Ale jeśli zobaczę cię tutaj jeszcze raz, zatrzymam cię za zaśmiecanie swoją osobą przestrzeni.
– Tak, proszę pana.
– I daj spokój z tym rozważaniem opcji.
– Tak, proszę pana.
Sierżant podniósł szybę i policyjny samochód szybko odjechał. Feely pozostał na chodniku, czując się jeszcze bardziej samotny niż przed chwilą. Zastanawiał się, jak na słowa sierżanta zareagowałby kapitan Lingo: „Zaśmiecanie przestrzeni? Przestrzeń, mój drogi, ma nieograniczone rozmiary, dlatego z założenia nikt nie jest w stanie skutecznie jej zaśmiecać”. Jednak w chwili, kiedy usta w różowej twarzy sierżanta wypluwały z siebie te słowa, kapitana Lingo nie było w pobliżu. Zresztą teraz, gdy czerwone światła radiowozu były ledwie widoczne, oddalone o dwie i pół przecznicy, Lingo był już bezużyteczny.
Mimo wszystko, sierżant podjął decyzję za Feely’ego. Nie mógł stać na ulicy, bo inaczej zostanie w końcu zatrzymany. Musiał więc wejść do zajazdu. A jak wejdzie do zajazdu, będzie musiał zamówić coś do jedzenia.
Bez fasoli
Po chwili Feely przekroczył próg zajazdu Billy’ego Beana. Ściany były wyłożone dębową boazerią, a na stołach leżały grube obrusy w biało – czerwoną kratę. Było ciepło. Usiadł przy stoliku, jak najbliżej grzejnika, i wziął do ręki laminowaną kartę dań. Z sufitu zwisały ozdoby choinkowe, a z magnetofonu rozlegały się ciche dźwięki kolędy Santa Claus is Coming to Town.
Wkrótce podeszła do niego kelnerka w średnim wieku. Miała kręcone czarne włosy, związane kraciastą bawełnianą wstążką, i duży brzydki brązowy pieprzyk nad górną wargą. W poprzednim życiu musiała być jednak w miarę atrakcyjna.
– Jak się masz, słodziutki?
– Jestem zlodowaciały.
– Jaki jesteś?
Feely wskazał na menu.
– Poproszę filiżankę czekolady. I cheeseburgera.
– Mogę ci podać specjalnego burgera Billy’ego Beana * z fasolą za siedem dolarów i siedemdziesiąt pięć centów. W jego skład wchodzą dwa mielone kotlety z serem, bekonem, pomidorami i fasolą oraz podwójna porcja frytek i dowolna ilość przypraw.
– W porządku, to robi wrażenie. Mogę jednak poprosić tego burgera bez fasoli?
Kelnerka puściła do niego oko.
– To specjalność zakładu Billy’ego Beana, kochanie. Nie można go podawać bez fasoli.
Feely nie wiedział, co powiedzieć. Zawsze podejrzewał, że świat konspiruje przeciwko niemu, że wszyscy się zmówili, żeby wprawiać go w zakłopotanie. Nie podejrzewał jednak, że spisek dotarł aż do Connecticut.
Człowiek prosi o coś do jedzenia. Kuszą go doskonałą ofertą, jak na przykład specjalnym burgerem Billy’ego Beana za jedyne siedem dolarów i siedemdziesiąt pięć centów. Ale w ten sposób tylko zmuszają go do zjedzenia czegoś, czego nie lubi, a Feely naprawdę nie cierpiał fasoli.
Feely nie cierpiał fasoli, ponieważ przypominała mu jego starszego brata z ostatnich tygodni przed śmiercią. Jesus żywił się tylko fasolą i heroiną i za każdym razem, kiedy wymiotował, wyrzucał z siebie fontanny fasoli, po całym mieszkaniu. Fontanny! Jeszcze dwa miesiące po pogrzebie Jesusa rodzina wciąż wydobywała spod poduszek, zza łóżek i innych mebli suche ziarna fasoli.
– Dzięki, poproszę więc zwyczajnego cheeseburgera.
– Do każdego cheeseburgera bezpłatnie podajemy fasolę.
Podczas gdy Feely jadł, kelnerka podeszła do niego i zapytała, czy miałby ochotę na jeszcze jedną filiżankę gorącej czekolady. Połknął kęs wołowiny zbyt pośpiesznie i kobieta kilkakrotnie musiała uderzyć go otwartą dłonią w plecy, zanim był w stanie wypowiedzieć kolejne słowo.
– To nasza zimowa specjalność – zachęcała Feely’ego. – Jeśli kupisz jedną gorącą czekoladę, drugą dostajesz za darmo.
– Wielkie dzięki. Poproszę więc – odparł, wciąż się krztusząc.
