Выбрать главу

Mały nieszczęśnik, któremu przyszło w życiu dźwigać podwójny krzyż. To jego chciała zbawić od złego ducha!

To właśnie oznajmiła księdzu i zebranym kobietom. Przeciw temu nie mogli protestować.

Rozwścieczona gromada deptała Solvemu po piętach, ale czy odległość między nimi trochę się nie zwiększyła?

Och, tak, oczywiście, był od nich coraz dalej!

Gdyby tylko mógł zagłębić się w las, ale dawne koryto rzeki, którym biegł, zdawało się nie mieć końca. Musiał kiedyś płynąć tędy potężny strumień, w okolicy pełno było takich wyschniętych łożysk rzecznych i właśnie w jednym z nich musieli zbudować drogę. Tak jakby przez lata całe czekali, aż on się tu znajdzie.

Oddychał teraz ciężko, ze świstem, zawziął się jednak, że wytrzyma. Nie miał zamiaru pozwolić im na triumf i ponownie narażać się na ciosy.

A gdyby go dopadli, to zobaczą jeszcze, co potrafi dotknięty z Ludzi Lodu! Zaczaruje ich wszystkich, omami! Na razie nie miał czasu, by się koncentrować, musi dalej uciekać, to najprostsze wyjście.

Czy tam na dole droga się nie rozszerza?

Ależ tak, tak! Był uratowany! Tam będzie mógł umknąć w las, zgubi tych durniów i…

Solve gwałtownie zatrzymał się w miejscu. Z naprzeciwka podążała ku niemu druga gromada chłopów, prowadzona przez wyższego rangą kapłana; poznał to po szatach. Ludzie wyglądali na zdecydowanych na wszystko.

Jednocześnie za nimi dostrzegł większą wioskę, a raczej miasteczko, bez wątpienia Adelsberg.

A więc był już tak blisko, i teraz to? Jak się porozumieli?

Solve, naturalnie, nie wiedział nic o młodym Peterze, który konno ruszył przez bezdroża i dotarł do Adelsbergu na długo przed nim.

Przeklął głośno. Wykrzykiwał wszystkie przekleństwa, jakich się nauczył po niemiecku i po szwedzku. Były to najstraszliwsze wiązanki, jakie można sobie wyobrazić, szczęśliwie tylko nieliczni rozumieli poszczególne słowa, które z siebie ze złością wyrzucał.

Gromada znajdująca się za nim już ruszała do ataku, ale ksiądz uniósł w górę dłoń:

– Wstrzymajcie się, nie sprowadzajcie na siebie nieszczęścia, dzieci! – zawołał; nazywał dziećmi wszystkich swoich parafian. – To wysłannik piekieł, nie wiadomo, z czym może wystąpić!

Podniósł krzyż na wysokość twarzy Solvego. Ten splunął. Był teraz otoczony. Skrępowano mu ręce i nogi, w usta wciśnięto knebel. Żółte oczy, których lękano się najbardziej, zakryto cuchnącą chustką.

Solve starał się zapanować nad gniewem. Nie wolno mi wpadać w panikę, powtarzał w myślach. Jeszcze z tego wyjdę, znam dość sposobów. A więc, moi drodzy ignoranci, jeśli zdaje wam się, że zwyciężyliście, to wiedzcie, że oszukujecie siebie samych.

Nie można tak łatwo pokonać potomka Tengela Złego, zwłaszcza gdy sam Tengel znajduje się tak niepokojąco blisko!

On przyjdzie mi z pomocą, wy nędzne ludzkie robaki! Nie wiecie, kogo ośmieliliście się spętać i w ten sposób upokorzyć. Nie wiecie, jaką posiadam moc! A jeśli sam miałbym sobie poradzić…

Myśli prześlizgnęły się na inny temat. Zastanawiał się, w jaki sposób mógłby dać im nauczkę.

Ach, tyle miał możliwości! Niezbędna mu była jedynie odrobina czasu na koncentrację. Potrzebował tylko króciutkiego oddechu od wrzawy, jaką czynili, a zaskoczy ich, straszliwie i okrutnie. Zawiązali mu oczy? Sądzili, że to coś pomoże! Nie we wzroku tkwiła jego moc, lecz w zdolności koncentrowania myśli.

Tego jednak ci łajdacy nie rozumieli.

A jeśli, wbrew wszelkim nadziejom, nie będzie miał czasu, by zebrać myśli… Tak, wówczas pojawi się Tengel Zły, niosąc pomoc swemu najbardziej utalentowanemu potomkowi i uczniowi.

Dudnienie grzmotu, jakie rozległo się na niebie, było jakby odpowiedzią na jego myśli.

ROZDZIAŁ XIV

Nad wzgórzami, gdzie niezdecydowany Heike zastanawiał się, którą drogę obrać, legło ciężkie powietrze.

