Выбрать главу

– Głodny? – zapytał Robert, wdychając zapach płynący z kuchni. Feely jednak bez słowa pognał do toalety.

Robert usiadł przy stole, wciągnął powietrze i zdjął rękawiczki. W zajeździe siedziało nie więcej niż dziesięć osób. Byli wśród nich trzej potężnie zbudowani robotnicy budowlani w futrzanych czapkach, piegowaty pośrednik w handlu nieruchomościami; dokumenty i rysunki leżały porozrzucane po całym stoliku. Kolejnym gościem była kobieta w średnim wieku, o zmartwionym wyrazie twarzy; koło niej siedział mały niespokojny chłopiec, który dmuchał przez słomkę do koktajlu mlecznego. Przy innym stoliku jadł czarnoskóry kierowca z UPS, a dalej siedziała dziewczyna w okularach, w czapce i grubym swetrze koloru khaki. Jadła jogurt, zaczytana w tanim wydaniu T.S. Eliota.

Aluminiowy kontuar biegł przez całą długość wagonu. Ustawione na nim plastikowe przejrzyste pudełka wypełnione były ciastkami i pączkami. Za ladą rządziła potężna kobieta o twarzy szympansa, w ogromnych okularach o grubych szkłach. Właśnie przyrządzała tost i hałaśliwie zmywała talerze. Obok niej kręcił się mężczyzna o ponurej twarzy, w papierowej czapce na głowie. Smażył jajecznicę, z wzrokiem utkwionym w zupełnie nieokreślone miejsce, jakby właśnie czekał albo na cudowne objawienie, albo na zawał serca, który miał zakończyć jego ziemską udrękę, nie mając jednak większej nadziei ani na jedno, ani na drugie.

– This old heart of mine… - zaśpiewał Robert razem z radiem.

Kiedy Feely wrócił z toalety, czekała na niego wielka szklanka z sokiem pomarańczowym.

– Już zamówiłem – wyjaśnił Robert. – Mam nadzieję, że lubisz naleśniki z bekonem?

– Oddam ci pieniądze.

– Powiedziałem, że zamówiłem, dzieciaku. Nie powiedziałem, że zapłaciłem.

Kobieta w ogromnych okularach podeszła do nich i postawiła przed każdym kubek z kawą.

– Daleko jedziecie? – zainteresowała się. – Ludzie mówią, że dzisiaj znów spadnie mnóstwo śniegu.

– Hmm… Na szczęście nie planujemy zbyt dalekiej jazdy – odparł Robert.

Kobieta pozostała w miejscu, wpatrując się w Feely’ego. Feely kilkakrotnie na nią zerknął, ale milczał.

– Razem z synem przyjechaliśmy tutaj, żeby pokłonić się nad grobem mojej matki – odezwał się Robert.

– Och, więc pochodzicie z Canaan? Jakie było panieńskie nazwisko pana matki?

– Baker. Pochodzimy z Pittsfield w Massachusetts. Tędy tylko przejeżdżamy.

– Niewiarygodne! Moja rodzina od strony ojca pochodzi właśnie z Pittsfield. Niektórzy z nich to właśnie Bakerowie!

– Naprawdę? – zapytał Robert.

– Może pan zna Maggie i Lavender Baker z Fenn Street? Mieszkają pod numerem 1243. To moje ciotki.

– Przykro mi, ale nie znam.

– Cóż, ostatnio pewnie nie pokazują się ludziom. Lavender musi mieć osiemdziesiąt sześć lat, o ile jeszcze żyje. Ale jeśli pochodzi pan z Bakerów… Kto wie, możemy jesteśmy krewnymi, pan, ja i pański chłopak. Chociaż coś mi się zdaje, że akurat jego matka nie pochodzi z Pittsfield.

– I tu ma pani rację – odparł Robert z wymuszoną jowialnością. I dodał: – Z Portoryko.

Kobieta jeszcze kilka chwil stała przy stoliku, kiwając głową i uśmiechając się, jednak wkrótce robotnicy budowlani podnieśli potężne cielska ze stołków i zaczęli się ubierać. Chcieli zapłacić, dlatego musiała wrócić za kontuar.

– I Chrystus zapłakał – jęknął Robert.

– Po co jej to wszystko opowiadałeś? – syknął Feely.

– Co? A jakie to ma znaczenie? Przecież ani słowo z tego nie było prawdą.

– Myślałem, że chodzi o to, żeby nikt nas nie zapamiętał. Mamy przemknąć przez to miasto jak duchy, sam to powiedziałeś. A teraz? W jej głowie z pewnością utkwili ojciec z synem, którzy odwiedzają grób w Pittsfield, a nazwisko zmarłej brzmi „Baker”, tak samo jak jej własne.

