– Wciąż trzymasz Alana?
– Za jakieś dwadzieścia minut zabieramy go do Litchfield. Pomyślałem, że zechcesz go zobaczyć, zanim zostanie formalnie postawiony w stan oskarżenia.
– Co to za dziewczyna? Nawet nie wiedziałem, że w ogóle zna jakieś dziewczyny. Przynajmniej tak intymnie.
– Nazywa się Kelly Kessner. Jej rodzice to Richard i Davina Kessnerowie.
– To ci od nieruchomości?
– Dokładnie.
– Boże wszechmogący.
Do tej pory Steve spotkał Richarda Kessnera tylko trzy razy w życiu, przy okazji jakichś zgromadzeń dobroczynnych. Pamiętał go jako potężnego hałaśliwego bufona, z rzadkimi włosami i wieczną opalenizną. Sprawiał wrażenie, że gdy się z kimś wita, koniecznie chce temu komuś zgruchotać palce u ręki. Nie potrafił sobie jednak przypomnieć Daviny Kessner. Nie pamiętał także ich córki. Gotów był uznać, że nigdy w życiu nie widział tej dziewczyny.
– Czy Alan tam jest? Mogę z nim porozmawiać?
– Poczekaj, Steve, nie rozłączaj się. Zapytam go.
– Nie pytaj go, Roger, po prostu mu powiedz. Powiedz mu, że chcę z nim rozmawiać.
W słuchawce zaległa długa cisza. Przez okno Steve widział Doreen, niecierpliwie czekającą na niego obok samochodu. Uniósł w górę palec, żeby dać jej sygnał, że zwłoka nie potrwa długo.
– Steve? Tu Roger. Alan mówi, że nie chce z tobą rozmawiać.
– Przepraszam cię, Roger, ale on musi. To polecenie.
– Mam mu przystawić pistolet do głowy? Kategorycznie odmawia rozmowy z tobą.
– Nie wierzę. Co on mówi?
– Chcesz, żebym ci powtórzył jego słowa?
Steve przez chwilę się wahał, po czym powiedział:
– Nie, dzięki. Powiedz mu tylko, że przyjadę do niego za jakąś godzinę. I powiedz mu, żeby się nie martwił. Wygląda na to, że cała ta sprawa to cholernie głupie nieporozumienie.
– Dobra, Steve. Jeszcze się z tobą skontaktuję.
Dzieci nieobecnych bogów
Feely’emu popołudnie minęło jak sen albo jak film przedstawiający życie kogoś zupełnie innego.
Serenity odgrzała w kuchence mikrofalowej zamrożone chili, które zostawiła dla niej matka, i cała trójka siedziała teraz na dywanie przed kominkiem, jedząc łyżkami prosto z jednej niebieskiej plastikowej miski. Robert nie był już w stanie narąbać więcej drewna, dlatego Feely włożył do kominka jedną wielką kłodę, która paliła się, głośno trzaskając.
– Co dzieciaki, jesteście szczęśliwi? – zapytał Robert. Serenity jedynie oblizała swoją łyżkę i posłała mu sugestywny uśmiech, natomiast Feely powiedział:
– Absolutnie… Jestem szczęśliwy.
– Zatem nadszedł czas, żeby zacząć się martwić – powiedział Robert. – Wiecie dlaczego? Ponieważ, im bardziej człowiek jest szczęśliwy, tym większy jest jego ból, kiedy szczęście zamienia się w gówno. Co w waszym wypadku niewątpliwie wkrótce nastąpi.
Mówił powoli, kładąc nacisk na każde słowo. Do tej pory nie tylko wypił mnóstwo alkoholu, ale zażył także osiem tabletek panadolu, żeby uśmierzyć ból palców. Z niechętną pomocą Feely’ego przylepił sobie plastrem odrąbane palce, najlepiej jak mógł, wciąż jednak narzekał, że są luźne i w ogóle nie chcą go słuchać.
Feely był wreszcie najedzony i czuł się bardzo senny. Nie potrafił jednak oderwać wzroku od Serenity, która siedziała naprzeciwko niego. Jej włosy lśniły w blasku ognia z kominka, oczy błyszczały, a długie cienie podkreślały kształt jej piersi. Pragnął tak siedzieć i patrzeć na nią do końca świata.
– No, nie wiem – odezwał się. – Przeznaczenie, o ile mi wiadomo, bywa także łaskawe.
– Tak myślisz?
– Jasne. Od dnia, w którym kupiłem bilet, żeby rozpocząć moją podróż, czuję się, jakby przeznaczenie wzięło mnie w opiekę. Tak jak w Niewiarygodnych podróżach Herkulesa. Odnoszę wrażenie, że bogowie spoglądają na mnie sponad chmur i pilnują, żebym dotarł do celu.
