Выбрать главу

– Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić ciebie jako egoistki.

– Och, uwierz mi, tak właśnie było. Nie troszczyłam się o niego i o nic, jeśli tylko mnie samej dobrze się wiodło. Zdążyłam skrzywdzić mnóstwo ludzi. Ale cóż, większość z nich już nie żyje, a inni… Pewnie tego nie pamiętają. Twój ojciec nauczył mnie jednej ważnej rzeczy: jeśli kiedykolwiek postąpisz wobec kogoś źle, ten ktoś być może o tym zapomni, ty natomiast nie zapomnisz o tym nigdy.

Trevor wstał.

– Chodźmy już więc. Jeśli przepowiednia ma się sprawdzić, im szybciej zawiadomimy policję, tym lepiej.

– Zawieziesz mnie do nich?

– Powiedziałem ci, mamo. Muszę to zrobić.

Sissy włożyła futro i wielki futrzany kapelusz, a wokół szyi przewiązała długi zielony szal z angory. Trevor pomógł jej wsiąść do land cruisera i natychmiast ruszyli lekko pochyłym wiejskim traktem w kierunku drogi numer 7. Poranek wyglądał tak, jakby oglądali go na czarno-białej fotografii. Śnieg był czysty i suchy, ale na masce samochodu topił się w małe grudki.

– Nie sądzisz, że powinieneś zatelefonować do Jean? – zapytała Sissy.

– Później do niej zadzwonię. Właściwie to nie chciała, żebym dzisiaj do ciebie jechał.

– Rozumiem. – Sissy przez chwilę milczała. Odezwała się, kiedy dojechali do głównej drogi. – Trevor, zaręczam ci, że nie zwariowałeś.

Trevor popatrzył na nią z powagą,

– Wiem, mamo. I to właśnie najbardziej mnie przeraża.

Mocniej nadepnął na pedał gazu i pomknęli w kierunku Canaan, autostradą tak pustą, że zdawało się im, iż są jedynymi ludźmi, którzy jeszcze pozostali na świecie.

Duża prędkość

Feely był jeszcze w łazience, kiedy usłyszał dźwięk klaksonu, dobiegający sprzed domu. Nie zareagował; siedział na sedesie, czytając jakąś książkę z pozadzieranymi rogami, którą znalazł na parapecie. Po chwili jednak klakson rozległ się znowu i Feely nie mógł już mieć wątpliwości, że to Robert go wzywa.

Szybko skończył i podciągnął spodnie. Starannie spłukał toaletę. Właśnie niespłukiwanie toalety najbardziej denerwowało go u Brunona. Bruno zawsze pozostawiał swoje gówna na wierzchu, by następni użytkownicy sedesu mogli je sobie dokładnie obejrzeć.

– Feely! – zawołała Serenity ze swojej sypialni. – Robert cię wzywa!

Zbiegając ze schodów, Feely omal nie upadł, przydepnąwszy zbyt długą nogawkę pożyczonych drelichowych spodni. W hallu szybko włożył buty i otworzył frontowe drzwi. W mroźnym powietrzu każdy oddech błyskawicznie zamieniał się w parę, dlatego stojący przed drzwiami Robert wyglądał jak czarodziej, otoczony magicznym obłokiem.

– Do diabła, gdzie się podziewałeś? – zganił Feely’ego. – Robię, co mogę, żeby nikt mnie tutaj nie zobaczył. Jestem duchem, zapamiętaj. Tymczasem z twojego powodu musiałem pobudzić całe sąsiedztwo.

– Mogłeś zakołatać do drzwi.

– Sądzisz, że kiedykolwiek dotknę tej kołatki? Kołatki przynoszą pecha. A może nie wierzysz w pecha? – Uniósł przed oczy grubo obandażowaną rękę. – To jest właśnie pech. Chyba wdało się zakażenie, co oznacza, że wkrótce opuszczę ten świat z powodu posocznicy. Wtedy wszyscy dostaną ode mnie to, co im się słusznie należy. Tobie, Feely, zostawię moją kolekcję płyt kompaktowych.

– W porządku, chociaż nie przepadam za Bobem Dylanem.

– To dlatego, że się urodziłeś w złym czasie. Nie wspomnę już, że także w złym miejscu. To odwieczny problem niemowląt, nie mają najmniejszego wpływu na to, kiedy i gdzie się urodzą. Wyskakuje taki z ciepłego brzuszka mamusi i nawet jeśli mu się nie podoba to, co za chwilę zobaczy, nie ma już żadnego odwrotu. Chodź tutaj.

Skinął na Feely’ego i podprowadził go do tylnej części samochodu. Kilkoma krótkimi ruchami ręki, zgiętej w łokciu, zgarnął śnieg z karoserii i otworzył tylną klapę.

– Popatrz. Co o tym myślisz?

