Pieniądze położone na stole miały tylko wprowadzić ją w błąd. Przyszedł do niej, by tu szukać chłopca!
– Mały stworku – szepnęła. – Oby wszystkie dobre moce miały cię w opiece! Nie mogę ci już więcej pomóc, ale życzę ci powodzenia, ty biedny nieszczęśniku!
Solve szukał jak opętany. Mandragora, jak daleko właściwie ją odrzucił? Że też nie patrzył uważnie!
Powinna jednak leżeć tu gdzieś w pobliżu. Powinna! Jeszcze raz przeszukał nieliczne rosnące wokół domu wysokie kolczaste krzaki, obsypane żółtym kwieciem. Na otwartej przestrzeni na pewno jej nie było, tam dawno by już ją odnalazł. W końcu podniósł się zrezygnowany. Do diabła z mandragorą, nie mógł już marnować na nią więcej czasu.
Znacznie ważniejsze, by odnalazł chłopca.
Rozejrzał się dokoła. Gdzie? Gdzie powinien szukać?
Właściwie tylko w jednym kierunku Heike mógł się udać, nie pozostawiając za sobą żadnych śladów. Co prawda niepojęte było, jak malec zdołał dotrzeć aż do lasu, ale innego wyjścia nie miał. We wszystkich innych miejscach byłby widoczny.
Solve przeszukał już starannie niskie zarośla rosnące tu i ówdzie, niczego tam jednak nie znalazł. Gdyby chłopiec skierował się ku wiosce, Solve natknąłby się na niego już wcześniej.
Pozostawał jedynie las.
Przeklęty diablik, właśnie teraz wymyślić coś takiego, teraz, kiedy Solve zdołał zauroczyć mieszkańców wsi! Zabawę w polowanie na cnotę Eleny musiał odłożyć na później. Tego przedpołudnia udało mu się pozyskać wielu przyjaciół w wiosce. Do gospody, która w żaden sposób nie zasługiwała na tę nazwę, sprowadzono tłumacza, a wraz z nim przybyło wielu mężczyzn. Otoczyli Solvego, spragnieni wieści z wielkiego świata, a on mówił i mówił. Opowiadał tym pożałowania godnym nędzarzom o swych bogactwach w Wiedniu, o pobycie na dworze królewskim. Opowiadał też o wielkich interesach, jakie zamierza ubić w Wenecji. Oni słuchali oczywiście zafascynowani, niemal w uniesieniu. Wydawało się, jakby ich uwagę przykuwały przede wszystkim oczy Solvego, bo też i nieczęsto można było napotkać takie złociste, żółte oczy.
Dowiedział się jednak, że konia i powozu w Planinie nie dostanie. Konie, które mieli, potrzebne były tutejszym chłopom, a jedyny środek lokomocji, jaki mu mogli ofiarować, okazał się starą, rozklekotaną furą do przewożenia rzepy.
No cóż, to mu absolutnie nie odpowiadało, rozumieli chyba, iż nie może przybyć do Wenecji na chłopskim wozie!
Niestety! Solve, któremu wydawało się, że wzbudził podziw i szacunek wśród ubogich chłopów, znów popełnił dwa brzemienne w skutki błędy! Po pierwsze, nie powinien był się chełpić Wiedniem i swymi powiązaniami z tamtejszym dworem. Słoweńcy bowiem dalecy byli od miłości do narzuconych im władców.
Wzmianki o książęcym domu Habsburgów działały na nich jak czerwona płachta na byka. Po drugie zaś ich zainteresowanie niesamowitymi oczami miało zupełnie inną przyczynę. Gdyby Solve wiedział więcej o ludowej kulturze i wierzeniach Słoweńców, szybciej by to zrozumiał.
On jednak nadal miał w pamięci tylko to, jak wielce ich zdumiał następnym posunięciem. Przysłuchiwali mu się z taką uwagą, iż nie mógł się powstrzymać, by jeszcze bardziej ich nie zaskoczyć.
Wspomnienie to napełniało go rozpierającym uczuciem triumfu.
– Widzisz tego chłopaka, który zajmuje się koniem? – zapytał tłumacza. – Potrafię zmusić go, by próbował zaprząc konia odwrotnie.
Tłumacz odniósł się do jego oświadczenia z wielkim sceptycyzmem, ale przełożył pozostałym słowa Solvego. Wszyscy pokręcili głowami i uśmiechnęli się drwiąco, z niedowierzaniem.
– Spróbuj – zachęcali go przez tłumacza, który starał się nadać swemu głosowi obojętne brzmienie.
Solve wiedział, że zadanie to może okazać się trudne, gdyż zawsze udawało mu się tylko to, czego naprawdę gorąco pragnął. Teraz więc musiał skoncentrować całą swą siłę woli, by chłopak zachował się tak, jak mu nakaże.
