Выбрать главу

– Sam nie wiem – mruknął Feely.

Wbrew rozsądkowi, jeżdżące stanowisko snajpera wywarło na nim spore wrażenie. Pomysł zaatakowania świata, który potraktował go tak źle, i to zaatakowania z pozycji leżącej, spoczywając wygodnie na poduszkach, jakoś do niego przemówił.

Robert objął go za ramiona.

– Decyzja należy do ciebie, Feely. Tak jak powiedziałem, różni ludzie wyznają różne systemy wartości. Kiedy postanowiłem cię podwieźć, wcale nie zadawałem sobie pytania, co otrzymam od tego faceta, to znaczy, od ciebie, w zamian. Tak jak ostatniej nocy… Podzieliłem się z tobą Serenity, prawda? Podzieliłem się z tobą kobietą, z którą właśnie się kochałem. I czy sądzisz, że zastanawiałem się wtedy, w jaki sposób odpłacisz mi za taką szczodrość? Oczywiście, że nie.

– Przepraszam cię, Robercie.

– Za co mnie przepraszasz? Przecież Serenity to się cholernie spodobało. Zresztą chyba nie robiła tego pierwszy raz we trójkę. Jak byś powiedział po kubańsku: jej się to bardzo spodobało?

– Nie wiem… Ella tiene furor uterino.

– Właśnie tak? Ella tiene furor uterino? Ona ma furiacką piczkę? Nadzwyczajnie! A jak powiesz: Serenity lubi być bzykana w pupę? Jak to powiesz?

– Serenity la gusta que le dar candela por le cula.

– Jeszcze lepiej! No więc jak będzie, Feely? Zrobisz to dla mnie czy nie?

Feely spojrzał na niego i w tym samym momencie, bez słów, Robert zrozumiał, że chłopak jednak się zdecydował. Puścił do niego oko, głośno cmoknął i zatrzasnął bagażnik.

– Chodźmy na kawę z jakąś porządną wkładką. Potem wyjedziemy w teren i znajdziemy jakąś szczęśliwą osobę. Co ty na to?

Przesłuchanie podejrzanego

Kiedy sprowadzono z celi Williama Haina, Steve stał w pokoju przesłuchań i patrzył przez okno. Śnieg pokrył już bielą cały parking, jednak poranek był tak szary, że wydawało się, jakby nadal trwała noc.

William Hain ubrany był w brudny zielono-biały sweter w wielki sześciokątny wzór oraz w znoszoną parę szarych lewisów. Był nie ogolony i śmierdział, jakby od dawna się nie mył.

– Usiądź – powiedział Steve.

William Hain usiadł, rozejrzał się po pomieszczeniu, zakaszlał i zaszurał nogami.

– Jesteś pewien, że nie chcesz, żeby przy przesłuchaniu obecny był adwokat? Masz do tego prawo.

William Hain potrząsnął głową.

– A po co mi adwokat? Przywłaszczyłem sobie furgonetkę i to wszystko, przyznałem się do tego. Nikogo jednak nie zabiłem.

– Twoją furgonetkę widziano naprzeciwko domu Mitchelsonów w czasie, kiedy zastrzelono Ellen Mitchelson. Stała dokładnie naprzeciwko tego domu, i to w taki sposób, że znajdowała się na linii strzału.

– Nie mam żadnej broni palnej. Nie można się znajdować na linii strzału, kiedy nie ma się broni.

– Przyznajesz jednak, że tam parkowałeś.

– Zaledwie trzy lub cztery minuty. Musiałem się wysikać.

– Pamiętasz, która to była godzina?

– Nie wiem. Ósma piętnaście albo coś koło tego.

– Co więc tam robiłeś? Zatrzymałeś auto, wyszczałeś się, i co dalej?

– Pojechałem do Danbury. Odbierałem kilka termitów z Paulie’s Aquarium.

– Termitów?

– Dokładnie. Rick Bristow sprezentował mi kilka dodatkowych reproduktorów z północnej Australii.

– A po co ci w domu dodatkowe reproduktory?

– Potrzebne są, jeśli król albo królowa termitów zdechną. Do tego czasu siedzą w piachu i czekają na swoją kolejkę.

– Rozumiem. O której więc dotarłeś do Paulie’s Aquarium?

– Mniej więcej… Jak sądzę, około dziewiątej trzydzieści.

– A ten Rick Bristow? Zaświadczy, że tam byłeś?

