Выбрать главу

Otrzymał odpowiedź. Rodzice i babcia zadowoleni byli z jego decyzji, prosili jednak, by zbyt długo nie zwlekał z powrotem do domu. Ulvhedin zmarł w wieku dziewięćdziesięciu siedmiu lat, a Ingrid też przecież nie była już młoda.

Nie napisali, że Ulvhedin umarł szczęśliwy, podczas pijackiej uczty, którą on i Ingrid we dwójkę urządzili sobie na Grastensholm. Stary olbrzym nigdy nie przebudził się z oszołomienia i rodzina uznała, że godnie dokonał żywota. No cóż, może nie wszyscy zgodziliby się z takim twierdzeniem, ale ani kościół, ani moraliści nigdy nie poznali okoliczności jego śmierci.

Tak więc stara bestia nie żyje, pomyślał Solve z zadowoleniem. Już nie musi się obawiać, że Ulvhedin go zdemaskuje.

Teraz bowiem już nawet sam dostrzegał w swych oczach żółte plamki. Niepokoiły go one i jednocześnie budziły zachwyt. Chwilami nawet wpadał z ich powodu w uniesienie. Tu w Wiedniu nikt przecież go nie znał.

Zaczął powoli wycofywać się z kręgu znajomych Johana Gabriela Oxenstiemy. Nie chciał, by przyjaciel zauważył zachodzące w nim zmiany.

Rozstanie nie sprawiało trudności, z upływem lat bowiem stopniowo odsuwali się od siebie. Spotkali się po raz ostatni wieczorem, bo Solve nie chciał, by ostre światło austriackiego słońca wpadało mu w oczy,

Tym razem Johan Gabriel był naprawdę przygnębiony. Jakby nieobecny duchem, w melancholijnym nastroju, smutnym głosem odczytał swoje własne epitafium. Uznał, że umrze z żalu nie mogąc połączyć się z Susanną.

Solve jednym uchem wysłuchał „Ody do Canulli na początku choroby”. Kiedy Johan Gabriel wpadał w romantyczny nastrój, nazywał Susannę Camillą. W wierszu miała ona rzucić kwiat na ziemię, w której spoczywa ukochany, i uronić kilka łez nad jego ostatnią przystanią, błagając śmierć, by nie zwlekała i jak najszybciej ścięła zwiędłe źdźbło, czekające na jej kosę.

Rzeczywistość nie była jednak aż tak tragiczna i Johan Gabriel przetrwał także i to miłosne cierpienie. Nie miał też już wywierać wpływu na życie Solvego. Przyjaciele z lat dziecięcych nie widywali się już więcej.

Dalsze losy Johana Gabriela Oxenstiemy są dobrze znane. Po upływie czterech lat powrócił do Szwecji, gdzie dzięki swemu miłemu usposobieniu i inteligencji został jakby nadwornym skaldem na dworze Gustawa III. Z czasem mianowano go członkiem rady państwa. Było to stanowisko zupełnie nie dla niego, nigdy bowiem nie wykazywał żadnych talentów politycznych. Nie miało to jednak większego znaczenia, ponieważ Gustaw III i tak wolał rządzić sam. Johan Gabriel Oxenstiema ze szlachetnym nazwiskiem i wytwornymi manierami był jedynie ozdobą dworu. Praca nie dawała mu żadnego zadowolenia, ponadto przez całe życie pozostał ubogi, mimo że bogato się ożenił.

Jego chciwy teść zachłannie ściskał kiesę, ale nie zakłócało to spokoju życia rodzinnego. Johan Gabriel miał miłą żonę, która urodziła mu syna. Niestety poród przeżyła bardzo ciężko i nigdy nie wróciła już do zdrowia. Utracił ją wcześnie.

Jego siłą był talent poetycki. On sam, nieprzystosowany do życia w bezwzględnym, materialistycznym świecie, naprawdę szczęśliwy czuł się tylko przez krótkie okresy swego żywota.

Losy Solvego potoczyły się innymi kolejami. Całkiem też odmiennymi od tych, których on sam się spodziewał.

Punktem zwrotnym jego życia było poznanie rodziny Wiesenów…

Zdarzyło się to na początku roku 1773 podczas przyjęcia noworocznego, które w swoim domu wydał szwedzki konsul. Jako najbardziej zaufany człowiek konsula został zaproszony także Solve. Był to zaszczyt, z którego powinien być dumny, ale to przecież drobne, nie zauważone przez nikogo manipulacje Solvego wzmocniły sławę konsula i poprawiły stan jego kasy. Wcale nie odczuwał dumy z zaproszenia, odnosił wrażenie, że uczyniono to jakby z łaski.

