Выбрать главу

– Biedny, nieszczęśliwy bałwanie – powiedziała. – Do diabła, co ci się przytrafiło?

Rozejrzała się dookoła. Jedynymi śladami po głowie Pana White’a były drobne kawałki marchwi, leżące w śniegu w odległości dobrych dwudziestu pięciu stóp. To było jeszcze dziwniejsze. Jeśli głowa Pana White’a się stopiła albo po prostu odpadła, marchewka powinna leżeć tuż obok niego, i to w jednym kawałku.

Wyższy koniec podwórza porastały wysokie sosny chroniące dom przed północno – zachodnim wiatrem. Jakieś urwisy mogły się schować pomiędzy drzewami, jednak to było zbyt daleko, żeby na tyle mocno uderzyć bałwana śnieżką, by odpadła mu głowa. Może użyli procy, zastanawiała się Ellen, jednak w takim wypadku kawałki marchwi poleciałyby w dół, a więc w przeciwnym kierunku.

Trzymając ręce w kieszeniach, popatrzyła w dół zbocza, w kierunku szosy. Po jej przeciwnej stronie stał stary budynek z cegły. Kiedyś znajdował się w nim sklep meblowy. Za budynkiem rozciągał się wielki pusty plac, na którym kiedyś planowano zbudować park pamięci. Stały na nim dwa samochody, zaparkowane jeden obok drugiego, oraz przyczepa do traktora z napisem NEW ENGLAND DAIRIES i wizerunkami uśmiechniętych krów na boku. Nigdzie nie było natomiast nawet śladu człowieka.

Ellen odgarnęła włosy do tyłu. Pomyślała, że pewnie to jakiś wybryk natury. Może nagły mocny powiew wiatru? Odwróciła się, żeby wrócić do domu.

W tym samym momencie pocisk kalibru.308 trafił ją prosto między oczy. Nie zdążyła nawet opuścić rąk. Uderzenie zwaliło ją z nóg i rzuciło w śnieg. Upadła na plecy, z rękami i nogami rozrzuconymi na kształt litery „X”. Krew i fragmenty mózgu rozprysły się w kierunku drzew, tam gdzie leżały już kawałki marchwi.

Juniper obserwowała wszystko przez kuchenne okno. Przysunęła pod nie krzesło, żeby lepiej widzieć, co się dzieje przed domem. Nie dowierzała matce, że nie zacznie robić nowej głowy dla bałwana. Matki zawsze wchrzaniały się w najlepszą zabawę, jeśli tylko się im na to pozwoliło. Kiedy Ellen niespodziewanie się potknęła i padła płasko na śnieg, Juniper uznała, że mama zobaczyła ją w oknie i się wygłupia. Schowała się i czekała, co będzie dalej, nic się jednak nie wydarzyło. Po chwili znów uniosła głowę. Jej matka wciąż leżała nieruchomo w tym samym miejscu.

Juniper czekała i czekała, wreszcie wspięła się na parapet i zapukała w szybę. Ellen mimo to nie ruszyła się.

– Mamo! Co ty wyprawiasz?

Juniper włożyła buty i otworzyła drzwi kuchenne. Na dworze było cicho, jeśli nie liczyć szumu wiatru w gałęziach sosen. Dziewczynka pobiegła do matki i dopiero wtedy, kiedy się nad nią pochyliła, zobaczyła dziurę w jej czole i różowe bryłki mózgu.

Przez długą chwilę stała w miejscu, ściskając krawędzie rękawów, ciężko oddychając. Wiedziała już, co się stało, jednak nie potrafiła w to uwierzyć.

– Mamo – wyszeptała, jednak bała się jej dotknąć. – Mamo… – powtórzyła, chociaż wiedziała, że to nie ma już sensu. Jeszcze przez chwilę stała nad ciałem, po czym odwróciła się i pobiegła do domu. Przeskakując po dwa stopnie, wbiegła na piętro, prosto do sypialni rodziców. Ojciec spał, zakopany w pościeli. Jego twarz była spocona i czerwona.

– Tato! – zawołała, ściągając pościel z ojca. – Ktoś zastrzelił mamusię! Ktoś zastrzelił mamusię!

Randall otworzył oczy i popatrzył na nią błędnym wzrokiem.

– Co takiego? Do diabła, co ty wygadujesz?

Juniper otwierała i zamykała usta.

– Myślę, że mamusia nie żyje – wydyszała.

Randall wstał z łóżka i niepewnym krokiem, owinięty w kołdrę, ruszył w dół po schodach. Na półpiętrze zrzucił jakiś obraz ze ściany. Juniper wybiegła na podwórze, a on podążył za nią boso. Kiedy wreszcie zobaczył Ellen leżącą w śniegu, powiedział:

– Dziewczyny, dajcie spokój – jakby oskarżał żonę i córkę, że stosują wobec niego jakieś sztuczki, byleby tylko mu udowodnić, że wcale nie jest chory.

