Była właśnie tym, czego Heike potrzebował.
Dosięgnął laski, kilka razy wściekle machnął nią w powietrzu w stronę wyimaginowanego przeciwnika, odczuwając przy tym niewypowiedzianą ulgę.
Podczołgał się znów do drzwi, ułożył na plecach z nogami podciągniętymi do góry i po wielu nieudanych próbach zdołał nacisnąć klamkę. Na nic się to jednak zdało. Klamka odskakiwała w górę, zanim zdążył otworzyć drzwi, sznurek po zewnętrznej stronie trzymał dość mocno.
Musiał więc wykonać obie czynności jednocześnie: nacisnąć klamkę i rzucić się na drzwi tak, by to, co trzymało je z zewnątrz, puściło.
Kosztowało go to sporo czasu i ogromnie bolesnego wysiłku. Po wielu próbach nagle, nieoczekiwanie, udało mu się zgrać oba ruchy. Drzwi stanęły otworem, a on wytoczył się na kamienny próg.
Znalazł się na powietrzu! W ogromnym, nieskończenie wielkim świecie, którego okruchy poznał w czasie podróży, którego rozmaite zapachy czuł, ale nigdy mu się nie śniło, że kiedykolwiek znajdzie się w nim wolny.
Nic go jednak teraz nie chroniło, nawet on to rozumiał. Gdyby w tym momencie nadszedł Solve, już z daleka dostrzegłby chłopca. Malec okazał dość przytomności umysłu i zamknął drzwi, by w ten sposób jego ucieczka pozostała nie odkryta aż do chwili, gdy Solve wejdzie do środka… Wcześniej pomyślał nawet o zamknięciu drzwi do małej izdebki. Z gorzkiego doświadczenia bowiem wiedział, że upłynąć mogły całe gadziny, zanim Solve raczył do niego zajrzeć; w ten sposób także mógł zyskać sporo czasu.
Heike postąpił najrozsądniej jak umiał. Zsunął się na cudownie miękką trawę – ach, jakże pięknie pachniała, choć co prawda w zetknięciu z jego gołą pupą wydała się dość chłodna, i potoczył się w dół zbocza, w kierunku skraju lasu. Toczył się coraz szybciej i szybciej, zwinął się w kłębek i podskakując jak piłka poddał się pędowi. Od gwałtownych ruchów i nowych wrażeń zakręciło mu się w głowie, a i ziemia, po której się toczył, wcale nie była równa. Zawarł bliższą znajomość z ostami, suchymi gałęziami i kamieniami, mniejszymi i większymi, a raz uderzył nawet a ogromny głaz, ale wytrzymał także i to.
Znalazł się w lesie, gdzie, jak podpowiadał mu instynkt, powinien szukać schronienia. Tam ułożył się płasko i popatrzył w kierunku domu.
Był na wolności! Był naprawdę wolny, nigdy już nie będzie musiał patrzeć na Solvego ani na klatkę, znosić upokorzeń, z których składało się jego dotychczasowe życie. Rzecz jasna, bał się. Może został stworzony właśnie po to, by całe życie przeżyć w klatce? Może opuszczenie jej stanowiło dla niego śmiertelne niebezpieczeństwo?
Nie było jednak na to rady. Nie chciał wracać.
Solvego nigdzie nie była widać. Na zboczu, wyżej, daleko ad niego, zobaczył jeszcze jedną chatę. Wokół niej krążyły dwa dziwne zwierzęta. Czy to psy? Czy były niebezpieczne? Tego Heike nie wiedział.
Żadnej jednak ludzkiej istoty nigdzie w pobliżu nie dostrzegł.
Jego ucieczka spod domu do lasu odbyła się tak szybko, że Elena niczego nie zauważyła. Zajęta była pieczeniem chleba z różnych gatunków zboża, które udało jej się zdobyć. Gdy Heike wyszedł i zamknąwszy za sobą drzwi potoczył się w dół zbacza, wkładała właśnie chleb do pieca.
A tak uważnie przez cały czas wyglądała, tak bardzo chciała wiedzieć, czy ten dziwny, biedny stworek zdołał ujść wolno.
Ale on pewnie miał tak źle poukładane w głowie, że nawet nie wpadł na taki pomysł.
Heike rozumiał, że dłużej w tym miejscu zostać nie może. Solve z pewnością będzie go szukał i wpadnie w gniew.
A więc to był las, a którym Solve tak wiele opowiadał. Mówił, że tu jest niebezpiecznie, są tu zwierzęta, które zjedzą Heikego, jeśliby się w nim znalazł. Poprzez takie groźby chciał wpoić chłopcu strach przed otaczającą go przyrodą.