Furgonetka, a właściwie jej część ładunkowa, wyłożona była w środku najróżniejszymi poduszkami, od satynowych poprzez brokatowe, aż po zwykłe poduszki wypełnione pianką, takie, jakimi mości się twarde krzesła. W kącie leżał także zwykły koc, starannie zrolowany. Robert rozwinął go.

– Popatrz – powiedział znów. – Co sądzisz o tym dzieciątku?

Na kocu leżał czarny karabin z teleskopowym celownikiem i czarną matową kolbą.

– Wiesz, ile to kosztuje? Ponad dziesięć tysięcy dolarów. To karabin snajperski remington, model 700, kaliber.308. Właściwie należy do jednego z moich przyjaciół; chłopak nie wie, że mi go pożyczył. Wyjechał w interesach do Chin na całe dziewięć miesięcy.

– Nie potrafiłbym z tego strzelać – powiedział Feely, zgarniając śnieg z oczu.

– Co ty mi opowiadasz? Pewnie, że byś potrafił. To jest prawdziwe cacko. Wewnętrzny magazynek mieści pięć pocisków kalibru.308. Każdy należy ładować osobno, używając rygla. Robi się to bardzo powoli, ale nie o to chodzi. Pocisk wylatuje z lufy z prędkością 790 metrów na sekundę, a najwspanialsze jest to, że pocisk kaliber.308, przebiwszy ludzkie ciało, zachowuje jeszcze całkiem sporo energii. Po trafieniu w cel leci więc jeszcze ładnych kilkaset metrów, dzięki czemu policjanci mają później wielkie trudności z jego odnalezieniem. Poza tym skuteczność zatrzymania wynosi 99 procent. Wiesz, co to jest skuteczność zatrzymania? Z zatrzymaniem masz do czynienia wtedy, kiedy strzelasz do kogoś, kto cię atakuje. Albo kiedy trafiasz kogoś, kto ci ucieka, i ten przewraca się na ziemię, przebiegłszy dziesięć metrów. Taka jest techniczna policyjna definicja zatrzymania.

– Ale ja naprawdę nie mógłbym z tego strzelać.

– Nie?

– Kategorycznie nie.

– Nie wystarczy zwykłe nie, ale kategorycznie nie? – Na twarzy Roberta pojawił się filozoficzny wyraz. – Cóż, wszystko zależy od ciebie. Ja naprawdę nie mogę zrobić tego sam, mimo że uroczyście sobie przysiągłem, że codziennie, przez siedem dni w tygodniu, będę zabijał jedną szczęśliwą osobę. Tą ręką nie będę mógł utrzymać karabinu. Ale spójrzmy na ciebie? Każdy człowiek ma własny system wartości, prawda? Zabrałem cię z autostrady, kiedy zauważyłem, że stoisz w śnieżycy i prosisz o podwiezienie. Dlaczego to zrobiłem? Otóż dlatego, że taki już jestem. Czuję, że Bóg sprowadził mnie na ziemię, żebym pomagał bliźnim. Ale skoro ty teraz nie chcesz pomóc mnie, cóż, nie będę się z tobą sprzeczać. Tak jak powiedziałem, decyzja należy wyłącznie do ciebie.

– Nie zrozum mnie źle, Robercie – powiedział Feely. – Naprawdę doceniam to, że mnie podwiozłeś. Nawet nie wiesz, jak wielką czuję wdzięczność. Ale ty prosisz mnie, żebym zabił człowieka!

– O czym ty mówisz? Nikogo nie będziesz zabijał! Będziesz jedynie moim pełnomocnikiem, to wszystko. Będziesz rzeczywiście trzymał w rękach prawdziwy karabin, ale to ja będę strzelcem. Jeśli marionetka uderzy cię w głowę, nie będzie to wina marionetki, prawda? Nie walniesz za to w gębę marionetki, a jedynie faceta, który nią porusza, prawda?

Feely zrobił powątpiewającą minę. W gruncie rzeczy to właśnie czuł: wątpliwości. Śnieg padał na jego czarne kędzierzawe włosy, na rzęsy, a on stał bez ruchu, nie wiedząc, co powinien teraz zrobić, co powiedzieć.

– Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że nikt ciebie nie zobaczy. To jest piece de resistance.

Na tylnej pokrywie samochodu naklejony był gruby plaster, osłaniający dwie okrągłe dziury, wywiercone w metalu.

– Tylne siedzenia składa się w taki sposób, że możesz swobodnie położyć się na brzuchu w części ładunkowej. Żeby strzelić, trzeba wystawić lufę przez dolny otwór, mniej więcej na półtora centymetra. Celujesz przez górny otwór. Masz tyle czasu, ile tylko chcesz, by wycelować we właściwy obiekt, ponieważ nikt cię przy tym nie widzi, a kiedy już oddasz strzał, wystarczy, że spokojnie wstaniesz, ustawisz pionowo tylne siedzenie i szybko odjedziesz. Nikt nawet nie będzie miał pojęcia, że właśnie przed chwilą kogoś zastrzeliłeś.