Выбрать главу

Ojcu? Solve miałby być ojcem czegoś tak… nieprawdopodobnego?

Jednakże nieznośny żal z powodu okrutnego traktowania dziecka zagłuszał wszelkie inne uczucia Eleny.

Solve dotarł już do chaty. Elena ze swego małego okienka nie mogła dostrzec drzwi jego domu, nie widziała więc, jak zareagował otwierając je.

Tak strasznie, straszliwie się bała!

Solve wracał zatopiony w myślach, tak właśnie jak spodziewała się Elena. Dopiero gdy otworzył drzwi wejściowe, zastanowił się, w jaki właściwie sposób znalazł się w środku.

Czyż nie przywiązał ich, i to wcale mocno, sznurkiem?

Po plecach przebiegł mu lodowaty dreszcz. Czyżby dostali się tu złodzieje?

Przyjrzał się drzwiom. Sznurek został zerwany, zwisał luźno. Klamka była opuszczona. Wszystko wskazywało na to, że drzwi zostały otwarte od wewnątrz. Z wielką siłą!

Drzwiczki wiodące do izdebki w głębi były zamknięte.

Solve czuł, jak pot wstępuje mu na czoło i wilgotnieją dłonie. Czy w domu nie panowała niecodzienna cisza?

Na palcach przekradł się do drzwi i nasłuchiwał. Ze środka nie dobiegał żaden dźwięk. Ogarnęło go straszliwe przeczucie, że jest całkiem sam. Mocnym ruchem otworzył drzwi i… Całe powietrze jakby nagle uszło mu z płuc. Przeszył go gwałtowny strach, zakłuł w serce ostrą jak igła strzałą.

Klatka była otwarta. Chłopiec zniknął!

Musiał oprzeć się o drzwi, przez chwilę nie mógł oddychać. Nagle poczuł, jak wzbiera w nim gniew.

Z wrzaskiem padł na kolana, by zbadać zamek w klatce. Gdy stwierdził, że i on także musiał zostać otwarty od środka, jego twarz powoli przybrała barwę kredy.

Czy Heike naprawdę mógł dokonać tego samodzielnie?

Na to wyglądało.

A on był przekonany, że chłopiec jest za mały i zbyt słaby!

Solve dostrzegł porzuconą w kąciku mandragorę. Krzycząc ze złości wyciągnął ku niej rękę, lecz okrzyk gniewu zaraz przerodził się w narastające wycie z bólu. Zdążył jednak uprzednio wyjąć rękę z klatki i mandragora, przeleciawszy przez całą izbę, zniknęła teraz w kącie.

Solve miał już jej dosyć. Odnalazł szuflę do węgla, przy jej pomocy wyniósł mandragorę niczym krowie łajno i odrzucił daleko, jak najdalej od chaty. Nie zadał sobie trudu, by sprawdzić, gdzie upadła. Potem wrócił do domu, usiadł na ławie w dużej izbie i tak tkwił roztrzęsiony, drżąc na całym ciele.

Musiał się uspokoić. Nie wolno mu wpadać w panikę. Pomyśleć…

Chłopiec nie mógł dotrzeć zbyt daleko.

Ze świstem wciągnął powietrze przez nos, zacisnął zęby.

Elena!

W głowie chaotycznie wirowały mu myśli. Czy Elena maczała w tym palce? A może widziała chłopca i odkryła tajemnicę Solvego? Może stworek jest teraz u niej? A jeśli rozmawiała z kimś z wioski? Co powinien zrobić, co wymyślić? Musi pójść do niej, natychmiast. Dowiedzieć się, ile dziewczyna wie i czy nie ukryła gdzieś chłopca.

A jeśli okaże się, że wie… Elena będzie musiała umrzeć! Zanim zdąży podzielić się nowiną z innymi.

Później natychmiast będzie musiał zabrać się za szukanie chłopca.

Zanim odnajdą go inni.

Oddychał głęboko, miarowo, chcąc odzyskać całkowity spokój. Nagle przyszła mu do głowy pewna myśl, tym razem o wiele bardziej przyjemna.

Chłopiec zapomniał o swojej mandragorze! Oznaczało to, że był teraz całkowicie bezbronny.

Solvego ogarnęło podniecenie. Musi odnaleźć mandragorę, zanim wpadnie z powrotem w ręce Heikego!

Ale nie było co się spieszyć, mógł się jeszcze wstrzymać. Gdyby chłopiec wyszedł na otwarte pole, Solve natychmiast by go zauważył, a wówczas nie ulegało wątpliwości, kto okazałby się szybszy.

Mandragora mogła spokojnie leżeć tam, gdzie upadła. Teraz najważniejsza była Elena!

Zobaczyła, jak nadchodzi. Szedł bardzo zdecydowanym krokiem, choć z całej siły zmuszał się, by iść spokojnie. Czyżby odkrył, że była u niego w domu?