Robert prychnął lekceważąco.
– Naprawdę wierzysz w bogów? Powiem ci coś, dzieciaku, na świecie nie ma już żadnych bogów. Nie pozostał ani jeden. Już przed narodzinami Chrystusa bogowie widzieli, ku czemu zmierzają mężczyźni i kobiety, i dali sobie z nimi spokój.
– Och, uważam, że się mylisz – powiedziała Serenity. – Nie sądzę, by bogowie odeszli. Moim zdaniem pozostają w ukryciu, to wszystko. Czekają, aż się opamiętamy. Wciąż jednak bacznie nas obserwują.
– Taak… Popatrz chociażby na wszystko, co mi się przydarzyło – zgodził się z nią Feely. – Spotkanie z tobą, spotkanie z Serenity. Nie powiesz mi, że bogowie nie mieli z tym nic wspólnego. Spójrz tylko na nas troje, człowieku. Nie wmówisz mi, że znaleźliśmy się tutaj tylko przez zbieg okoliczności.
– Pieprzysz bzdury. – Robert był uparty. – Problem z rodzajem ludzkim polega na tym, że wciąż szukamy jakichś znaków. Poszukujemy sensu, znaczenia dla naszego życia. Potrzebujemy wyroczni i przepowiedni, by podpowiadały nam, co dalej. Nie ustajemy więc w poszukiwaniu podpowiedzi, znaków, a kiedy je znajdziemy… Biedne, żałosne dusze, jesteśmy przekonani, że dotarliśmy do jedynej prawdy. – Rozszerzonymi oczyma popatrzył na Feely’ego, a potem na Serenity. – Ale ja odkryłem prawdziwą odpowiedź, dzieci, najprawdziwszą prawdę, która wcale nie jest zawarta w jakichś znakach czy zagadkach. Prawdziwą odpowiedzią są… przejrzyste linijki.
– Co?! – zawołała Serenity.
– Przejrzyste linijki – powtórzył Robert z naciskiem. – Tak jak bogowie, są niewidzialne, lecz wciąż potrafią nas mierzyć.
– Zupełnie bez sensu – stwierdziła Serenity.
– Właśnie! – krzyknął Robert. – Ale to dlatego, że w nich właśnie zawarta jest uniwersalna prawda. – Popatrzył na Feely’ego. – Nalej mi jeszcze jednego, dzieciaku, dobrze? Odnoszę wrażenie, że nogi mi się skrzyżowały na amen. Nic dziwnego, że Japończycy przegrali wojnę. Kiedy raz usiedli do jedzenia, potem nie mogli już wstać.
Feely wziął od Roberta szklankę i poszedł do barku stojącego po przeciwnej stronie pokoju. Przechodząc obok telewizora, ujrzał na ekranie mały żółty domek i stojącą na podwórku reporterkę. Napis przebiegający u dołu ekranu głosił: SNAJPER MORDUJE KOBIETĘ W CANAAN.
– Hej, Robert! – zawołał. – Spójrz tylko. Czy to nie ten sam dom, który mijaliśmy nad ranem, przed którym dziewczynka lepiła bałwana?
Robert odwrócił się i jednym okiem rzucił na ekran.
– Tak, Feely, masz rację. To ten sam dom. No i co z tego?
– Wygląda na to, że zginęła tam kobieta. Zastrzelił ją snajper.
Robert popatrzył na niego. Jedno oko trzymał wciąż zamknięte.
– Co chcesz przez to powiedzieć, Feely? Że rzuciłem urok na ten dom? Chcesz powiedzieć, że to moja wina, że ta kobieta została zastrzelona?
– Oczywiście, że nie. Niby dlaczego? Po prostu myślę, że to fenomenalne zjawisko. W jednej chwili mówisz o tym właśnie domu, że jest oazą szczęścia; i jeszcze tego samego dnia nawiedza go nieszczęście.
Robert potrząsnął głową.
– To by się wcale nie wydarzyło, gdyby ta kobieta miała przejrzystą linijkę. Gdyby ją miała, dostrzegłaby, co jej grozi. Bałwan, biedny drań, także by to dostrzegł. – Odwrócił się z powrotem, ale zaraz przewrócił się na bok. Nogi miał wciąż skrzyżowane. – Boże, chyba się upiłem.
– Może położymy cię do łóżka? – zaproponowała Serenity.
– Nogi mi się zakleszczyły. Najpierw mi je uwolnij.
Feely i Serenity z trudem rozplatali nogi Roberta.
– No chodź – powiedziała Serenity. – Powinieneś się trochę przespać.
– Potrzebuję jeszcze jednego, drinka – uparł się Robert. – Jeżeli wypiję jeszcze jednego, wytrzeźwieję.
Serenity zignorowała go.