Выбрать главу

– Coś się stało? – zapytał Sam, kiedy ujechali już trochę drogi w kierunku centrum miasta.

– Nie wiem. Miałam bardzo dziwne uczucie. Takie, jakie miewam w chwilach, kiedy odkrywam złe karty.

– Dokąd teraz jedziemy?

– Na razie na północ. Znów czuję to drżenie.

Sam się skrzywił.

– Z przykrością to mówię, Sissy, ale jeszcze nigdy nie brałem udziału w tak dziwacznym i bezsensownym pościgu. Oboje powinniśmy teraz siedzieć przed kominkiem, z nogami owiniętymi kocykiem i popijać kawę, którą doskonale przyrządzasz, tę z wódką.

– Och, daj spokój, Sam. Przestań pleść jak geriatryk.

– A niby dlaczego? Przecież jestem geriatrykiem.

– Powiedz mi, czy kiedykolwiek popatrzyłeś na mnie i pomyślałeś: właściwie to chętnie poszedłbym z Sissy do łóżka?

– Sissy, to jest pytanie, którego kobieta taka jak ty nie powinna w ogóle zadawać facetowi takiemu jak ja.

– Dlaczego?

– Cóż… Nawet jeśli kiedyś pomyślałem o tobie niepoprawnie, a nie twierdzę, że tak się zdarzyło, uważam, że powinienem być dżentelmenem i chować moje niepoprawne myśli dla samego siebie.

– Co w tym jest niepoprawnego? Oboje jesteśmy samotni, prawda?

– Tak, ale nie o to chodzi.

– Chodzi dokładnie o to. Odpowiedz na moje pytanie.

Dojeżdżali właśnie do Union Station. Śnieg otulał jej wieżę jak długi biały szal. Kiedy podjechali bliżej, Sissy odniosła wrażenie, że słyszy, jak ktoś szepcze: „Listki herbaty”.

– Zatrzymaj się – powiedziała w chwili, kiedy znaleźli się przed zajazdem Chasneya.

– O co chodzi?

– Słyszę głosy.

Sam zaczął nasłuchiwać, jednak po chwili z niechęcią zmarszczył czoło.

– Nic nie słyszę.

– Te głosy są bardzo wyraźne.

– Mam bardzo dobry aparat słuchowy.

Sissy zamknęła oczy i wskazała głową w kierunku zajazdu.

– Ktokolwiek to jest, teraz go już tutaj nie ma. Wszyscy stąd poszli. Ale rozmawiali właśnie tutaj.

– Słyszysz, o czym rozmawiają?

– Niezbyt wyraźnie. Myślę, że chodzi o liście herbaty. – Znów przez chwilę nasłuchiwała. – I horoskopy. Zupełnie wyraźnie słyszę słowo „horoskopy”. I kogoś, kto mówi o płaczu.

Sam jeszcze bardziej wzmocnił odbiór w swoim aparacie słuchowym. Ściszył dopiero wtedy, gdy doszło do sprzężenia i jego ucho podrażniły elektroniczne piski.

– Wciąż nic nie słyszę – oznajmił.

– Tę rozmowę ktoś prowadził dużo wcześniej – powiedziała Sissy. – Odnoszę wrażenie, że słowa wciąż tutaj są i czekają, aż je usłyszę.

– Jesteś pewna, że nie zmyślasz? Poza tobą właściwie nikt nie rozmawia o liściach herbaty i horoskopach.

– Sam, ja to naprawdę słyszę. To z powodu tych właśnie słów karty przysłały mnie aż tutaj. Chcą, żebym usłyszała, co się dzieje.

Wysiadła z jeepa i stanęła na środku parkingu; opuściła głowę i przyłożyła zwinięte dłonie do uszu. Jakiś mężczyzna w czapce narciarskiej zatrzymał się i zaczął jej się uważnie przyglądać. Tymczasem Sissy wahała się. Być może Sam ma rację i to, co słyszy, to są tylko podmuchy wiatru i szum plastikowych osłon na ścianach odbudowywanego dworca? A jednak była pewna, że znów wyraźnie usłyszała konkretne słowa: „grać w karty” i „tragedia”.

Tragedia, usłyszała ponownie. To z pewnością nie był wiatr. A później: „Północ”.

Uniosła głowę. Wiatr sprawiał, że łzawiły jej oczy, nie poruszyła się jednak przez minutę. Północ – czuła to, wyraźnie i bez wątpienia. Jeszcze nigdy w życiu nie była tak pewna swojej intuicji. Nie byłaby bardziej pewna nawet wtedy, gdyby ujrzała to słowo wypisane na śniegu.

Wróciła do jeepa i zatrzasnęła drzwiczki.