Nie może dopuścić, by wszedł do środka, do chaty!

Czym prędzej schwyciła pranie i wyszła mu naprzeciw. Zobaczyła, że na skroni wystąpiła mu pulsująca żyła, poza tym był opanowany i uśmiechnięty, choć rozbiegane oczy świadczyły o zaniepokojeniu.

Elena chciała wyjaśnić, że właśnie miała zamiar zejść do niego, by zanieść mu ubranie, lecz przestraszyła się, że może źle zrozumieć jej niezgrabne tłumaczenia i pomyśleć, że już tam była. Dlatego zrezygnowała z tego i z przyjaznym, jak miała nadzieję, uśmiechem, wręczyła mu zawiniątko.

Solve jednak najwidoczniej nie miał zamiaru na tym poprzestać. Zdawał się nalegać na to, by pójść do niej do domu. Pomimo uśmiechu nie znikającego z twarzy w oczach nie można było wyczytać przyjaźni. Elena przestraszyła się jeszcze bardziej i udawała, że nic nie rozumie.

Odłożył wówczas na ziemię ubranie, które mu przyniosła, i stanowczo ujął ją za ramię. Nie zważając na jej przerażone protesty, zaczął prowadzić ją pod górę.

Musiała teraz udawać, co wcale nie przychodziło jej z wielkim trudem, gdyż ogromnie była wystraszona.

Żarliwymi prośbami, za pomocą gestów, dała mu do zrozumienia, iż boi się, że on pragnie ją uwieść, i błagała go, by nie zbrukał jej czystości.

Mowę jej dłoni, oczu i słów nietrudno było pojąć. I wtedy właśnie Solve uczynił coś, co wprawiło ją w zdumienie.

Uśmiechnął się życzliwie, uspokajająco. Choć czy życzliwie? W oczach nadal czaiła się przedziwna groźba. Ale pozostawił ją w miejscu, w którym się zatrzymali, dając znak, by na niego czekała, i sam podszedł do jej małej chatki.

Elenie bardzo się nie podobało, że Solve samowolnie wdziera się do jej domu, choć, przyznać trzeba, było to o wiele korzystniejsze rozwiązanie.

Zastanawiała się, po co tam poszedł. Czy czegoś szukał?

Solve rozejrzał się po chałupce. Elena może sobie myśleć o nim, co chce, on musi sprawdzić, czy nie ukryła gdzieś chłopca.

Żyła, doprawdy, w skromnych warunkach! Chatynka była jeszcze uboższa od tej, w której zamieszkał on sam. Pachniało tu jednak świeżo upieczonym chlebem i zapach ten sprawił, że poczuł głód, choć przecież zjadł w wiosce solidny posiłek.

Obórka dla kóz znajdowała się pod tym samym dachem, od części mieszkalnej oddzielała ją tylko cienka ściana. Zajrzał i tam, obszukał wszystkie możliwe kąty.

W tej chacie jednak nie było miejsca, w którym dałoby się ukryć chłopca.

Solve zdezorientowany stał na środku jedynej izby. Dziewczyna nie może powziąć żadnych podejrzeń…

Wiedział już, jak się wytłumaczy. Znalazł w kieszeni kilka miedziaków, obiegowych monet tego kraju, i położył je na stole. Niech to będzie zapłata za pranie. Inaczej Elena zapewne by ich nie przyjęła; na poczekaniu wymyślił powód, dla którego pragnął wejść do jej domu.

Przeszukanie chaty odbyło się tak szybko, że z pewnością nie przyszłoby jej do głowy, że sprawdził wszystko. Na widok krucyfiksu na ścianie twarz ściągnął mu pogardliwy, nieprzyjemny grymas. Pospieszył ku wyjściu.

Oczekiwała go w miejscu, w którym ją zostawił. Solve wskazał dłonią na jej chatkę, dając do zrozumienia, że czeka ją tam niespodzianka. Zabrał ubranie i pochwaliwszy jej pracę, zszedł w dół zbocza w stronę swojej chaty.

Elena okazała się niewinna. Nic w jej zachowaniu nie wskazywało na to, by wiedziała cokolwiek o zbiegłym chłopcu.

Nie zauważył, z jakim trudem starała się okazywać mu taki podziw jak dawniej. Dobrze, że nie widział strachu wyzierającego z jej oczu, nie słyszał serca, które waliło jak młotem.

Niedługo potem Elena znów wyglądała przez okienko. Ujrzała Solvego kręcącego się wokół domu. Sprawiał wrażenie, jakby czegoś szukał.

I dopiero w tej chwili Elena zrozumiała, że chłopcu mimo wszystko udało się uciec. Widocznie tego nie zauważyła, zajęta pieczeniem chleba nie mogła bezustannie wyglądać przez okno.