W zeszłym tygodniu jej serce zajmował inny chłopak i była przekonana, że będzie kochać go do późnej starości.
Solve jednak zareagował wzburzeniem.
– Ależ, ojcze! Johan Gabriel właśnie wrócił do domu i ma zamiar wyjechać do Wiednia. Będzie sekretarzem szwedzkiego ministra. Prosił, bym jechał wraz z nim powiedział, że i dla mnie znajdzie się tam posada. Tak bardzo bym chciał, ojcze!
– Do Wiednia? – przeraziła się matka. – Och, nie, to stanowczo za daleko!
Daniel zaoponował:
– Wiedeń jest centrum kultury, nic więc w tym złego. Ale nie możemy sprawić zawodu babci. Ona pokłada w was wielkie nadzieje, wierzy, że jedno z was obejmie dwór w Norwegii.
– Dobrze, dobrze, ojcze – odparł Solve. – Chętnie przejmę Grastensholm, kiedy ona i Ulvhedin już odejdą, bo zawsze dobrze się tam czułem, ale jeszcze nie teraz! Obiecaj jej to w moim imieniu, ojcze, ale pozwól mi najpierw zobaczyć kawałek świata!
Prawdą było, że Solve miał ochotę wyjechać do Grastensholm, z innych jednakże powodów. Ostatnio coraz częściej myślał o świętym skarbie Ludzi Lodu, który powinien należeć do niego. Mogło to jednak nastąpić dopiero po śmierci Ulvhedina. Nie bez racji obawiał się jego przenikliwie ostrego spojrzenia.
A najważniejszy przedmiot spośród budzącego pożądanie zbioru znajdował się tutaj! U ojca!
– Ależ, Solve – sprzeciwił się Daniel. – Myślałem, że właśnie ty przejmiesz po nas gospodarstwo. Wiernie towarzyszyliśmy rodowi Oxenstiernów już od czasów, gdy Marka Christiana weszła do rodziny. Pamiętacie chyba, że to Tarjei Lind z Ludzi Lodu poślubił krewniaczkę Marki Christiany, Cornelię von Erbach. Od tego czasu nigdy nie opuszczaliśmy rodziny Oxenstiernów, zawsze staliśmy po ich stronie, niosąc im pomoc we wszystkim. Sądziłem, iż będziesz kontynuował tradycję, Solve.
– Przecież tak właśnie jest! Zawsze towarzyszę Johanowi Gabrielowi, na dobre i na złe.
– Tak – zadumał się Daniel. – To prawda…
– Czy to znaczy, że ja mam przejąć Grastensholm? – użaliła się Ingela. – Mnie jest dobrze tutaj i chcę tu zostać.
Daniel westchnął.
– Nie wiem, dzieci. Nie wiem, co z tym poczniemy. Wiem tylko, że jedna z was obejmie gospodarkę tutaj, drugie zaś w Norwegii. Prawdopodobnie z czasem jakoś samo się to rozwiąże.
Dyskusja przeciągnęła się na wieczór. Daniel, który w swoim czasie sam wiele podróżował, dotarł aż do wybrzeży Morza Karskiego i sprowadził Shirę do domu Vendela Gripa, wahał się między decyzją zabrania Solvego ze sobą do Grastensholm a pozwoleniem mu na wyjazd do Wiednia. To ostatnie byłoby wszak dla utalentowanego młodego chłopaka niepowtarzalną okazją przeżycia wielkiej przygody.
W końcu Solve sam rozstrzygnął tę kwestię.
– Przecież do babci mamy jechać dopiero latem. A kto powiedział, że spędzę w Wiedniu całą wieczność? Przecież mogę wrócić przed wyjazdem do Norwegii!
Wszyscy odetchnęli z ulgą. Sprawa została przesądzona. Pomimo trudnej sytuacji finansowej rodziny postanowiono, że Solve wyjedzie do Wiednia. Jego matka, naturalnie, uroniła kilka łez, przekonana, że nigdy już nie ujrzy syna, ale Daniel zdołał ją uspokoić mówiąc, że Wiedeń wcale nie jest krainą barbarzyńców. Wprost przeciwnie, to wiedeńczycy uważają Norwegię i Szwecję za kraj dziki, niecywilizowany i prymitywny, położony gdzieś daleko na krańcach świata.
Tego jego małżonka pojąć nie mogła. Wszystkim przecież wiadomo, że Szwecja jest samym centrum świata.
W dniu wyjazdu Solve udał się do ojca. Serce waliło mu w piersi tak, iż obawiał się, że to widać.
– Ojcze – zaczął i zaraz musiał odchrząknąć; tak bardzo drżał mu głos. Poruszyło go wcale nie rozstanie z rodziną, lecz to, co miał za chwilę powiedzieć. – Ojcze, mam do ciebie ogromną prośbę…
– Co takiego, synu? – zapytał Daniel przyjaźnie.