Ludzie Lodu… Solve tak wiele opowiadał mu o Ludziach Lodu; słuchając jego opowieści Heike przeżył najpiękniejsze chwile.

Kiedy wyszedł na świat, nie znalazł jednak Ludzi Lodu, choć taką miał nadzieję. Bardzo pomieszało mu to w głowie.

Źle się czuł w tym dusznym powietrzu. Chmury kłębiące się nad miasteczkiem były sinoszare. Ale za strasznym rusztowaniem na wierzchołku po drugiej stronie, niedaleko niego, za tą konstrukcją, w której wyczuwał utajoną groźbę, za nią niebo przybrało chorobliwie żółtoszarą barwę. Kilka wielkich czarnych ptaków bezustannie krążyło nad rusztowaniem, wyraźnie rysującym się na tle chmur. Ptaki skrzeczały ochryple, w panującej dokoła ciszy ich głosy zdawały się jeszcze bardziej przerażające.

Miał wrażenie wielkiej pustki w sobie. Może dlatego, że był po prostu głodny?

Nie miał jednak na nic ochoty.

W ciągu długich lat spędzonych w klatce nauczył się śnić, zatapiać w tęsknocie, która nie zna granic.

Kiedy odzyskał wolność, przyszło mu do głowy, że to za Ludźmi Lodu tak tęskni. Solve jednak nie wyjaśnił, jak daleko stąd da Norwegii czy Szwecji, gdzie mieszkają Ludzie Lodu. Heikemu wydawało się, że są tuż-tuż.

Wkrótce jednak przekonał się, jak bardzo się mylił. W całej okolicy nie znalazł wielkiego, pięknego dworu Grastensholm.

Spotkanie z otaczającym go światem było zimne i gorzkie. Teraz nie miał już nawet o czym marzyć.

Z miasteczka dobiegał go niezwykły odgłos, który zarazem wydał mu się piękny. Dźwięczne uderzenia. Coś podobnego Heike słyszał już kiedyś w innych miejscach, w innych miastach. „To dzwony kościelne, Heike! – mawiał Solve. – Musisz się ich wystrzegać, są niebezpieczne. Mamią ludzi, nakazują wierzyć w coś, co nie istnieje”.

Heikemu jednak wydały się przyjazne, obiecujące. Czuł się jakby bezpieczniej. Chodź, wołały. Chodź, a twe zmęczone, rozbiegane myśli się uspokoją!

Heike westchnął, zabrzmiało to niemal jak szloch. Czuł się opuszczony, zdradzony przez cały świat.

Solve także czuł duszność w powietrzu, zwiastującą nadchodzącą burzę. Ucieszył się na myśl, że rozładuje ona atmosferę.

Zdjęli mu przepaskę z oczu i knebel. Mężczyzna, który znał jako tako niemiecki, ten, co wcześniej pełnił rolę tłumacza Solvego, miał mu zadawać pytania i tłumaczyć odpowiedzi.

Znajdowali się na rynku w Adelsbergu. Było tu o wiele ładniej niż w Planinie. Solve dostrzegł piękne kamienice, zbudowane dla cudzoziemców, może dla Austriaków.

Na rynku było tłoczno od ludzi, którzy chcieli na niego popatrzeć, ale większość starała się stać z tyłu, w takiej odległości, by przypadkiem nie znaleźć się w zasięgu jego czarodziejskiej mocy. Solve nigdy nie miał nic przeciw temu, by stanowić centrum zainteresowania ogółu. Nie bał się ani trochę, bo doskonale wiedział, jak wyjść cało z opresji. Zwykła masowa hipnoza mogła uratować go w każdej chwili, gdyby tylko sobie tego zażyczył. Wypróbował ten sposób już wcześniej, raz w Uppsali i raz w Wiedniu, osiągając zdumiewające rezultaty. W Wiedniu, w pałacu, został zaskoczony na bardzo czułym tete-a-tete z pewną damą dworu. Zdołał uciec, ale mąż owej pani go rozpoznał. Solve potrafił wówczas tak zasugerować wszystkim gościom zgromadzonym w sali balowej, że widzieli go koło siebie tańczącego dokładnie w tym czasie, że niemożliwe okazało się udowodnienie mu winy.

Umiał więc zahipnotyzować dużą grupę ludzi. Istotne teraz było to, by wybrać odpowiedni moment i właściwą metodę.

Z Planiny przybyło jeszcze więcej ludzi, spora grupa, na czele której stał kolejny ksiądz trzymający w rękach krzyż. Do licha, jacyż oni śmieszni!

Eleny jednak nigdzie nie widział. Nie dostrzegł także tego przeklętego łajdaka, który go pobił. To na nim chciał wziąć srogi odwet!

Nie, Eleny nie było wśród nowo przybyłych. Nie miała siły, by jeszcze raz spojrzeć Solvemu w oczy. Ona i Milan czekali na skraju miasteczka, w miejscu skąd mogli obserwować wszystko, co dzieje się na rynku.