Wiesen wpatrywał się weń wpół przymkniętymi rybimi oczami, po czym skrzekliwym głosem zapytał, czy Solve nie jest sekretarzem konsula.
To prawda, przyznał Solve otwarcie.
Złotnik przyjrzał mu się jeszcze raz i zaskrzeczał:
– A zatem, nie!
Dłonie dziewczyny gwałtownie drgnęły.
Solve zarumienił się. Teraz musiał odbyć upokarzający, powrotny przemarsz przez całą salę. To było gorsze niźli pręgierz!
Wiesen nie powinien był tego robić! Gdyby wiedział, kto przed nim stoi, z pewnością pozwoliłby Selvemu zatańczyć ze swą córką.
Chociaż… Zdarzenia potoczyłyby się i tak mniej więcej podobnie, zwłaszcza dla dziewczyny. Ale wówczas nie skończyłoby się to tragicznie dla tak wielu ludzi!
Gdy Solve wracał na swoje miejsce, czując na sobie litościwe spojrzenia, gniew wprost go dławił. Ta krótka droga, droga wstydu, gwałtownie powiodła go w dół, ku charakterystycznej dla dotkniętych degradacji ich człowieczeństwa.
Jego zemsta będzie okrutna, tak sobie poprzysiągł!
Najpierw musiał zdobyć odpowiednią pozycję. Zwykły sekretarz nie ma żadnej władzy.
Ze swoim zwierzchnikiem, konsulem handlowym, pozostawał we względnie dobrych stosunkach. Konsul, choć oczywiście traktował go z góry, mimo wszystko był do niego przychylnie nastawiony, zwłaszcza po tym, jak Solve pomógł mu w swój szczególny sposób w kilku zawiłych sprawach. Solve nie chciał więc zbytnio mu dokuczyć, ale pragnął zająć jego stanowisko.
Wiedział, że gdyby konsul potrzebował zastępcy, jemu właśnie powierzono by tę posadę. Tyle by mu na razie wystarczyło.
Solve nie posiadał nic ze zbioru magicznych środków czy tajemnych ziół Ludzi Lodu. Miał tylko mandragorę, a ona jakoś nie kwapiła się do współdziałania. Przez chwilę rozważał, czy nie mógłby odbyć błyskawicznej podróży na Grastensholm i zagarnąć cały zbiór, postanowił jednak obejść się bez skarbu.
Chciał, by konsul zachorował, ale jak do tego doprowadzić?
Nigdy nie miał okazji nauczyć się czegokolwiek od poprzednich dotkniętych z tego prostego powodu, że ani on, ani nikt inny nic nie wiedział o jego tajemnej mocy. Teraz przeklinał swą głupotę, żałując, że nie pojechał najpierw do Grastensholm, by pobierać nauki u babci Ingrid. Faktem było, że obawiał się przenikliwego wzroku Ulvhedina.
Miał jednak zdolność, którą poszczycić się mogło niewielu dotkniętych w jego rodzie: potrafił z daleka utrzymywać kontrolę nad ludźmi i rzeczami, był w stanie przyciągnąć do siebie kogoś lub coś, czego pragnął.
Teraz najważniejsza była choroba konsula…
Przez chwilę tęsknie myślał o domu konsula, o skarbach, jakie się tam znajdowały, o złocie. Gdyby umarł…?
Nie, dom z pewnością nie dostałby się w ręce Solvego, musiał myśleć bardziej realistycznie!
Choroba, choroba…
W końcu Solve zdecydował się na to, o czym czytał w tajemnych księgach w wielkiej bibliotece w Wiedniu. W biurze konsula znalazł kilka włosów; miał nadzieję, że nie pochodzą z peruki, i zabrał się za robienie kukiełki w miarę możności podobnej do konsula. Solve mieszkał teraz we własnym mieszkaniu, nikt więc mu nie przeszkadzał. Stołował się na mieście, sam sprzątał pokoje. Nikt nie mógł przyjść i go zaskoczyć.
Lalka udała się nadspodziewanie dobrze, była bardzo podobna do zwierzchnika Solvego. Włosy zostały umieszczone w środku.
Najlepsze będą kłopoty żołądkowe, zdecydował młodzieniec, ale jak je sprowadzić? W końcu wyszukał cienką nitkę i mocno opasał nią wydatny brzuch kukiełki będącej wizerunkiem konsula. Dla pewności ściągnął nić tak mocno, że lalka przypominała osę.
To musi chyba sprawiać dostatecznie silny ból!
Ale czy to wystarczy? Czy nad lalką nie trzeba odmówić stosownych zaklęć? Solve nie znał żadnego, wymyślił jednak kilka formułek, które zabrzmiały, jego zdaniem, odpowiednio.
