Выбрать главу

– Rozumiem. Mógłbyś nam powiedzieć, jak wyglądała ta furgonetka?

Denis pokiwał głową, potem jeszcze raz; kiwał nią nadal, jakby nie potrafił przestać.

– No, słuchamy – zażądała Doreen niecierpliwie.

– Była biała, a z boku miała wymalowane drzewo.

– Rozpoznałbyś model?

Denis potrząsnął głową.

– Nie jestem pewien. Ale to mogła być savana.

– Tablica rejestracyjna?

– Nie patrzyłem. Rozumiecie, nie miałem ku temu najmniejszego powodu.

– W takim razie co charakterystycznego zauważyłeś w tym drzewie na boku. Jak wyglądało?

– Było brązowe. I pochylało się, jakby na wietrze. Miało czerwone liście; niektóre od niego odfruwały. No i to drzewo się śmiało.

– Słucham?

– Jego korona układała się jakby w roześmianą twarz, jeśli potraficie to sobie wyobrazić.

– Rozumiem. – Steve zapisał w notesie „roześmiane drzewo”. – Czy obok drzewa były jakieś litery, napisy? Nazwa firmy na furgonetce, coś takiego.

– Tak, było coś takiego.

– Spróbuj zamknąć oczy i wyobrazić te litery. Może sobie coś przypomnisz? Chodzi o długie czy o krótkie słowo? Jaka litera znajdowała się na początku?

Denis mocno zacisnął oczy. Steve i Doreen musieli odczekać trzydzieści sekund, zanim otworzył je ponownie.

– Myślę, że „W”…

– Uważasz, że napis zaczynał się od „W”?

– Dokładnie. Właśnie „W”. Postawiłbym na to dziesięć dolców.

Steve znów coś zapisał. Po chwili popatrzył na Denisa i zadał mu następne pytanie:

– W którą stronę parkowała ta furgonetka? Przodem w stronę szosy? A może w przeciwnym kierunku?

– W przeciwnym.

– Tylne drzwi załadunkowe były otwarte czy zamknięte?

– Otwarte.

– Obie połowy czy tylko jedna?

– Chyba jedna.

– Czy zauważyłeś coś w środku?

– Nie, proszę pana. My jedynie minęliśmy ten pojazd, i to wszystko. To się odbyło w mgnieniu oka.

– Rozumiem. Gdybym cię poprosił, żebyś narysował drzewo, które widziałeś na boku tej furgonetki, dałbyś radę to zrobić?

– Chyba nie. Na lekcjach rysunków nauczyciel kazał mi myć swój samochód.

– A jeśli zaangażujemy policyjnego rysownika?

– To jest jakiś pomysł. Mógłbym spróbować. Steve wstał.

– Zatem, Denis, poczekaj na rysownika. Na razie chciałbym ci podziękować za wzorową postawę obywatelską.

Denis także wstał i podrapał się po głowie.

– To może teraz pójdziemy do telewizji?

– Słucham?

– Do telewizji. Powiem wszystkim, co widziałem, i tak dalej.

– Przykro mi, Denis, tego nie mamy w planach.

Denis sprawiał wrażenie przybitego. Steve nagle zrozumiał, dlaczego chłopak tak starannie odprasował dżinsy.

– Myślałeś, że wystąpisz w telewizji?

– Nie. A właściwie tak.

– Mam nadzieję, że nie tylko dlatego przyszedłeś do nas – wtrąciła Doreen. – Chciałeś wystąpić w telewizji? Powiedz mi tylko, chłopcze, czy ty aby na pewno widziałeś tę furgonetkę?

– Och, tak, oczywiście. Była biała, tak jak powiedziałem, z roześmianym drzewem na boku. I z napisem na literę „W”.

Steve i Doreen zostawili go w pokoju przesłuchań i wyszli na korytarz.

– Co o tym sądzisz? – zapytała policjantka.

– Nie jestem pewien. Jednak nic nie wskazuje na to, że chłopak sobie wszystko ubzdurał. Kiedy ludzie coś takiego zmyślają, wszystkie szczegóły są albo rozmazane, albo aż za dokładne. Tymczasem odnoszę wrażenie, że Denis wyraźnie widział furgonetkę i wyraźnie widział wymalowane na niej drzewo, nie widział natomiast tablicy rejestracyjnej i nie jest pewny co do napisu.

Nadszedł posterunkowy MacCormack.

– Rozmawiałem przed chwilą z Lenniem Johnsonem, pracodawcą Denisa Bodella – powiedział. – Według niego Denis jest wiarygodny i uczciwy. Chociaż nie jest najlepszym pracownikiem, to nigdy nie przyłapał go na kłamstwie.

