Выбрать главу

Przestań już, Solve, powiedział na głos do siebie. To tylko zwichrowana gałąź!

Znikąd nie dobiegał żaden dźwięk. Czy nigdy już nie będzie jaśniej? Przy takim świetle bezustannie musiał wytężać wzrok, raczej odgadywać niż widzieć.

Nie, tu w dole nie było sensu chodzić. Na nic się to zdało. Musiał wspiąć się gdzieś wyżej, tak by mieć widok na całą okolicę. Wtedy bez trudu odnajdzie chłopca. Solve dostrzegł grzbiet skalny i zdecydowanie skierował się ku niemu.

Mały Heike budził się powoli, ale ocknął się błyskawicznie, gdy tylko wróciła mu pamięć.

Wokół niego panowała ciemność. Kamienny dach…

Wydostał się z klatki!

Ale…? Powróciły wspomnienia poprzedniego dnia: zimno, głód i ból w stawach. Teraz jednak nie czuł się zmarznięty, przeciwnie, wokół niego było ciepło i miło.

Przypomniał sobie zaraz, że stracił ulubioną zabawkę, i dał wyraz swemu smutkowi, popiskując żałośnie.

Uniósł się na łokciu i pomacał dookoła. Okryty był czymś ciepłym, puszystym. Futrzany kubrak? Tak, był otulony cudownym, futrzanym kubrakiem!

Stopy miał także rozgrzane i w tej chwili, gdy leżał spokojnie, nie czuł żadnych ran.

Stopy owinięte były skórami. A…

Pomacał ręką pod sobą i wyciągnął parę grubych spodni, na których leżał.

Jak cudownie, jak wspaniale! Heike usiadł. Ach, jakże zabolało go całe ciało, ból stawów powrócił, ale nic na to przecież nie poradzi. Zaczął naciągać ubranie. Poczuł, że coś, co leżało mu na kolanach, spadło na ziemię.

– Moja lalka! – krzyknął Heike w uniesieniu. Były to najprawdopodobniej jedyne słowa, jakie do tej pory wymówił, oprócz pieśni, które nie wiadomo skąd znał. Nawet on sam tego nie wiedział. Kiedy śpiewał, dziwne słowa same napływały mu do ust. – Moja lalka!

Był tak wzruszony i tak szczęśliwy, że mocno przycisnął ją do siebie. Wybacz, że o tobie zapomniałem, prosił w myśli. Tak bardzo później żałowałem.

Kiedy się ubrał, co prawda może nie najstaranniej, i miał już zamiar opuścić swoją grotę, zauważył coś, co w pierwszej chwili wydało mu się kamieniem.

Nie był to jednak kamień, lecz bochen chleba o smakowitym zapachu. Tak wielkiego chleba Heike nigdy nie dostał przez całe swe życie!

Jest też chyba miękki? Ugryzł kawałeczek.

Ach! Była to najpyszniejsza rzecz, jakiej kiedykolwiek posmakował! Świeży, wspaniały chleb!

O, tak, Elena potrafiła piec chleb. W tym samym czasie, gdy Heike rozkoszował się znaleziskiem, dziewczyna wyszła przed dom i stwierdziła, że wszystko, i chleb, i ubranie, zniknęło!

Ciekawe, kto to zabrał? myślała. Ktoś, kto przypadkiem tędy przechodził i wykorzystał okazję, by ukraść? Czy też naprawdę chłopiec był tutaj?

Ostrożnie rozejrzała się wokół domu, ale nie znalazła Heikego. Wypuściła więc kozy i przygotowała się do porannego obrządku. Było jeszcze tak wcześnie, że słońce nie pokazało ani jednego promienia, ale Elena przyzwyczajona była do wstawania o szarości poranka. Zerknęła ku chacie Solvego, ale tam panował spokój.

Solve dotarł do szczytu wzgórza. Stąd roztaczał się szeroki widok na okoliczne doliny.

Gdyby tylko mgła się podniosła i cokolwiek się rozjaśniło?

Ciągle jeszcze było zbyt ciemno, by rozróżnić kolory. Księżyc skrył się już za chmurami i wszystko wokół rozpływało się w rozmaitych odcieniach szarości i czerni.

Solve wpatrywał się w owe niezwykłe bloki skalne, które oglądał poprzedniego dnia, z widocznymi na ich powierzchni złożami innych gatunków skał i minerałów. Przedziwna kraina!

Znów przeszyła go ta niezwykła pewność, niezłomne przekonanie. Nadeszła jak drżenie, ostrzeżenie: Tengel Zły wie, że on tutaj jest. Tengel Zły wije się we śnie i pragnie, by Solve stąd odszedł.