Na widok pięknego domu konsula, pełnego dzieł sztuki wiedeńskiej, uczuł zazdrość tak wielką, iż miał wrażenie, że widać, jak zielenieje na twarzy. On sam mieszkał wszak w warunkach absolutnie niegodnych kogoś tak wyjątkowego jak on. To jednak wkrótce się zmieni, postanowił, przyglądając się wspaniałościom w domu konsula. Serwis obiadowy z najdelikatniejszej wiedeńskiej porcelany, srebra, kosztowności…

Solve zaczął teraz nosić perukę, by tak bardzo nie rzucać się w oczy. Żywił skądinąd słuszne przekonanie, iż aby osiągnąć wytyczone sobie cele, powinien nie zwracać na siebie uwagi.

Na rozmaite sposoby, których nie warto bliżej omawiać, zdobył wystarczającą ilość pieniędzy, by ubrać się odpowiednio na wizytę u dostojnych ludzi. Przeobraził się w snoba w koronkowym żabocie, kamizelce ze złotej lamy, butelkowozielonej marynarce z aksamitu z długimi połami, oślepiająco białych, opiętych spodniach do kolan, niewiele pozostawiających wyobraźni, i eleganckich trzewikach ze srebrnymi klamrami, na bardzo wysokich obcasach.

Zaiste, świetnie się prezentował!

Wkrótce dostrzegł pewną dziewczynę, na której skupił całą swą uwagę.

Siedziała pomiędzy rodzicami, którzy zdawali się strzec jej niczym jastrzębie. Ojciec, wielki i opasły, o zimnych oczach ukrytych pod grubymi, czarnymi brwiami; matka sztywna, z mocnym wąsikiem na twarzy bez uśmiechu. Ale dziewczyna, dziewczyna! Ooch, westchnął z zachwytem Solve, choć po prawdzie nie była wcale szczególnie piękna. Nieduża, okrągła, ale miło było na nią patrzeć.

A te oczy! Gorzały ogniem, który aż nazbyt wyraźnie wskazywał, że tę ładniutką panienkę przepełnia zmysłowość, tajemne żądze, które dotąd nie znalazły ujścia. Spojrzenia, jakie ukradkiem, ze sztuczną nieśmiałością posyłała od czasu do czasu Solvemu, zdradzały z trudem ujarzmianą namiętność.

Dostaniesz, moja kochana, dostaniesz, pomyślał Solve. Zaufaj mi, znalazłaś równego sobie.

Wokół rodziny krążył młody człowiek, którego Solve od razu uznał za nudziarza, a dziewczyna była najwidoczniej również tego samego zdania. Młodzieniec sprawiał wrażenie nadzwyczaj dobrotliwego, wręcz potulnego, z tych, co to pochylają plecy, by lepiej trafiały uderzenia bata. Wydawało się natomiast, że zjednał sobie łaskę przytłaczających swą nadgorliwą opiekuńczością rodziców. Nie pozwolono mu wprawdzie zbliżyć się do córki, o nie, ale dostąpił zaszczytu przynoszenia smakołyków i poduszki, pomógł też pani matce lepiej ułożyć szeleszczącą czarną spódnicę.

Solve wypytał konsula, kim są owi ludzie.

Ojciec rodziny okazał się bogatym złotnikiem, matka pochodziła z austriackiej szlachty. Nosili nazwisko Wiesen. Córka, Renate, znana była swej wagi w złocie. Młody zalotnik? To człowiek na tyle wysoko urodzony, że nie musi trudzić się żadną pracą. Najmłodszy syn bogatej rodziny, bardzo naiwny. Prawdopodobnie rodzice dziewczyny zdecydują się na niego, bo, rzecz jasna, całkowicie w ich gestii pozostaje decyzja, kogo poślubić ma córka.

O, co to, to nie, pomyślał Solve. Nie zamierzał przepuścić koło nosa tak dobrej partii.

Po obiedzie rozpoczęły się tańce. Solve jeszcze z Johanem Gabrielem Oxenstierną wyuczył się wszystkich modnych w Wiedniu pląsów i kiedy upłynęła już odpowiednio długa chwila, a dziewczynie pozwolono tańczyć tylko z nudnym młodzieńcem, który nazywał się Carl Berg, Solve ośmielił się podejść w stronę Wiesenów.

Zauważył, że na jego widok Renate zatrzepotała rzęsami i spuściła wzrok, a dłonie jej zaczęły gnieść koronkową chusteczkę. Solve dwornie skłonił się przed jej ojcem, przedstawił się i uprzejmie poprosił, by pozwolono mu poprowadzić ich piękną córkę do następnego tańca.