Выбрать главу

– Nie, wręcz przeciwnie, jestem cholernie niezadowolony. Muszę się dowiedzieć, i to od ciebie, czy Kelly była chętna, czy w którymś momencie tej zabawy powiedziała, że sobie tego nie życzy.

– Nie pamiętam, rozumiesz? Mogła tak powiedzieć, ale mogła też nie powiedzieć.

– Alan, do cholery, w jaki sposób mam ci pomóc, skoro ty nie chcesz pomóc sam sobie?

Alan energicznie pokręcił głową.

– A czy nie przyszło ci do głowy, że ja nie chcę twojej pomocy? Bo w gruncie rzeczy to nie ja cię interesuję, lecz twoja własna osoba. Po prostu nie chcesz o tym przeczytać w gazetach, taka jest prawda. „Syn zasłużonego policjanta uwięziony za ściągnięcie przezroczystych turkusowych majtek z pupy protestującej przeciwko temu córki filara naszej społeczności”.

Steve wziął głęboki oddech, żeby się uspokoić.

– Posłuchaj mnie, Alan…

– A niby dlaczego?

– Powiedziałem, posłuchaj! Od pewnego czasu nie układało się pomiędzy nami najlepiej. Nie zamierzam udawać, że było inaczej. Ale ojciec i syn czasami kruszą kopie, to zupełnie naturalne. To zwyczajna część procesu dorastania. Spróbujmy jednak uznać, że ten proces już się u ciebie zakończył i możemy porozmawiać rozsądnie, dobrze? Chyba nie chcesz zostać skazany za napaść seksualną, dobrze rozumuję? Jeżeli coś takiego się stanie, będzie się to za tobą wlokło już do końca twojego życia.

– I twojego także – odburknął Alan.

– O czym ty mówisz?

– Nie rozumiesz tego, idioto? Jeśli zostanę uznany za winnego, wszyscy będą wiedzieli, kogo należy za to winić. Ciebie! Ciebie, ponieważ jesteś marnym ojcem i hipokrytą. Łazisz i osądzasz ludzi, jakbyś był Bogiem, a kim jesteś tak naprawdę? Nudnym, starym zrzędą, przegranym człowiekiem!

Steve uniósł prawą rękę, ale Alan wskazał na czerwoną szramę na swoim policzku i wyszczerzył zęby.

– Nie potrafisz inaczej rozmawiać, co, tato? Jeśli ktoś cię zdenerwuje, po prostu bijesz. Bardzo komunikatywne.

Steve popatrzył na Rogera, którego mina mówiła: „Daj spokój”. Steve wstał i odepchnął krzesło.

– Pomyśl o tym, co ci powiedziałem – powiedział do syna. – Jeśli zechcesz ze mną porozmawiać, będę tutaj przez większą część nocy.

Alan potrząsnął głową, jakby właśnie usłyszał najbardziej beznadziejne żałosne słowa, jakie kiedykolwiek do niego skierowano. Steve wiedział, że syn źle o nim myśli, i bardzo się starał zrozumieć, dlaczego ocenia go aż tak niesprawiedliwie. Na chwilę przywołał z pamięci sylwetkę własnego ojca i zastanawiał się, czy on też patrzył na niego z taką złością, odrazą i beznadzieją.

Czas kataklizmu

Feely śnił, że znowu jest w rodzinnym mieszkaniu przy Sto Jedenastej Ulicy. Było nieznośnie cicho i zimno, przez brudne okna widać było padający śnieg. Miał wrażenie, że wydarzyło się coś bardzo złego, nie miał jednak pojęcia co.

Przeszedł z kuchni do salonu. Nikogo tam nie było. Krzesło o trzech nogach, na którym zwykle siedział Bruno, było puste. Świeczki, ustawione wokół ołtarzyka matki, już dawno się wypaliły.

– Jest tu kto? – zawołał, ale na jego głos nie odpowiedziało nawet echo.

Jednak po chwili, zupełnie niespodziewanie, usłyszał odgłos spłukiwanej toalety. Odwrócił się i zobaczył, że z łazienki wynurza się Bruno z gazetą w ręce. Beżowe szelki luźno zwisały mu z paska. Kiedy podniósł głowę, Feely zauważył, że jego oczodoły są puste, a jego twarz jest zaledwie lśniącą maską śmierci.

– Feely – zaskrzeczał Bruno.

– Aaaaaach! Aaaaaaaach! – zawołał Feely.