– Nie. Było zamknięte. Ani na drzwiach, ani na szybie nie było żadnej kartki. Pokręciłem się trochę i wróciłem samochodem do domu.

– Czy ktokolwiek widział cię przed Paulie’s Aquarium?

– Nie wiem. Po prostu siedziałem w furgonetce i czekałem, mając nadzieję, że Rick zaraz się pojawi, ale w końcu odjechałem, nie doczekawszy się go. Resztę dnia spędziłem w domu, wykańczając wybieg dla termitów. Widział pan moje dzieło, przeszukując dom?

Steve w milczeniu rysował na kartce roześmiane drzewo. Nienawidził samotników i psychopatów. Rzadko miewali alibi i rzadko też potrafili racjonalnie tłumaczyć swoje działania i zachowania. Jednak nie mógł zamykać ich w więzieniu tylko za to, że lubią pająki, rewolwery albo pornografię, ani za to, że nikt ich nie widział akurat wtedy, kiedy było to przydatne, ani za to, że przeważnie śmierdzą.

Rozmyślał intensywnie, zastanawiając się, co począć dalej, kiedy do drzwi zapukał Jim Bangs. Wsunął głowę do środka i skinął na Steve’a. Steve podniósł się i wyszedł, zostawiwszy nie domknięte drzwi, żeby mieć na oku Williama Haina.

– Skończyliśmy sprawdzanie furgonetki – oznajmił Jim.

– Nie mów mi, że nic nie znaleźliście.

– Nie znaleźliśmy nic, co by wskazywało na to, że z tego samochodu strzelano lub że w ogóle kiedykolwiek przewożono nim jakąkolwiek broń.

– I w ogóle nic podejrzanego?

– Mysie odchody, stare gazety, kartoniki po soku pomarańczowym, dwa egzemplarze „Dzbanów” i łupiny po orzeszkach ziemnych.

– „Dzbany?” Czy to magazyn dla garncarzy?

– Nie ma najmniejszego dowodu na to, że William Hain jest twoim zabójcą, Steve.

Steve potarł wierzchem dłoni szyję.

– Wszystko wskazuje więc na to, że nasi świadkowie się pomylili, przynajmniej w kwestii czasu, kiedy ten samochód stał przed domem Mitchelsonów.

– Przykro mi. Jednak bądź pewien, że gdyby w tym samochodzie znajdowało się choć ziarenko prochu strzelniczego, znaleźlibyśmy je.

– Dzięki, Jim.

– Co teraz zrobisz? Wypuścisz go?

– Chyba nie mam wyboru. Poza tym nie chcę, żeby te jego pająki zgłodniały.

Sissy ostrzega

Doreen przyjechała na komendę siedem minut po dziesiątej. Miała ze sobą pudełko pączków, które kupiła w Litchfield Home Bakery.

– Próbuję się odchudzać – powiedział Steve, wyjmując pączka oblanego lukrem.

– Powinieneś mieć więcej zmartwień. Od zmartwień ludzie chudną.

– Myślisz, że mam za mało zmartwień? Właśnie musiałem wypuścić jedynego podejrzanego o zastrzelenie Ellen Mitchelson, a Alan wciąż utrzymuje, że jest winien napaści seksualnej.

– Doskonale wiesz, że jest niewinny. Ten chłopak nie napastowałby nawet muchy.

Steve wsunął do ust ostatni kęs pączka.

– Szczerze mówiąc, Doreen, nie wiem, co mam dalej robić.

– Weź pączka z cynamonem. Są najlepsze.

Steve wciąż otrzepywał dłonie z cukru, kiedy do pokoju weszła posterunkowa Rudinstine. Rudinstine była wysoka, miała szerokie ramiona i długie włosy, zaczesane do tyłu. Doreen twierdziła, że zakochałaby się w niej, gdyby była mężczyzną.

– Proszę pana, na dole jest pewna kobieta, która koniecznie chce się z panem zobaczyć. Mówi, że ma pilne informacje na temat zabójstwa pani Mitchelson.

– Naprawdę? Zanotowałaś jej nazwisko?

Policjantka popatrzyła na kartkę papieru, którą trzymała w dłoni.

– To niejaka Cecilia Sawyer.

– Rozumiem. Jakie sprawia wrażenie?

– To starsza osoba.

– Aha. No i co? Bardzo się starasz ukryć uśmiech, Rudinstine. Chyba coś przede mną ukrywasz.