Выбрать главу

– Dalej, Feely, zaprowadźmy go na górę.

Zanim zdołali umieścić Roberta w gościnnej sypialni, minęło dobre dziesięć minut. Opierał się im i próbował schodzić na dół, a kiedy znaleźli się już na piętrze, usiłował zjechać po poręczy niczym niesforne dziecko.

– Jestem trzeźwy! Wytrzeźwiałem! Posłuchajcie tylko: „Skoro dociekanie jest początkiem filozofii, a wątpliwość i niepewność początkiem dociekań, wydaje się naturalne, że większa część tego, co dotyczy bogów, powinna skrywać się w zagadkach”.

– Nie potrafiłbyś tego powiedzieć, gdybyś nie był pijany – powiedziała Serenity stanowczo, odrywając jego dłonie od poręczy.

– Co takiego? Wam, dziewczynom, się wydaje, że pojadłyście wszelkie rozumy! Wydaje się wam, że kontrolujecie nasze życie. A przecież nie ma nic dalszego od prawdy. Nie wolno wam zrobić przysiadu bez naszej zgody. Nie wolno wam menstruować bez naszej zgody! Mężczyźni są sędziami wszystkiego, co chodzi, fruwa, tonie, sra i pływa!

W końcu Feely i Serenity przepchnęli go przez drzwi sypialni i rzucili na łóżko. Kiedy padł na biało-różową pościel, przestał się szarpać i zamarł w bezruchu z zamkniętymi oczyma.

– Chyba muszę spać – mruknął. – Feely, daj mi jeszcze jednego drinka, dobrze? Dużego. Nie takiego zasranego małego.

Serenity uklękła obok łóżka i przyłożyła mu dłoń do czoła.

– Odpocznij trochę, Touchy. Cokolwiek by o tym mówić, miałeś naprawdę zły dzień.

Robert znów otworzył oczy i wbił w nią spojrzenie.

– Ty nie jesteś Elizabeth, prawda? Nie, chyba nie. Szkoda. Wiesz, co mi powiedziała Elizabeth? Powiedziała: „Czegokolwiek zapragniesz, Robbie, powiedz mi, a zrobię to dla ciebie”. Czy znasz dużo kobiet, które powiedziałyby coś ta – I to z przekonaniem? – Kilkakrotnie pokiwał głową. – Z przekonaniem? Wiesz, o czym mówię? Z przekonaniem?

Jego oczy zamknęły się i zaraz zapadł w narkotyczny i pijacki sen. Nie chrapał. Właściwie z trudem można było zauważyć, że oddycha. Serenity przyłożyła mu dłoń do piersi i powiedziała:

– Wszystko w porządku. Słyszę, jak bije jego serce.

Feely ze zdziwieniem spostrzegł, że jest zazdrosny. Nie miałby nic przeciwko temu, aby Robert umarł.

Powrót Kapitana Lingo

Wyszli z sypialni i Serenity zamknęła drzwi.

– Chyba pójdę teraz do siebie. Muszę umyć włosy i tak dalej. Jeśli chciałbyś w tym czasie pooglądać telewizję, czuj się jak u siebie.

– Hej, nie ma jeszcze dziewiątej. Może jeszcze coś wypijemy i porozmawiamy?

– Prawdę mówiąc, Feely, potrzebuję trochę czasu dla siebie.

– Cóż… W porządku.

Serenity uśmiechnęła się do niego i ujęła go pod brodę.

– Nie bądź rozczarowany. Ty także sprawiasz wrażenie, jakbyś potrzebował snu.

Feely wzruszył ramionami i rozejrzał się dookoła.

– Wiesz, bardzo mi się tu podoba. Nieważne, co mówi Robert. Czuję się tutaj szczęśliwy. Bardzo tu higienicznie i ciepło, ani śladu obskurności.

– Jesteś nadzwyczajny, wiesz o tym?

– Każdy jest w jakimś sensie nadzwyczajny.

– Wiem. Ale ty naprawdę jesteś nadzwyczajny.

– Wcale nie jestem pewien. Robert twierdzi, że człowiek musi dokonać kataklizmowego czynu, jeśli chce, żeby świat w ogóle zwrócił na niego jakąś uwagę.

– Kataklizmowego czynu? Na przykład jakiego?

– Tak naprawdę to sam nie wiem. Ale według Roberta, kiedy się już go dokona, każdy będzie przecierał oczy ze zdumienia.

Serenity roześmiała się. Następnie ujęła jego dłonie i pocałowała go w usta, lekko, delikatnie.

– Wiesz, czasami bardzo uważnie patrzę w oczy rodzicom i szukam w nich jakiejś głębi. Mój ojciec pyta w takich chwilach: „Do diabła, na co się tak gapisz?”, a ja odpowiadam: „Próbuję zajrzeć do twojej duszy”. Uważa mnie porąbaną, ale przecież jest taki wiersz Lawrence’a Ferlinghettiego, w którym pewna kobieta mówi: „Czuję, że jest we mnie anioł… którego bezustannie szokuję”. Uwielbiam ten wiersz. Ale kiedy patrzę na moich rodziców, odnoszę wrażenie, że są jedynie tym, co widzę. Nie ma w nich anioła. Nie ma także diabła. Są wydrążeni, zupełni puści w środku. Zastanawiam się, czy zawsze byli tacy czy ich prawdziwe „ja” któregoś dnia postanowiły ich opuścić, tak jak ty uciekłeś od siebie samego i podążyłeś na północ.