– Teraz, gdy wyruszam do obcych krajów, bardzo chciałbym mieć jakąś ochronę.
– Ochronę? O czym myślisz?
Solve musiał odchrząknąć jeszcze raz.
– O mandragorze, ojcze. Z nią będę bezpieczny.
Dłonie trzymał splecione za plecami, by ojciec nie widział, jak się trzęsą. Podniecenie wprawiało całe ciało w drżenie. Mandragora, ten najbardziej upragniony ze wszystkich skarbów Ludzi Lodu!
Daniel się zafrasował. Była to prośba trudna do spełnienia.
– No cóż, Solve, jak wiesz, mandragora należy do mnie. Towarzyszy mi od chwili, gdy się urodziłem, a nawet wcześniej, nim jeszcze zostałem zaplanowany. Jej winien jestem wdzięczność za to, że w ogóle istnieję. Ona żyje, kiedy jest blisko mnie, i zawsze stanowiła moją ochronę. To prawda, że w ostatnich latach nie była mi potrzebna, wszystko bowiem układało się nam pomyślnie. Ale czy wolno mi ją oddać…?
– Kiedyś jednak stanie się to koniecznością, ojcze – odparł Solve tak spokojnie jak tylko mógł. – A któż jest ci bliższy niż własny syn?
Daniel skinął głową.
– Masz rację, nie będę żył wiecznie, ale to jest zadziwiająca… rzecz. O, właśnie, bliski byłem powiedzenia „istota”! Jeśli coś jej się nie podoba, okazuje to natychmiast.
– Spróbujmy więc – orzekł Solve, skrywając palącą niecierpliwość.
Daniel w zamyśleniu przypatrywał się synowi, rak że chłopiec musiał spuścić wzrok.
– Jesteś przecież zwyczajnym człowiekiem, Solve – powiedział, niczego nieświadom. – Ale, z drugiej strony, ja także jestem zwyczajny. Mandragora doprowadziła mnie do Shiry i pozwoliła pomóc jej w wypełnieniu zadania. To dobry talizman, Solve. Zwalcza moc Tengela Złego, on przecież nie mógł go nosić. A więc spróbujmy! Jeśli nie jesteś właściwą osobą, od razu to zauważysz. Mandragora zacznie się wić i wczepi się w skórę jakby pazurami.
– A jeśli okażę się właściwą osobą? – Nerwy Solvego były tak napięte, że ledwo mógł wypowiedzieć te słowa.
– Wówczas mandragora ułoży się na twojej piersi tak, jakby właśnie tam było jej miejsce.
– Pozwól mi więc spróbować!
W końcu Daniel ustąpił.
– A zatem chodź ze mną!
W głębi garderoby, dokąd się skierowali, znajdowało się pomieszczenie, o którego istnieniu Solve nawet nie wiedział. Ojciec wszedł tam sam, a kiedy wrócił, trzymał w ręku duży, pokrzywiony korzeń.
Mandragora! Solve nie mógł już zapanować nad ciałem, które zaczęło drżeć. Powstrzymywał się z całych sił, by nie wydrzeć jej ojcu z rąk. Ojciec gładził ją czule, jakby to było zwierzątko.
I tak też wyglądała albo raczej jak lalka czy ludzka istota. Kwiat wisielców… Solve oddychał z trudem, bliski utraty przytomności. Niecierpliwie czekał, aż ojciec przełoży mu łańcuszek przez głowę.
Dobra moc! To wcale nie jest takie pewne, pomyślał Solve. Z pewnością jest to wielka siła. Możny sprzymierzeniec. Z nim będzie mógł dokonać cudów!
Mówiąc to, Solve miał na myśli działanie w służbie zła, choć wtedy pewnie jeszcze do końca nie był tego świadom.
Mandragora powoli przesunęła się w dół po jego ciele. Solve już wcześniej rozpiął koszulę, pierś miał więc odsłoniętą. Korzeń był duży, o wiele większy niż przypuszczał, musi chyba trochę przeszkadzać. Legł w końcu na jego piersi, blisko, blisko skóry.
– Co czujesz, Solve? – zapytał ojciec w napięciu.
Chłopak był rozczarowany.
– Mam wrażenie, jakby ona była… nieżywa. Ciężka i martwa, ojcze. Nie ma w niej krztyny życia!
– A więc ją zdejmujemy.
– Nie! – Solve niemal krzyknął, wstrzymując już uniesione ręce ojca. – Nie, ona na pewno nie umarła. Ale też i nie wije się ze wstrętem, ojcze. Nie okazuje niezadowolenia.
– Spójrzmy prawdzie w oczy, Solve! Po prostu nic dla niej nie znaczysz. Ale z drugiej strony cię nie odpycha. Może ty… daj mi na chwilę spróbować. Porównamy reakcję.