To niemądre, pomyślał Solve. Przecież jestem taki jak on, chcę się od niego uczyć!

Niezwykła była jednak świadomość, że Tengel Zły jest tak blisko, tak niewiarygodnie blisko. Ale gdzie?

Wrażenie przeminęło, jak gdyby Tengel Zły wyczuł jego myśli i wzniósł zaporę, by Solve nie zauważył, gdzie on się znajduje.

Z jednej strony Solvego, między nim a domem, w oddali rozpościerał się milczący las. Z drugiej strony miał przed sobą otwarte skały.

Jeszcze raz rozejrzał się dokoła w ciemności nocy, a może powinien nazwać tę część dnia mrocznym porankiem? Nie, jeszcze nie, ledwie wstawał świt.

Nagle poderwał się. Czy tam w małym zagajniku, pośród skał, nie dostrzegł jakiegoś ruchu?

Mgło… Zniknij!

Jak gdyby go usłyszała i welon na mgnienie oka uniósł się, a Solve ujrzał małą postać, która skulona pełzła po ziemi. Było zbyt ciemno, by Solve mógł rozróżnić szczegóły, inaczej zdumiałby się na widok ubrania, jakie miał na sobie Heike.

Bo że to jest Heike, nie wątpił nawet przez chwilę.

Zły uśmiech wykrzywił wargi Solvego.

– Mam go – pomyślał na głos. – Ależ się plącze, jak zając z przestrzeloną łapą, a raczej jak żaba. Pokraka, nawet chodzić nie umie!

Solvemu syn wydawał się tak komiczny, że przez dobrą chwilę zanosił się śmiechem.

Mgła znów zafalowała i chłopiec zniknął.

To nic nie szkodzi, pomyślał Solve i szybkim krokiem zaczął schodzić ze wzgórza. Teraz już go mam, już mi się nie wymknie!

Po chwili znalazł się w dolinie, w której widział Heikego. Mgła sprawiła, że ciemności wydawały się jeszcze gęściejsze, choć możliwe do przebycia. W mrocznej dolinie sięgał wzrokiem nawet dość daleko.

Ale musiał wysilać oczy, by rozróżnić szczegóły. Starał się poruszać bezszelestnie, wypatrując czegoś, co się porusza.

Chłopiec nie mógł zajść daleko.

Tam! Tam był? Daleko, między drzewami. Solve szedł wzdłuż doliny korytem dawnego strumyka, teraz nie było już w nim wody. Po obu stronach rosły gęste, brzydkie świerki.

Mogłoby być nawet zabawnie! Drobne polowanka. Ale i zwierzyna musi także poczuć się ścigana!

Zawołał głosem drwiącym, pełnym złości:

– Heike!

Chłopiec zamarł i odwrócił głowę. Cóż on ma za ubranie, zastanowił się Solve. Zadziwiające. Heike znów się odwrócił i poganiany panicznym lękiem zaczął pełznąć wzdłuż łożyska strumienia.

Solve z radością zachichotał.

Przyspieszył. Słyszał, jak chłopiec popłakuje ze strachu.

Chciał zawołać jeszcze raz, aby Heike wiedział, jak blisko znajduje się jego prześladowca…

Nie zawołał jednak.

Coś nagle wyłoniło się na drodze między nim a chłopcem, przesłaniając mu widok. Solve zamrugał i potrząsnął kilkakrotnie głową, chcąc widzieć lepiej.

Zatrzymał się gwałtownie.

Coś wyraźnie zagradzało mu drogę.

Wysoka, spowita w czerń postać, w opończy spływającej aż na ziemię. Dłoń wyciągnięta w kierunku Solvego, groźne ostrzeżenie bijące od całej ogromnej sylwetki…

Wędrowiec w Mroku!

Solve jęknął przerażony. Przez moment stał jak skamieniały, po czym wydał z siebie drżący pisk przerażonego do obłędu dziecka. Pisk przerodził się zaraz w głośny krzyk. Solve zawrócił i co sił w nogach rzucił się do ucieczki, jakby gonił go sam diabeł.

Kto wie, może tak właśnie było?

Nie, myślał, kiedy biegł do domu, potykając się o kamienie i zwalone pnie drzew. Nie, to nie był Zły, a w każdym razie na pewno nie Tengel Zły. To zupełnie kto inny.

Ale kto, kto? Co miał wspólnego z Heikem tutejszy, lokalny duch z chłopskich wierzeń? I… to już szczyt niesprawiedliwości: dlaczego niesamowita zjawa brała stronę Heikego? Czy nie byłoby o wiele właściwsze, gdyby pomogła jemu, Solvemu, prześladowanemu przez wszystkich, wszędzie natrafiającemu na taki opór?