Feely jedynie pokiwał głową. Nie potrafił znaleźć słów, aby jej odpowiedzieć. Prawie wymknęło mu się „kocham cię”, lecz się pohamował; nie miał pojęcia, jak by zareagowała. Gdyby go wyśmiała, zapewne w jednej chwili wysechłby na wiór i umarł z poniżenia.

Serenity odwróciła się i otworzyła drzwi do swojego pokoju.

– Może zejdę na dół trochę później, jak umyję włosy. Częstuj się, czym tylko zechcesz. Wiesz, piwo, chipsy.

– Jasne. Dzięki.

Feely zszedł do salonu. Dym z długiej kłody drewna, którą wcześniej wrzucił do kominka, pozostawił na ścianie i białym gzymsie kominka czarną smugę. Wziął pogrzebacz i wsunął ją głębiej, tak że nie wystawała już z paleniska.

W wiadomościach telewizyjnych policjant z podkrążonymi oczyma mówił:

– …mamy kilka obiecujących śladów i spodziewamy się konkretnych wyników w ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin. Jeśli chodzi o motyw zbrodni, wciąż dopuszczamy wiele możliwości, najprawdopodobniej jednak pani Mitchelson stała się ofiarą bezmyślnego i przypadkowego ataku ze strony niezrównoważonego osobnika.

Feely usiadł przy stole i otworzył swoją kartonową teczkę. Kapitan Lingo nie powinien mieć żadnych problemów z wyjaśnieniem Serenity, jak się czuje. Feely zaczynał jednak czuć, że słowa to nie wszystko. Mógł znać wszystkie słowa tego świata, lecz jakie to miało znaczenie, skoro nie potrafił wypowiedzieć prostego „kocham cię”, bez obawy, że skończy się to dla niego okropnym poniżeniem. Po raz pierwszy w życiu zaczął mieć wątpliwości, czy ojciec Arcimboldo powiedział mu całą prawdę.

Wyciągnął czystą, chociaż trochę pogniecioną kartkę papieru i zdjął zakrętkę z grubego czarnego mazaka. Narysował Orchard Street, dom Bellowsów i śnieg. Kapitan Lingo szedł w kierunku frontowych drzwi. Wzrok miał skierowany na Verbę i mówił do niego: „Czuję, jakby jakiś magnes przyciągał mnie ku temu domowi… Jest tam ktoś, z kim muszę porozmawiać”. „Bardzo dobrze, kapitanie Lingo”, – odpowiadał Verba. „Zobaczymy się później”.

Na następnym szkicu drzwi frontowe są otwarte i stoi w nich Serenity, wyidealizowana Serenity, szczuplejsza, o obfitszym biuście, bardziej gęstych włosach i kocich oczach. „Nie wiem dlaczego”, mówi, „ale oczekiwałam pana”.

Dalej kapitan Lingo i Serenity wchodzą do salonu. Teraz mówi kapitan Lingo: „Ty i ja pochodzimy z tak różnych miejsc, że aż się nie chce wierzyć, iż spotkaliśmy się w tym samym pokoju; nie mieliśmy prawa znaleźć się nawet na tym samym kontynencie”.

„Hmm…”, odpowiada Serenity.

Kapitan Lingo bierze Serenity w ramiona.

„Gdyby każde słowo było kwiatem, podarowałbym ci najwspanialszy bukiet, jaki kiedykolwiek widział ten świat”.

„Ooch…”, wzdycha Serenity.

Na ostatnim rysunku kapitan Lingo całuje Serenity i mówi: „Jesteś uosobieniem perfekcji”.

Feely spędził jeszcze godzinę, dorysowując wszystkie detale w tle. Kiedy skończył, wyprostował się i z satysfakcją popatrzył na swoje dzieło. Uznał, że rysunki są bardzo dobre, szczególnie wyidealizowana Serenity. Ale po chwili wkradły się wątpliwości; wcale nie był pewien, czy rysunki spodobają się dziewczynie. Może się nawet obrazi za to, że narysował ją z tak wąską talią i wielkimi piersiami?

Mimo wszystko był zdecydowany pokazać jej swoje dzieło. Jeśli nie znajdzie sposobu, żeby powiedzieć jej, iż się w niej zakochał, kapitan Lingo zrobi to za niego. Potrzebował jedynie odwagi, być może mocnego drinka. Podszedł do wózka z alkoholami, zerwał korek z Maker’s Mark, powąchał, po czym pociągnął spory łyk prosto z butelki. Następnie zastygł w bezruchu na długą chwilę. Do oczu na – biegły mu łzy, w płucach wybuchł ogień i zaczął kaszleć.