Zamiast jednak przynieść mu czekoladę, kelnerka stała przy stoliku i uważnie mu się przypatrywała. Dopiero po dłuższej chwili odezwała się:
– Uciekasz skądś, prawda?
– Ja? Nie, proszę pani.
– Nie masz ze sobą żadnych bagaży, prawda? A twoja wiatrówka jest taka cienka…
Feely otarł usta wierzchem dłoni.
– Tak, rzeczywiście uciekam. Pani założenie jest poprawne. Ale nie uciekam od czegoś. Uciekam do czegoś. Próbuję złapać własną przyszłość.
Kelnerka uśmiechnęła się życzliwie. Bez wątpienia nie zrozumiała go. A może po prostu nie chciała zrozumieć? Feely zatoczył palcem wielkie koło na obrusie.
– Do niedawna byłem jakby uwięziony na orbicie. Krążyłem w kółko i nie potrafiłem znaleźć dla siebie właściwego miejsca. Wreszcie uwolniłem się z tego kręgu, to wszystko. Zdołałem osiągnąć taką szybkość, że wreszcie dałem radę się z niego wydostać.
– A więc uciekasz.
Feely nawet nie próbował jej poprawiać po raz drugi. Ludzie uwikłani w konspirację często próbowali racjonalizować jego zachowania; szkoda było wysiłku, żeby się im sprzeciwiać. Oskarżali go o to, że używa skomplikowanych słów tylko po to, żeby skrywać własne uczucia, ale to także nie było prawdą. On po prostu poszukiwał sposobu bardziej precyzyjnego wyrażania się, aby w ten sposób zdobywać przewagę i władzę nad innymi ludźmi.
„Język to władza”, mawiał mu ojciec Arcimboldo, w szóstej klasie. Zapomnij o pięściach. Tylko właściwe słowo potrafi zatrzymać człowieka w blokach startowych. Właściwe słowo potrafi powalić go na kolana. Fidelio, jak myślisz, co bardziej zmieniło świat? Bomba atomowa czy Biblia?
I biedny, drobniutki młody Feely, z wciąż krwawiącym nosem i łzami bezustannie wysychającymi na policzkach, kiwał głową i rozumiał, po czym następnego dnia ukradł z księgarni słownik, a jeszcze następnego zaczął uczyć się z niego słów najtrudniejszych i najbardziej skomplikowanych.
Feely siedział w zajeździe Billy’ego Beana tak długo, aż wreszcie kelnerka podeszła do niego i powiedziała:
– Kenny mówi, że powinieneś jeszcze zamówić przynajmniej ciepłą bułkę, inaczej będziesz musiał stąd wyjść.
Było pięć po piątej. Feely doskonale wiedział, że nie ma tyle pieniędzy, żeby siedzieć w zajeździe i kupować bułkę po bułce w nieskończoność.
– Posłuchaj, na głównej ulicy jest przytułek Dorothy Day. Jeśli nie masz gdzie się podziać, ich właśnie tam. Dadzą ci przynajmniej łóżko na noc.
– W porządku – odparł Feely. – Rozumiem pani zatroskanie, ale nie mogę wytracić właściwego tempa.
– Jasne – zgodziła się kelnerka. Zlustrowała go uważnym spojrzeniem, jakby się spodziewała, że ma to swoje tempo zawieszone na sznurku u szyi.
– Ile jestem winien?
Kelnerka zerknęła za siebie, w kierunku kontuaru, po czym krótko potrząsnęła głową.
– Mam pieniądze – powiedział Feely. – Nie oczekuję jałmużny.
– Jest Boże Narodzenie. Przynajmniej prawie Boże Narodzenie. Jeden cheeseburger nie doprowadzi Kenny’ego do bankructwa.
Feely wstał i zaciągnął zamek błyskawiczny swojej wiatrówki.
– Dziękuję – powiedział. – Mam nadzieję, że pewnego dnia będę mógł stokrotnie odpłacić za pani nadzwyczajną wielkoduszność.
Niespodziewanie kelnerka pochyliła się i pocałowała go w policzek.
– Wystarczy jednokrotnie, słodziutki. Powodzenia.
Czuła jest północ
Dwadzieścia pięć minut później stał przy drodze numer 6, na skrzyżowaniu z Tamarack Avenue. Prawy kciuk miał wzniesiony ku niebu, a lewą dłoń przyciskał do twarzy, żeby chociaż trochę osłonić ją przed wiatrem. Za jego plecami rozciągał się cmentarz Wooster, pokryty grubą warstwą śniegu – zmarli zagrzebani byli teraz znacznie głębiej niż zazwyczaj, a kamienne aniołki na grobach miały na swoich aureolach dziwaczne śniegowe kapelusze, jakby wybierały się na zabawę karnawałową.