– A zatem w porządku – odparł Steve. – Zaczynamy szukać białej furgonetki typu savana, z brązowym rysunkiem przedstawiającym roześmiane drzewo i wypisanym na boku karoserii słowem, które może rozpoczynać się na literę „W”. Może uda nam się dorwać drania, zanim zastrzeli dla zabawy następną Bogu ducha winną osobę.

Echa tragedii

Sam prowadził samochód tak wolno, że zanim dotarli do Cornwall Bridge, Sissy tak bolały plecy od siedzenia bez ruchu, że zaczynała żałować tej wyprawy. Ciągle padał śnieg, teraz już jednak nie tak intensywnie jak na początku. Pługi zdążyły już przejechać po głównych trasach, podróżowało się więc całkiem znośnie. Mimo to Sam nie przekraczał trzydziestu mil na godzinę, a zwalniał do połowy tej prędkości na długo przed każdym kolejnym skrzyżowaniem.

– Nigdy nic nie wiadomo – powtarzał. – Ktoś może nagle wyjechać z podporządkowanej drogi. Na przykład tak jak Marlon, mój młodszy brat. Roztrzaskał sobie na motocyklu miednicę i już do końca życia poruszał się jak koń na biegunach.

Sissy siedziała w milczeniu, opatulona w czarne futro z norek, które odziedziczyła po matce. Kiedy chodziła, rąbki futra zamiatały ziemię, chociaż należało przyznać, że nie było tak zawsze, dopiero od czasu, kiedy z młodej, wysokiej dziewczyny przemieniła się w kruchą staruszkę. Matka miała na sobie to futro podczas premiery The Most Happy Fella w 1956 roku i futro, niestety, pachniało tym właśnie rokiem.

Całkiem niedawno Sissy się zastanawiała, czy Sam byłby dobrym towarzyszem jesiennych lat jej życia. W końcu był przystojny i lubił sprośny humor. Jednak kiedy tego popołudnia powoli toczyli się w kierunku Canaan drogą numer siedem, zdecydowała, że nie zniosłaby żadnej podróży z nim, jeżeli zawsze prowadzi samochód w taki sposób jak dzisiaj.

– Sam, nie sądzisz, że mógłbyś trochę nacisnąć pedał gazu? – zapytała wreszcie.

– Nie chcę kusić losu, Sissy.

– Nie masz go kusić, tylko dogonić.

W końcu jednak dotarli do Canaan. Minęli pomalowany na żółto dom Mitchelsonów. Sissy rozpoznała budynek, który widziała w telewizji, mimo że na żywo sprawiał wrażenie o wiele mniejszego niż na ekranie. Przed domem stały dwa policyjne radiowozy oraz wóz transmisyjny którejś ze stacji telewizyjnych, a podwórko nadal było odgrodzone żółtą taśmą.

– Czy mógłbyś się na chwilę zatrzymać? – poprosiła Sama.

Sam ustawił samochód przed starym magazynem mebli. Sissy otworzyła drzwiczki, wyskoczyła na zewnątrz i przez długą chwilę nasłuchiwała. Wokół było tak cicho, że słyszała nawet trzaski dobiegające z policyjnego radia. Karty kazały jej słuchać, nie miała jednak najmniejszego pojęcia czego. Mimo to była pewna, że postąpiła słusznie, przyjeżdżając tutaj, że znalazła się we właściwym miejscu.

Przez szosę przeszedł młody policjant.

– Nie mogą państwo tutaj parkować. To miejsce przestępstwa. Proszę odjechać.

– To tutaj zginęła ta młoda kobieta, prawda?

– Proszę odjechać.

Sissy powoli się odwróciła. Wszystko na miejscu, pomyślała, chociaż nie wiedziała dlaczego. Wszystko jest tu na miejscu, jak w szczęśliwej rodzinie.

– Proszę pani, nie chciałbym karać pani mandatem – powiedział policjant.

– Oczywiście. Bardzo pana przepraszam – odparła.

Ale kiedy wsiadła z powrotem do starego jeepa, zadrżała, i to nie z powodu przenikliwego północno-zachodniego wiatru unoszącego drobinki śniegu. Odwróciła głowę i popatrzyła na połać ziemi tuż obok starego traktora i niemal fizycznie wyczuła, że ktoś tam jest. Ktoś, kto czuje się bardzo samotny i zlekceważony. Ktoś, kto czuje, że świat pokazał mu plecy.