Ale gdy zbliżył się do ciała żony, jej trupio blada twarz, wpatrujące się w niego szeroko otwarte oczy, dziura w głowie, która z całą pewnością nie była udawana, i wypływająca z niej krew, zmusiły go do zrozumienia strasznej prawdy. Ellen go opuściła. Naprawdę go opuściła. Nie dla byłego chłopaka. Nie wyjechała do rodziców. Po prostu zostawiła go samemu sobie, nagle i niespodziewanie, i udała się tam, dokąd na razie ani on, ani Juniper za nią nie podążą.

Padł na kolana, w gruby śnieg, obok zwłok żony.

– Zadzwoń pod 911 – poprosił Juniper.

Z nosa mu ciekło, a zimny pot przykleił mu piżamę do ciała.

Juniper nie była jednak w stanie się ruszyć. Randall złapał ją za drobniutki łokieć i odwrócił tak, żeby popatrzyła mu w twarz.

– Kochanie, proszę cię, zadzwoń pod 911.

Skąd przyszła śmierć?

Jim Bangs z laboratorium medycyny sądowej położył na biurku Steve’a piętnaście lśniących fotografii i stanął przy nim, z rękami założonymi na piersiach. Miał trzydzieści jeden lat, na nosie okulary bez oprawek, był niski; a rude włosy sterczały mu na głowie jak szczotka. W jego białej koszuli z krótkimi rękawkami brakowało jednego guzika, tak że widać było blady, wydęty brzuch.

– W porządku – powiedział Steve. – Co tu mamy?

– Najbardziej prawdopodobne miejsce ukrycia się strzelca – odparł Jim. Jego głos płynął z głębi gardła, jakby ktoś go dusił. – Tutaj, na terenie starego zajazdu, dokładnie naprzeciwko stacji benzynowej.

– Rozumiem.

– Wytypowaliśmy to miejsce dlatego, że rana w czaszce ofiary wskazuje, iż strzał prawdopodobnie oddany został z odległości nie większej niż czterdzieści pięć do pięćdziesięciu metrów. Wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi, jak na przykład pytanie o rodzaj amunicji, broni, z której strzelano, jednak bez wątpienia Howarda Stantona nie zastrzelono z wielkiej odległości, w każdym razie snajper z pewnością nie skrył się w zalesionym terenie za zajazdem.

Doreen pchnęła drzwi do biura; w jednej ręce miała stertę nie uporządkowanych akt, w drugiej styropianowy kubek z cappuccino.

– Opuściłam coś ważnego?

– Rozmawiamy o miejscu, z którego prawdopodobnie strzelano – powtórzył Jim bez cienia irytacji w głosie. – Kierunek, w jakim ciało upadło, wskazuje, że strzał oddany został z miejsca znajdującego się gdzieś pomiędzy zjazdem na Branchville a tym znakiem drogowym. W odległości stu metrów od stacji benzynowej nie ma żadnego miejsca, które mogłoby snajperowi posłużyć za naturalną kryjówkę, jeżeli nie liczyć zdewastowanego zajazdu i stojącego przed nim starego pick-upa. A to oznacza, że jeśli sprawca zastrzelił Howarda Stantona z innego miejsca niż zajazd, w momencie oddawania strzału znajdował się na otwartej przestrzeni.

– Zapadał wtedy zmrok, prawda? – rzucił Steve. – Zaczynał padać śnieg. Nie jest więc niemożliwe, że strzelec stał na poboczu autostrady i nikt go nie zauważył.

– Prawda, jednak musiałby mieć bardzo mocne nerwy, nie sądzisz? Przecież kasjer ze stacji mógł w każdej chwili popatrzeć w tamtym kierunku i dostrzec go. Podobnie pani Stanton, gdyby tylko skierowała wzrok w tę stronę, a nawet sam pan Stanton. Poza tym autostrada numer siedem jest bardzo ruchliwa, niezależnie od pory dnia i pogody.

– Obejrzałeś ten zajazd?

Jim pokiwał głową.

– Sprawdziliśmy cały budynek, cal po calu. Na oknach miał okiennice, a kłódka na drzwiach była nienaruszona; żadne z okien nie było wyłamane, drzwi też nie. Nikt nawet nie zbliżył się do frontowych schodów, nikt nawet przez chwilę nie stał na werandzie.

– Co z tym pick-upem?

– Nie był zamknięty, ale wszystko wskazuje na to, że od bardzo dawna nikt nie otwierał jego drzwiczek. Drzwi po stronie pasażera miał tak zardzewiałe, że na amen przywarły do karoserii. Sprawdziliśmy, czy ktoś mógł wejść na tył wozu i oprzeć lufę na dachu kabiny, jednak nie natrafiliśmy na żaden ślad, który by coś takiego potwierdził. Żadnych odcisków stóp, żadnych śladów po łokciach na dachu pojazdu, żadnych włókien, dosłownie niczego. Poza tym kąt trajektorii z tego miejsca byłby o wiele za niski.