Выбрать главу

Jak zdoła tam dojść? Nie mając dosłownie nic, nawet jedzenia?

Dotknął mandragory wiszącej pod koszulą. Z nią czuł się bezpieczny. Ale nie mogła ona przenieść go do domu, na Grastensholm, jak zwał się dwór należący do niego.

I jak zdoła ominąć tych wszystkich ludzi; przecież tak bardzo się ich bał.

Co oni zrobili Solvemu?!

Heikego ogarnęła niewiara we własne siły. Nie wiedział nic o świecie. Wszystko go przerażało.

Elena i Milan obserwowali przebieg wydarzeń ze wzgórza w lesie. Oboje byli wstrząśnięci tym, co się stało, choć wiedzieli, że było to nieuniknione.

Nagle odezwał się Milan:

– Dobry Boże, a cóż to tam pełznie?

Zbliżało się ku nim coś, co w pierwszej chwili wziął za zwierzę, ale teraz był coraz bardziej zdezorientowany. Czy to zła dusza powieszonego, czy może…

– To chłopiec – szepnęła Elena. – Dzięki, ci Panno Mario! Ostrożnie, Milanie, on nie zna ludzi! Nie wiadomo, jak się zachowa!

Milan wpatrywał się w niezwykłą istotę czołgającą się w ich kierunku na czworakach.

– Dobry Boże – szeptał raz za razem. – Dobry, dobry Boże!

Stali całkiem nieruchomo.

Heike zauważył ich dopiero z odległości kilku łokci. Zatrzymał się gwałtownie, zrobił ruch, jakby chciał rzucić się do ucieczki, ale nagle w jego budzących grozę oczach pojawił się błysk rozpoznania. Z zapartym tchem wpatrywał się w Elenę.

Dziewczyna powoli osuwała się na kolana. Uśmiechnęła się drżąco, niepewnie i ostrożnie na znak dobrej woli, i wyciągnęła ku niemu otwarte ramiona.

Milan stał spokojnie, ale i on nie miał serca z kamienia. Na widok małego leśnego trolla łzy przesłoniły mu oczy.

Chłopiec przedstawiał sobą obraz nędzy i rozpaczy. Splątana grzywa opadała mu na ramiona i niżej, przesłaniając niemal całą górną połowę ciała, ubranie założone tak źle jak tylko to możliwe, na lewą stronę, tył na przód, górą do dołu, brudny bardziej niż zwierzę, niż jakiekolwiek boskie stworzenie.

A twarz, która wyłaniała się spod kołtunów…

Milan widział twarz Solvego. Była straszna, ale pominąwszy diabelskie oczy, całkiem normalna. Twarz chłopca była groteskowo powykrzywiana, stanowiła karykaturę ludzkiego oblicza.

A mimo to Milan uznał twarz Solvego za bardziej przerażającą, bo biło z niej nieludzkie zimno, iście szatańska pogarda dla ludzi.

To było po prostu zbłąkane dziecko, tak bardzo unieszczęśliwione swym wyglądem. Zbłąkane… Nie tylko w tym lesie, lecz w całym świecie.

Gdyby nikt się nim nie zaopiekował, nie przeżyłoby nawet dwóch dni. Pierwszy napotkany człowiek uśmierciłby je myśląc, że ma do czynienia z czymś nad wyraz groźnym, z istotą z podziemnego świata.

Elena i Milan także nie mieli całkowitej pewności co do tego, czy mają rację.

– Będziemy musieli użyć nożyc do strzyżenia owiec – powiedział Milan zachrypniętym głosem.

Heike na dźwięk tych słów błyskawicznie skierował spojrzenie na mężczyznę. Milan patrzył prosto w żółte jak płomień oczy.

Starał się przyjaźnie uśmiechać do chłopca. I on także przyklęknął.

Wzrok Heikego znów padł na Elenę, rozpoznał w niej osobę, która wypuściła go z klatki. Miała taki ciepły, łagodny głos. Zapragnął usłyszeć go jeszcze raz.

– Chodź – powiedziała Elena. – Zamieszkasz z nami, w wiosce, w domu Milana. I już nikt nigdy nie wyrządzi ci krzywdy.

Heike nie rozumiał słów, ale czuł życzliwość. Tak bardzo był jej spragniony!

Wyruszę do Grastensholm, pomyślał. Ale jeszcze nie teraz. Kiedy będę już duży i silny, dorosły jak oni. A teraz nie mam gdzie się podziać…

Mężczyzna też nie wyglądał niebezpiecznie. Patrząc na Heikego, także miał ciepło w oczach.

Heike wstał… i drobiąc kroki, podbiegł do nich. Elena zarzuciła mu ręce na szyję.

Było to tak wspaniałe, że znów zaniósł się szlochem.

– Popatrz na te ramiona – rzekł Milan wzruszony i podniósł malca do góry. Zaczęli iść ku Planinie. – Spójrz na te rany! Przez całe życie nie widziałem tylu ran na takim małym ciele! Stare i nowe, zabliźnione i otwarte, zaropiałe… Eleno, popatrz na jego nogi! I one pokryte są ranami! Drobnymi ranami, jakby od ukłuć. Nie zdziwiłbym się, gdyby miał je wszędzie!

– Ma też inne rany – powiedziała cicho, opierając głowę zapłakanego chłopca na ramieniu Milana. – Wygląda na to, że kiedy siedział w tej okropnej klatce, nigdy nie był myty.

– I taki jest wychudzony – w głosie Milana dźwięczało współczucie. – Lekki jak ptaszek. U nas będzie mu dobrze, Eleno!

– Tak – powiedziała. – Dziękuję, Milanie, że to rozumiesz! I cieszę się, że zamieszkamy w wiosce. Źle byłoby, gdyby codziennie musiał oglądać chatę ojca, w której przeżył takie przykre chwile. I może bał się lasu.

– Teraz będzie miał inne życie – powiedział Milan, mocniej tuląc do siebie drobne ciałko.

Ale Heike nie bał się lasu. Wkrótce wprawił w zdumienie wszystkich mieszkańców wioski, albowiem okazało się, że w lesie, którego tak bardzo się obawiali, on czuje się bezpieczny.

Nie wiedzieli jednak, że Heike ma tam przyjaciela. Tajemniczego, spowitego w czerń olbrzyma, który pojawia się kiedy chce i gdzie chce.

Ludzie zwali go Wędrowcem w Mroku.

Nikt nie wiedział, skąd się wziął.

Margit Sandemo

***