Выбрать главу

– Teraz nie. – Feely na chwilę zamilkł. – Ale tak się czułem.

– Ale dlaczego? Przecież jesteś bardzo atrakcyjnym chłopakiem. Chciałam powiedzieć, że na swój sposób jesteś bardzo interesujący.

– No, nie wiem. Przez całe życie odnoszę wrażenie, że ludzie dookoła mnie wiedzą coś, o czym ja nie wiem, i nie zamierzają mi tego powiedzieć. Nigdy nie potrafiłem zgadnąć, czy ktoś naprawdę mnie lubi, czy po prosu udaje, rozumiesz? Dotyczy to nawet mojej matki. Pamiętam, jak kiedyś mocno się do niej przytuliłem i w tym momencie zobaczyłem w lustrze jej twarz. Wyglądała, jakby się zastanawiała, jak długo będzie musiała tak ze mną stać i udawać, że mnie kocha.

– A może przytuliłeś się do niej zbyt mocno, a ona nie chciała ci tego powiedzieć?

– Nie – stanowczo zaprzeczył Feely. – To była twarz kogoś, kto wolałby robić w tej chwili wszystko inne, byleby tylko mnie nie przytulać. Wiesz, co po chwili zrobiła? Poszła myć sedes. Wolała myć sedes, zamiast tulić do siebie pierworodnego syna.

Serenity kręciła palcem kółka po wierzchu jego dłoni.

– Najadłeś się? – zapytała.

– Jasne, jestem pełen. Wezmę sobie trochę tych płatków. To znaczy, można je chyba jeść prosto z pudełka? Miska i mleko nie są chyba do nich konieczne.

Serenity nadal kręciła kółka.

– Och, oczywiście, możesz jeść wszystko prosto z pudełka, jeżeli to ci pasuje.

– A masz jeszcze mleko? Wypiłbym sobie szklankę. U mnie w domu mleko zawsze pachniało serem albo czosnkiem.

– Jasne. – Serenity wstała i podeszła do lodówki. – Miałeś mi pokazać, co masz w twojej teczce.

– Sam nie wiem. To nie są wiekopomne dzieła.

– To nie ma znaczenia.

Feely podniósł z podłogi tekturową teczkę i położył ją na kuchennym stole. Otworzył ją i ostrożnie z niej wyciągnął dwadzieścia dużych kartek papieru. Na każdej z nich znajdowało się mnóstwo rysunków. Na pierwszej kartce muskularny mężczyzny pośpiesznie przeglądał wielką, oprawną w skórę księgę. Ubrany był całkowicie na biało, a otaczały go komiksowe dymki, pełne słów. Miał maskę przypominającą skrzydła wentylatora, zrobioną z poskładanego papieru. „Jedynie siłą mych słów zniszczę wszelkie zło”, krzyczał. Wielka książka leżała na stertach innych, które układały się tak, że można była z ich grzbietów wyczytać słowa: KAPITAN LINGO.

Serenity z zachwytem obejrzała pierwszych pięć kartek.

– I ty to wszystko sam narysowałeś?

– Tak, ołówkiem, piórem, a potem kolorowałem. Także wszystkie napisy są moje.

– To jest niezwykłe! Jesteś bez wątpienia artystą.

– Niezbyt dobrze wychodzi mi rysowanie rąk. Popatrz na jego pałce, wyglądają jak pięć frankfurterek.

– Wcale nie. Są cudowne.

– Wymyśliłem kapitana Lingo po tym, jak ojciec Arcimboldo powiedział mi, że słowa mają większą siłę niż pistolety i bomby. W tych rysunkach zawarta jest historia o tym, jak kapitan Lingo próbuje obronić Nowy Jork przed Chrząkaczami.

– Chrząkaczami?

– Chrząkacze to ci brzydcy purpurowi faceci z cętkami i pochyłymi czołami. Potrafią się porozumiewać jedynie chrząkaniem, dlatego nazywają się Chrząkaczami. Dążą do tego, żeby zniszczyć wszystkie książki i gazety, które wpadną im w ręce, tak żeby ludzie zapomnieli słów i zaczęli chrząkać tak jak oni. W tym świecie istnieją już specjalne chrząknięcia na określenie jedzenia albo pieniędzy czy seksu. Nie ma jednak chrząknięć dla takich słów, jak „wolność” albo „swoboda”, nie ma nawet chrząknięcia na słowo „nie”. Jeśli ludzie czegoś chcą, chrząkają. A jeśli chrząkanie nie zadziała, to po prostu sobie to biorą. Jedzenie, pieniądze albo seks.

Serenity wzięła do ręki rysunek dziewczyny o gęstych, kręconych czarnych włosach, oczach dzikiego kota i nadzwyczajnie wielkich piersiach.