Skupił się mocno, aż kropelki potu wystąpiły mu na czole i nad górną wargą. Chłopi umilkli, przez otwarte drzwi wpatrywali się w młodego chłopaka. Solvemu wydawało się, że na twarzach niektórych dostrzega drwinę, a to omal nie wyprowadziło go z równowagi.
Młodzieniec podprowadził konia do wozu. Teraz, teraz, myślał Solve, błagając wszelkie złe moce Ludzi Lodu o pomoc.
Chłopak przystanął, jakby nagle nie wiedząc, co ma robić, a potem ustawił zwierzę wzdłuż dyszla przodem do wozu!
Wśród zgromadzonych wokół stołu rozległo się ni to westchnienie, ni to jęk.
Solve nie chciał jednak przebrać miary.
– Myślę, że to wystarczy – powiedział obojętnie, przerywając hipnozę. – Nie będziemy dłużej kpić z chłopaka.
Młodzieniec znów się zatrzymał, pocierając dłonią czoło. Kiedy zorientował się, że koń stoi zwrócony przodem w stronę wozu, pospiesznie zaczął go odciągać.
Mężczyźni jednogłośnie odetchnęli z ulgą. Onieśmieleni, spode łba przyglądali się Solvemu. Potem mruknęli coś o śmierci starego ojca Milana i mającym odbyć się po południu pogrzebie. I jeden za drugim zaczęli się rozchodzić.
Dostali za swoje, triumfował w duchu Solve. Spodziewał się, co prawda, że zachwyceni będą śmiać się z jego dowcipu, ale, o dziwo, wcale tak się nie stało. Wydawali się raczej dziwnie markotni i zafrasowani.
Skłonność do niedoceniania inteligencji i wartości innych ludzi miała okazać się dla Solvego bardziej niebezpieczna, niż był to w stanie sobie wyobrazić.
Z wściekłością przepatrywał miejsca przylegające do skraju lasu w poszukiwaniu Heikego. Gniew jego wywoływała przede wszystkim myśl, że ten czarci pomiot uciekł akurat wtedy, kiedy zaczęło mu się lepiej wieść i w wiosce, i u Eleny. Nie miał czasu, by go szukać!
Musiał jednak odnaleźć chłopca, zanim dotrze on do ludzi, to niezwykle ważne. A ponieważ Heike nie miał już przy sobie mandragory, Solve nareszcie będzie mógł pozbyć się go raz na zawsze. Spełniłby tym samym miłosierny uczynek, bo przecież takie dziecko, które nic nie wie o życiu wśród ludzi, nieustannie będzie napotykać trudności, czyż nie tak?
Było to kolejne z pokrętnych usprawiedliwień Solvego, służących wyłącznie stłumieniu ewentualnych wyrzutów sumienia.
Szukał przez cały dzień, zagłębiając się w las coraz dalej i dalej. Ale jestem biedny, użalał się nad sobą. Ten wstrętny szczeniak nawet nie pomyśli o moim głodzie i zmęczeniu!
Zdaniem Solvego o Heikego nie trzeba było się martwić. Chłopiec nie raz i nie dwa obywał się bez jedzenia przez całą dobę, był więc przyzwyczajony do ssania w żołądku.
Zapadł zmrok i Solve musiał ruszyć w powrotną drogę do domu, nigdzie nie napotkawszy bodaj śladu chłopca. Miał jednak zamiar podjąć poszukiwania następnego ranka, przeczesał bowiem spory kawałek lasu i na jutro pozostał mu do spenetrowania jedynie niewielki odcinek.
Teraz pragnął jak najprędzej powrócić do domu.
Solve żywił mimowolny respekt wobec ciemności panujących w tej okolicy…
Chłopi z wioski odprowadzili ojca Milana na miejsce ostatniego spoczynku. Sam Milan przygotowywał się do odwiedzin u Eleny następnego dnia. Nic go już nie powstrzymywało przed oświadczeniem się o jej rękę. Nie dbał wcale o jej posag, Milan był jednym z niewielu w wiosce, którzy stawiali miłość ponad majątek.
Elena także szykowała się na następny dzień. Zatopiona w myślach, zamknęła już kozy na noc. Z nadejściem poranka zamierzała udać się do wioski, by tam u kogoś, nie wiedziała jeszcze u kogo, szukać rady. Musiała się podzielić się z kimś wiadomością o chłopcu.
Jej sąsiad powrócił do domu, gdy słońce chowało się już za góry. Ze sposobu, w jaki się poruszał, wywnioskowała, że jest zmęczony, zawiedziony i zirytowany.