie odpowiadał, było to poniżej jego godności, ale poznawał w ten sposób różne słowa i zdobywał pewną wiedzę o świecie. Szczególnie podobały mu się długie historie o Ludziach Lodu. Ich słuchanie to były najmilsze momenty jego życia.