Pozostawało tylko czekać do następnego dnia…
Kiedy Solve nazajutrz przyszedł do pracy, konsula nie było w biurze. Jeden z ubogich skrybów z dalszych pomieszczeń przybiegł do niego podniecony.
– Nasz drogi konsul nagle ciężko zachorował – oznajmił podekscytowany tą sensacyjną wiadomością. – Przez całą noc czuwał przy nim doktor; sądzą, że dostał skrętu kiszek!
– Co ty mówisz? – powiedział Solve udając zdumienie, choć triumf wprost w nim kipiał. – Czy to coś poważnego?
– I to jeszcze jak! Doktor jest zdania, że konsul nie przeżyje choroby.
Gorąca fala przerażenia oblała Solvego. Wcale nie miał takiego zamiaru. Chyba za mocno ścisnął!
– Pobiegnę od razu do niego do domu, dowiem się, w czym mogę pomóc – powiedział. Teraz naprawdę pobladł, widać było, iż się wystraszył.
– Tak, wiemy, jak bardzo jesteście przywiązani do naszego drogiego konsula – powiedział skryba niemal wzruszony. – Ale czy naprawdę powinniście zakłócać…?
Ale Solve już pobiegł. Nie skierował się jednak, rzecz jasna, do domu konsula, lecz pognał do siebie, najszybciej jak nogi poniosły. Drżącymi rękami przekręcił klucz i wpadł do środka. Kukiełka… Gdzie mogła być?
Ciągnął i szarpał za nitkę, zawiązał ją jednak tak ciasno że nie mógł jej uchwycić. Drżącymi dłońmi ujął nóż i wsunął go pod nitkę. Nić przylegała tak mocno, że nóż przeszedł przez materiał i niemal przebił lalkę na wylot, zanim w końcu Solve zdołał przeciąć nić.
Stanął, trzymając w ręku pokaleczoną kukiełkę.
– Och, nie – szepnął. Na jego pobladłej twarzy lśniły kropelki potu. – Co się teraz stanie?
Podniósł lalkę, by wrzucić ją do ognia na kominku, ale w ostatniej chwili się wstrzymał. To także mogło być niebezpieczne! W końcu ukrył ją pod materacem.
Potem już naprawdę pobiegł do domu konsula.
W drzwiach spotkała go gospodyni.
– Słyszałem… – zaczął Solve. – Czy coś mogę zrobić?
– Ach, panie Lind – załkała. – Przybywacie za późno! Nasz drogi konsul zmarł przed kilkoma minutami. Zrobiła się dziura w… Skręt kiszek był za mocny. Cierpiał ogromne katusze. A teraz odszedł na zawsze!
Solve stał w drzwiach skamieniały. Kobieta, spostrzegłszy jego białe jak kreda oblicze, natychmiast podała mu krzesło, na które opadł bez sił.
– Och, nie! – jęknął. – Nie, nie, nie!
Był jednak na tyle przytomny, by postawić sobie w duchu pytanie: Cóż ja uczyniłem? Jakie zabójcze siły tkwią we mnie?
Wyszedł doktor i musiał zająć się zrozpaczonym młodym człowiekiem. Solve usłyszał, jak szepcze do gospodyni:
– Wzruszające widzieć takie oddanie dla zwierzchnika!
Solve przejął obowiązki konsula w biurze. Kiedy po pewnym czasie doszedł do siebie, mógł bardziej trzeźwo spojrzeć na ostatnie wydarzenia. Nowa sytuacja bez wątpienia była dlań korzystna.
Ku swemu rozgoryczeniu nie objął jednak urzędu konsula. Pełnił tylko rolę jego zastępcy do czasu przybycia ze Szwecji nowego, starszego urzędnika.
Solve potraktował to jako obrazę i postanowił zemścić się na osobach, które podjęły taką decyzję.
Zemsta jednak musiała poczekać. Teraz należało kuć żelazo póki gorące, innymi słowy póki nosił jeszcze tytuł konsula.
W randze konsula mógł pójść do Wiesenów i prosić o spotkanie z ich córką. To, oczywiście, dopiero początek. Potem wślizgnie się do rodziny, aż córka, majątek i całe przedsiębiorstwo będzie należeć do niego. Zemści się też na wstrętnych rodzicach dziewczyny; zobaczą, kogo upokorzyli.
Gdy przejrzał się w zwierciadle, prawdziwie się przeraził. Jego oczy nie były już ciemnobrązowe. Nie były nawet brązowe, lecz żółte jak jasny bursztyn. Wyglądały strasznie, choć jednocześnie fascynująco. Pamiętał oczy babki Ingrid, miała podobno najbardziej żółte oczy ze wszystkich w całej rodzinie. Oczy Ulvhedina błyszczały bardziej zdradziecko, żółto i zielono, miały zmienną, trudną do określenia barwę.