– Jezu Chryste! – przeląkł się Robert. – Wrzasnąłeś mi prosto do ucha.

Feely usiadł, ciężko dysząc. W pierwszej chwili nie mógł się zorientować, gdzie jest, ale kiedy rozejrzał się dookoła, ujrzał różową tapetę na ścianach i małe krzesełko, obite na różowo, stojące przed niewielką toaletką, natychmiast zdał sobie sprawę, że znajduje się w gościnnej sypialni w domu Serenity. W łóżku. Z Robertem. Po Serenity nie było ani śladu.

Robert przetoczył się na plecy, popatrzył w sufit i cicho jęknął. Następnie uniósł lewą rękę i popatrzył na nią – Odrąbanych palców nie było, a plaster przesiąknięty był krwią.

– Boże, jak to boli. Nawet nie masz pojęcia.

– Mówiłem, że powinieneś iść do lekarza.

Robert kilkakrotnie poruszył ręką.

– Przecież nie mogę. Z pewnością chciałby się dowiedzieć, kim jestem.

– Jasne. Zachowujesz anonimowość, ale za to skazujesz się na kalectwo do końca życia.

– O czym ty mówisz, jakie kalectwo? Straciłem zaledwie koniuszki palców, to wszystko.

Feely zmierzył go wzrokiem i uśmiechnął się.

– Co cię tak rozbawiło? – zapytał Robert.

– Nic. Rozmyślałem, jak jedno ważkie wydarzenie potrafi w ciągu jednej nocy zmienić sposób, w jaki człowiek postrzega swoją przyszłość.

– O czym ty mówisz?

– Poprzedniego wieczoru… My troje, razem.

– Tak, zgadzam się z tobą, można powiedzieć, że to było ważkie wydarzenie.

– Ale czy poczułeś się jakoś inaczej?

Robert zmarszczył czoło.

– Muszę zażyć jakieś środki przeciwbólowe. To taki rwący, pulsujący ból, wiesz?

– Przyniosę ci lekarstwa.

Feely włożył majtki i poszedł do łazienki. Sikając, podziwiał swoje odbicie w lustrze. Był pewien, że dzisiaj wygląda inaczej niż wczoraj, że jest przynajmniej trochę przystojniejszy. Kilkakrotnie pokręcił głową, oglądając ze wszystkich stron swoją twarz, po czym sam do siebie puścił oko.

Wrócił do sypialni ze szklanką wody i paskiem Tylenolu w tabletkach. Z dołu docierał już na górę zapach kawy i głos Serenity, śpiewającej razem z grupą REM:

– Tylko się obudzić, tylko się obudzić…

– Nie śpieszyłeś się, co? – zbeształ go Robert.

– Przepraszam – powiedział Feely i usiadł na skraju łóżka. – Proszę.

Robert wysypał sobie na rękę pięć tabletek i niemal wrzucił je do ust.

– Boże, jak to boli. Tak jakby Bóg zapomniał, że już mnie wystarczająco pokarał.

– Serenity właśnie parzy kawę.

– To dobrze. Odnoszę wrażenie, że w ustach mam pełen worek z odkurzacza.

– Wczoraj… Było wspaniale, prawda? Rewelacyjnie!

Robert popatrzył na niego pytająco.

– Wprost nie potrafię uwierzyć, że byliśmy ze sobą tak blisko – kontynuował Feely. – Widzisz, kiedy mnie zabrałeś z szosy, byliśmy sobie zupełnie obcy, prawda? A śnieg padał tak gęsto, że mogłeś mnie wcale nie zauważyć. A jednak mnie zobaczyłeś i zatrzymałeś się. A wczoraj wieczorem… my troje… to było rewelacyjne.

– Skoro tak twierdzisz – powiedział Robert ostrożnie.

– Tak – zdecydował Feely i bez ostrzeżenia pocałował go w policzek.

Robert instynktownie złapał za róg prześcieradła i wytarł twarz. Ekstatyczny uśmiech chłopaka powiedział mu jednak, że wcale się do niego nie zaleca. Jego oczy lśniły, jakby był nawiedzony.

– Kawa! – zawołała Serenity ze schodów.

– Wspaniale, słodziutka! – odkrzyknął jej Robert. – Daj nam jeszcze minutkę.

Feely wstał, ale Robert powiedział:

– Poczekaj sekundkę, Feely. Muszę z tobą o czymś porozmawiać. Chcę, żebyś coś dla mnie zrobił.

Feely zawahał się, ale zaraz usiadł z powrotem na łóżku.

– Jasne.