– No i co? Po prostu wymyśliłem to nazwisko.

– A ona w każdej chwili będzie potrafiła sobie przypomnieć naszą wizytę i nasz wygląd – naciskał Feely. – Każdemu, kto ją o to zapyta, powie, że ty jesteś białym, a ja Portorykańczykiem.

– Na miłość boską, Feely! Jaki miałem wybór? Miałem siedzieć przy tym stoliku jak tuman i milczeć? Gdybym tak właśnie się zachował, zapamiętałaby nas sobie jeszcze bardziej.

Feely poczuł, że wpadł w pułapkę, ogarniała go już niemal panika. Był przekonany, że nie ma znaczenia, jakie nazwisko wymyśliłby Robert; Baker, Jones czy Ararallosa. Kobieta i tak udawałaby, że są połączeni więzami krwi. Oto przykład jak błyskawicznie topi się fałszywe poczucie bezpieczeństwa, oto jak upadają wszelkie konspiracje. Zmuszają one do okłamywania ludzi, którzy z każdym kolejnym słowem konspiratora nabierają coraz większej pewności, że kłamie, a mimo to udają, że mu wierzą, żeby sam zapędził się w egzystencjalną ślepą uliczkę.

Kobieta przyniosła im naleśniki, po pięć sztuk na każdym talerzu. Z każdej strony ociekały syropem, stopionym masłem, pomiędzy nimi widać było chrupiący bekon.

– Smacznego – powiedziała.

Feely unikał jej wzroku, sam nie wiedział dlaczego. Dłubał w nosie małym palcem, dopóki nie odeszła.

Przejrzysta historia

– Posłuchaj, Feely – powiedział Robert z pełnymi ustami. – Jeśli jesteś niezadowolony, zostawię cię tutaj i pojadę bez ciebie. Nie ma problemu. Dla mnie nie stanowi to żadnej różnicy.

Feely przez chwilę bawił się widelcem.

– Chodzi mi po prostu o to, że nie rozumiem, dlaczego każesz mi udawać, że jestem twoim synem. Przecież nim nie jestem.

– To żadna tajemnica. Po prostu nie chcę, żeby ludzie zapamiętali, że widzieli mnie samego. Nie musisz być moim synem. Możesz być kimkolwiek chcesz. Moim trenerem, księgowym, kimkolwiek, dopóki razem podróżujemy. Ale widzisz, twój strój… Twój wygląd sprawia, że słowo „syn” wydało mi się najbardziej odpowiednie, to wszystko. Chociaż i to nie jest rozwiązanie doskonałe. Bardziej niż syna przypominasz faceta, który pasie kozy na mojej farmie.

– Dlaczego nie chcesz, żeby ludzie widzieli cię samego?

– Dlatego, że… Chcę zrobić coś bardzo ważnego. Pamiętasz, co powiedziałem o kataklizmowym uczynku? Nie mogę ci tego do końca wyjaśnić, przynajmniej jeszcze nie teraz. Jednak kiedy nadejdzie właściwy czas, wszystkiego się dowiesz.

Feely uniósł widelcem naleśnik, leżący na wierzchu, po czym opuścił go z powrotem na talerz.

– Nie jesteś głodny? – zapytał Robert. – Przepraszam, nie zamawiałbym naleśników, gdybym wiedział, że ich nie lubisz. Myślałem, że wszyscy lubią naleśniki.

– Nie chodzi o naleśniki – odparł Feely.

– Więc o co? No, dalej, przecież możesz mi powiedzieć. Nie jestem dla ciebie zupełnie obcym facetem.

– Zwerbalizowanie moich myśli wcale nie jest proste.

– Cholera. – Robert uśmiechnął się. – Rzeczywiście jesteś chodzącym słownikiem.

– Ja nie… – To miało być najtrudniejsze wyznanie, na jakie Feely kiedykolwiek się zdobył. Popatrzył na dziewczynę czytającą T.S. Eliota i na ułamek sekundy ich spojrzenia się spotkały. Dziewczyna uśmiechnęła się, jakby doskonale wiedziała, co Feely zamierza za chwilę powiedzieć. – Ja po prostu nie wiem już, w co wierzyć.

Robert wytarł usta papierową serwetką.

– Czy to znaczy, że utraciłeś wiarę w Boga? Jezu Chryste, Feely, to się zdarza wielu ludziom!

– To nie ma nic wspólnego z religią. Chodzi o mnie. – Feely krotko odetchnął. – Nie potrafię określić własnej egzystencji.

– Aha.

– Nie wiem, kim jestem ani dokąd mam iść, ani co robić, kiedy w końcu już tam dotrę. Pomyślałem, że jeśli udam się na północ… Ale co się stanie, gdy nie będę mógł już podążać dalej w tym kierunku?