– A to kto? Kobieta z twoich fantazji?

– To asystentka kapitana Lingo, Verba. Zostaje schwytana przez Chrząkaczy, którzy ją torturują i gwałcą. Udaje się jej jednak uciec, a przy okazji dowiaduje się, że nad Chrząkaczami panują Zbieracze, którzy zbierają wszystkie słowa w swoich magazynach, po to żeby w końcu tylko oni byli w stanie nad nimi wszystkimi władać i je rozumieć. Ich hasło brzmi: „Władając słowami, władasz światem”.

– To bardzo inteligentny pomysł. Czy kiedykolwiek myślałeś, żeby to komuś pokazać, na przykład wydawcom komiksów?

– Nie. Nie wiem, czy moje rysunki są dość dobre.

– Są piękne i błyskotliwe. Gdybyś je opublikował, zbiłbyś fortunę.

Feely ostrożnie schował rysunki z powrotem do teczki.

– Skąd ci przyszedł do głowy taki pomysł? – zapytała Serenity. – Ten ze światem słów.

– Nie wiem, może to mi zostało po ojcu? Był muzykiem, tak samo jak mój wujek Valentin. Grywał w restauracjach i klubach. Niewiele o nim wiem. Nawet nie wiem, czy jeszcze żyje czy nie. Prawdopodobnie już zmarł, matka jednak nie chce mi tego powiedzieć. A może sama nie wie?

Serenity ujęła jego dłoń i zaczęła rozsuwać mu palce, jeden po drugim.

– Czasami próbuję rozmawiać z rodzicami o T.S. Eliocie i Ezrze Poundzie i zawsze wtedy widzę w ich oczach wyraz, który mówi mi, że tak naprawdę to mnie nie słuchają i nie rozumieją. Mało, oni nie chcę mnie rozumieć

– Haruspikacje – powiedział Feely z satysfakcją. Serenity podniosła się z krzesła i ponad stołem pocałowała Feely’ego w otwarte usta.

– Sieć przeznaczenia – odparowała. – Pudełko płatków zbożowych.

Znów go pocałowała, następnie polizała jego policzki, nos i oczy, tak intensywnie, że rzęsy zaczęły mu się kleić od śliny. Poczuł, że trudno mu oddychać. Nie miał pojęcia, co powinien teraz powiedzieć, jak się zachować.

W tej właśnie chwili rozległ się dzwonek przy drzwiach wejściowych, jednocześnie zakołatała kołatka, a w mieszkaniu rozległ się gromki głos:

– Feely! Jesteś tam? Feely, to ja, Robert! Do ciężkiego diabła, dlaczego mi tak bezczelnie uciekłeś?

Bohater powraca do domu

Steve wrócił do domu o drugiej po południu, ponieważ był głodny, zmęczony i czuł, że musi zmienić koszulę. Mieszkał zaledwie dwie i pół mili od komisariatu, przy Litchfield Ponds Road, ale podczas jego krótkiej jazdy do domu śnieg znów rozpadał się w najlepsze.

Ulica była pusta, cicha, po obu jej stronach rosły nagie drzewa. Jedynym dowodem, że ktoś tu jednak mieszka, był stary pan Brubaker, w czapce ze sztucznego futra, wysypujący solą podjazd przed swoim domem. Steve mieszkał na samym końcu, w zwyczajnym szarym domu z trzema sypialniami, który wybudowali jeszcze jego dziadkowie w latach pięćdziesiątych. Rozbudowywali go później systematycznie, przez lata, dodając do niego werandę, słoneczny salon i brzydką dobudówkę z kuchnią, którą Steve od dawna chciał zburzyć i zbudować od nowa, jednak wciąż brakowało mu na to pieniędzy.

Zaparkował swojego chevroleta tahoe obok bravady swojej żony Helen. Wysiadając, usłyszał, jak trzaskają frontowe drzwi i po schodach powoli schodzi jego syn Alan, zapinając ostatnie guziki kurtki z kapturem. Alan był chudy i miał jasne włosy; zupełnie nie był podobny do Steve’a. Miał ostro zadarty nos, a jego wiecznie potargane włosy wyglądały tak, jakby dopiero co wstał z łóżka.

– Co robisz w domu? – zapytał go Steve. – Nie powinieneś być teraz w szkole?

– Jestem chory, jasne? Wziąłem sobie dzień wolny.

– Jesteś chory? Co ci jest?

– Mam anginę.

– Jeśli to prawda, w co zresztą bardzo wątpię, najlepsze miejsce dla ciebie jest teraz w ciepłym domu.

– Muszę załatwić sprawę dla mamy.

– Naprawdę? Jaką sprawę?

– Słuchaj, co to ma znaczyć? Przesłuchujesz mnie?