– Na północ – powiedziała. – Musimy pojechać główną autostradą.

Sam posłał jej uroczyste spojrzenie.

– Prawdę mówiąc, tak pomyślałem – oświadczył.

– Słucham?

– Pewnego razu popatrzyłem na ciebie i pomyślałem, że fajnie by było pójść z tobą do łóżka i się kochać.

– Och.

– Prawdę mówiąc, pomyślałem tak dwa, może trzy, a może jeszcze więcej razy. Ale przede wszystkim tego dnia… To było w pierwszym tygodniu lipca, wiał wiatr, a ty stałaś na podwórku w żółtej sukience w niebieskie kwiaty. Wiatr rozwiewał ci włosy.

– Powinieneś był coś wtedy powiedzieć.

– Nie, Sissy. Niektóre rzeczy powinny pozostać tylko marzeniami.

Sissy wyciągnęła rękę i ścisnęła jego dłoń.

– Jedźmy na północ. Mam przeczucie, że to, z czym mamy do czynienia, jest już bardzo blisko.

Krew na śniegu

Feely poszedł za Robertem za róg domu.

– Doskonale się tutaj czujesz, dzieciaku – powiedział Robert. – Bez dwóch zdań.

– Nie przypuszczałem, że wrócisz.

– Powinieneś bardziej mi ufać. Jeszcze nigdy nikogo nie zawiodłem, nigdy. Nie zawiodłem moich dzieci, nie zawiodłem przyjaciół. Wiem, że zawiodłem żonę, ale to był po prostu niefortunny, głupi wypadek w długoletnim pożyciu małżeńskim.

– Takie wagary – zauważył Feely.

– Tak – przytaknął Robert. Po namyśle dodał: – Właśnie.

Pochylił się i pociągnął za drzwi garażu. Jego wnętrze podzielone było na dwie niemal równe części. Pierwszą z nich zajmowała beżowa toyota corolla, w drugiej zalegała potężna sterta drewna Przy tylnej ścianie ustawiony był duży blat. Na nim leżały rzędami najróżniejsze narzędzia: śrubokręty, klucze, pilniki i piły, wszystkie na właściwych, specjalnie dla nich wyznaczonych miejscach, porozmieszczane w zależności od rozmiarów i przeznaczenia.

– Co za pedant – powiedział Robert. Feely, który nigdy jeszcze nie widział garażu w podmiejskim domu, chyba ze w telewizji, stał i patrzył na wszystko z podziwem.

Robert znalazł siekierę z długim trzonkiem, czystą, lśniącą, wiszącą na specjalnym haku, wbitym w ścianę.

– No, dobra, Feely, pomożesz mi trochę? Możesz wyciągać większe kloce na zewnątrz, a je będę je rąbał na mniejsze kawałki.

Feely po kolei dotykał każdego narzędzia leżącego na warsztacie. Przeznaczenia większości z nich nie potrafił sobie nawet wyobrazić, fascynowało go jednak to, że lśnią, jego podziw wzbudzał też ich dziwny, nie znany mu wcześniej zapach. Robert stanął za jego plecami i położył mu rękę na ramieniu.

– Wiesz, co to jest? Imadło. Każdy mężczyzna ma własne, skrywane przed wszystkimi imadło. – Feely zamrugał, a Robert dodał: – To był żart. Kapujesz go?

Wyszli na zewnątrz, na śnieg. Przy garażu, pod drzewem, ustawiony był pień do rąbania drewna. Feely wyciągnął kilka kłód, a Robert zaczął się bawić siekierą.

– Wiesz co? Dobrze się tutaj czuję. Człowiek nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo będzie mu brakować tych wszystkich trosk życia codziennego, dopóki nie zostanie mu odebrany prawdziwy dom. Rąbanie drewna, palenie zeschłych liści, opróżnianie szamba… I te dzieciaki, twoje dzieciaki, bawiące się na podwórku, podczas gdy ty wykonujesz wszystkie te czynności. I twoja żona, którą widzisz przez okno kuchenne, jak piecze ciasto…

– Naprawdę za tym tęsknisz, co? – zapytał Feely. Robert wzruszył ramionami, po czym burknął:

– Nie, skądże. Gówno mnie to wszystko obchodzi.

Ułożył kłodę na pniu, cofnął się i zrobił zamach. Kłoda rozpadła się dokładnie na połowę, a odgłos uderzenia siekierą rozległ się zwielokrotnionym echem na ulicy. Feely podniósł jedną z połówek i ułożył ją na pniu w taki sposób, że Robert mógł rozpłatać ją po raz kolejny.

– Trzymaj to pionowo – zażądał Robert.