Teraz jednak Heike musiał wybrać mniejsze zło. I choć serce z przerażenia waliło mu jak młotem, wybrał nieznane. Nie mogło go spotkać nic gorszego niż samotne godziny spędzone w klatce, urozmaicane jedynie chwilami tortur i udręki.
Dopiero teraz przypomniał sobie, że miał spodnie i owijacze na nogi. Przydałyby mu się, i to jak! Wiedział jednak, że i tak nie traciłby czasu na szukanie ich w izbie Solvego.
Ale w tym obcym, przerażającym lesie wszystko było takie zimne i kłujące!
Jedzeniu na razie Heike nie poświęcił ani jednej myśli.
Sztywno i niezdarnie czołgał się po nierównym, nieprzyjemnym poszyciu leśnym. Ciągle jeszcze nie mógł wyprostować karku, nie narażając się przy tym na nieopisane cierpienia. Nie pojmował też, jak kiedykolwiek zdoła wyprostować plecy. I tak dostatecznie trudno było nauczyć się czołgania i pełzania komuś, komu dotąd nie pozwolono się poruszyć.
Tak wydawało się Heikemu. Ale przecież poruszał się swobodnie niemal do ukończenia dwóch lat. Kiedyś umiał więc raczkować, chodzić i biegać. Zapomniał jednak o tym. Ale dawne umiejętności bardzo mu się teraz przydały. Miał czołganie we krwi, wiedział, jak to należy robić. A gdyby kiedyś stanął na nogi…
Ale kiedy to mogło nastąpić? Sprawa wydawała się beznadziejna.
Bał się lasu, choć był to miękki, przyjazny las słoweński, z pnączami dzikiego wina pokrywającymi całe pnie drzew, z polanami otwierającymi się to tu, to tam, a kiedy dotarł bardziej w głąb, pojawiły się świerki. Nie dzikie i sztywne jak w północnych lasach świerkowych; tu rosły rzadziej, a między nimi rozpościerała się delikatna, soczysta trawa.
Heike nie miał już sił, by wędrować dalej. Był wycieńczony, podrapany i zmarznięty, nie przywykł do świeżego powietrza. Tak naprawdę jeszcze nie było zimno i wkrótce miał przyzwyczaić się do temperatury, ale tymczasem chłód dokuczał mu bardzo w ciągu tego niezwykłego dnia.
Zaraz też nastąpił szok najcięższy ze wszystkich. Wyjąc ze złości i żalu odkrył nareszcie, o czym całkowicie zapomniał podczas ucieczki.
Ale do tej pory zajmowało go wyłącznie jedno: wydostać się z klatki, wstąpić do krainy baśni, która się przed nim otwierała.
W ten sposób zdradził swego jedynego przyjaciela, jakiego miał na świecie. Pozostawił go w tamtym złym domu, we władzy Solvego!
Zapomniał o najmilszej mu rzeczy pod słońcem, o swej zabawce, kwiecie wisielców. Zapomniał o mandragorze!
Gdy zdał sobie sprawę, co stracił, rzucił się w trawę i wykrzyczał swój żal. Płakał tak gorzko, jak nigdy dotąd. Wiedział bowiem, że nigdy, przenigdy nie będzie mógł po nią wrócić.
ROZDZIAŁ XI
Elena dostrzegła Solvego powracającego z wioski.
Drżała na całym ciele, bo wiedziała, że postąpiła wobec niego nielojalnie, choć jednocześnie była przekonana, że nie mogła zachować się inaczej.
A i tak wszystko na próżno. Mały więzień nie zdołał się uwolnić.
Czy Solve zorientuje się, że była w jego chacie?
Nie, uważała, że nie da się tego stwierdzić. Zamknęła i klatkę, i drzwi wejściowe tak, że nie można było poznać, iż ktoś je otwierał, choć od środka dałoby się je łatwiej pokonać. Gdyby Solve wrócił zamyślony, niczego by nie zauważył, jeśli jednak jest podejrzliwy i wszystko sprawdza, natychmiast odkryje różnicę.
Elena śmiertelnie się bała. Bezustannie modliła się do Matki Bożej, prosząc o wybaczenie i pomoc.
Ale jak będzie mogła jeszcze kiedyś spotkać się z Solvem? Już wcześniej zadawała sobie to pytanie i nie przestawała o tym myśleć. Stał się jej przecież tak bliski zaledwie po paru dniach znajomości… Teraz nie miała pojęcia, co robić. Gdyby nie powiodła się próba udzielenia pomocy stworkowi, pozostawała wszak przytłaczająca świadomość. Dziecko w klatce! Co z tym począć?
Skąd miała czerpać odwagę, by dalej tutaj mieszkać samotnie? A jeśli chłopiec doniesie o wszystkim ojcu?