Выбрать главу

Serenity obeszła stół dookoła. Usiadła na kolanach Feely’ego, objęła go za szyję i zaczęła delikatnie pocierać swoim nosem o jego nos. Oczy mu zwilgotniały.

– Jesteśmy kochankami, Feely. Połączyliśmy się. I już nikt nie może temu zaprzeczyć.

– On mnie zabije.

– Nie bądź taki tchórzliwy. Przecież on cię traktuje jak własnego syna. Właściwie to traktuje cię lepiej niż własnego syna.

Feely popatrzył ponad ramieniem dziewczyny na kominek, gdzie powoli płonęła kolejna wielka szczapa. Dotąd nie miał pojęcia, że życia poza El Barrio może być aż tak wieloznaczne. A może Serenity też należała do spisku? Może chciała wpędzić go w pułapkę, by wyparł się Roberta tak jak wszystkich innych? Nie mógł się zdecydować, czy uważać ją za anioła czy za diabła. A może i anioła, i diabła po trochu?

– Robert chce, żebym kogoś zastrzelił.

– Co?

– W samochodzie ma bardzo drogi karabin snajperski. Chce, żebym dzisiaj z niego kogoś zastrzelił.

– Kogo?

– Nikogo konkretnego. Kogokolwiek.

Serenity patrzyła mu w oczy z odległości kilkunastu centymetrów i nie potrafił się skupić na jej wzroku. Nagle zaczęła się śmiać. Śmiała się tak gwałtownie, że spadła z jego kolan na dywan.

– Nie mogę złapać tchu – wykrztusiła wreszcie. W jej oczach szkliły się łzy. – Proszę, nie rozśmieszaj mnie już.

Feely nie bardzo wiedział, co powinien teraz powiedzieć. Nie wiedział także, gdzie podziać oczy, ponieważ koszula Serenity zadarła się i widać było jej włosy łonowe.

– Nie powiesz mu, że ci to zdradziłem? – zapytał błagalnie. – Proszę cię, nie mów mu o tym.

W końcu Serenity usiadła na krześle i rękawami otarła łzy.

– Kocham cię, Feely. Jesteś niesamowity, wiesz? Myślę, że powinniśmy się pobrać. Czy wyobrażasz sobie miny moich rodziców, kiedy przedstawię im ciebie jako narzeczonego? Mamusiu, to jest właśnie mój narzeczony, Feely. Feely jest chodzącym słownikiem i strzela do ludzi.

Szalona rzeka

Kiedy Robert wyjeżdżał z Orchard Street, ignorując wszelkie ograniczenia szybkości, koła samochodu z trudem łapały przyczepność na mokrym śniegu. Feely mocno zacisnął rękę na pasie bezpieczeństwa i powiedział:

– Spokojnie, Robert. Chyba nie chcesz, żeby ktoś zwrócił na nas uwagę?

– Masz rację. Obaj chcemy, żeby ludzie zwracali uwagę jedynie na to, co robimy.

Feely zauważył, że Robert umył zęby, ponieważ czuć było od niego zapach miętowej pasty. Mimo to odór whisky nadal się nad nim unosił.

– Dokąd jedziemy?

– Na południowy wschód. Wiatr wieje z północnego zachodu, wyłonimy się więc z wiatru jak najprawdziwsi mściciele.

Skręcił na drogę numer 44 i ruszył w kierunku Norfolk. Na szosie prawie nie było ruchu; pierwszy samochód minęli dopiero we wschodnim Canaan. Robert prawie nic nie mówił. Prawdopodobnie bardzo bolały go palce i był oszołomiony Tylenolem. Od czasu do czasu mruczał coś pod nosem, Feely jednak nie zdołał zrozumieć z tego niemal słowa. Dotarło do niego tylko jedno: „przejrzysty”.

Powoli przejechali przez centrum Norfolk, tak jak chciał Robert, jak duchy. Village Green zasypana była śniegiem, a biblioteka, zbudowana z czerwonej cegły, przypominała wyglądem budynek z wiktoriańskich bożonarodzeniowych pocztówek.

– Zaznałeś kiedyś uczucia, że już nie żyjesz? – zapytał Robert.

– Nie rozumiem, co masz na myśli.

Robert skrzywił się, jednak nie rozwinął tematu.

We wschodniej części miasta minęli oświetlony znak, kierujący podróżnych do supermarketu Big Bear. Na parkingu przed nim stały setki samochodów, niczym ciche zgromadzenie lemingów. Po chwili znów byli w lesie. Po obu stronach szosy wyrastały w górę, jak struny, wysokie sosny.

– Lubimy przedmieścia, bo tu się fajnie mieszka… – zanucił Feely.

– Co to za piosenka? – zapytał Robert z irytacją.

– Usłyszałem ją kiedyś w jakiejś reklamie telewizyjnej.

Feely już miał zaśpiewać ponownie, jednak coś go powstrzymało. Robert sprawiał wrażenie rozkojarzonego i zakłopotanego, jakby nie bardzo pamiętał, co robi w tym miejscu i w tej chwili.

– Dobrze się czujesz? – zapytał go Feely.

Robert w milczeniu uniósł zabandażowaną rękę i przyłożył ją do policzka.

Dotarli niemal do Mad. River Reservoir, kiedy Robert zauważył boczną drogę i znak: Mad Falls, 2 mile. Mocno nacisnął na hamulec i chevrolet wpadł w poślizg. Auto zatrzymało się dopiero po chwili, z dwoma kołami nad samym brzegiem przydrożnego rowu.

Robert wycofał samochód, wyrzucając w powietrze fontanny śniegu spod kół.

– Mad Falls! Oto doskonałe miejsce. Właśnie w Mad Falls powinno wydarzyć się coś kataklizmowego!

Feely milczał. Od kilku chwil wmawiał sobie, że Robert jest zbyt zmęczony i zbyt otumaniony środkami przeciwbólowymi, żeby myśleć o strzelaniu do kogokolwiek. Lecz Robert gwałtownie ruszył i wjechał w boczną leśną drogę. Samochodem kilkakrotnie rzuciło tak mocno, że Feely boleśnie uderzył się w ramię.

– Mad Falls *. Nikt by tego lepiej nie wymyślił.

– A jeśli nikt tam nie mieszka?

– Potrzebujemy tylko jednego! Jedną szczęśliwą osobę na dzień!

Feely przez chwilę milczał, po czym się odezwał:

– A jeśli oni wszyscy są tam nieszczęśliwi w tym Mad Falls?

– Przestań dzielić włos na czworo, na miłość boską! Jeśli mieszkają w takiej okolicy, to muszą być szczęśliwi. Gdybyś ty tu mieszkał i był nieszczęśliwy, już dawno byś się powiesił!

Jechali przez ponad dziesięć minut, tymczasem chevrolet podskakiwał i ślizgał się na oblodzonej drodze. Od czasu do czasu ocierali się o jakiś krzak, a na przednią szybę spadała chmura śniegu z gałęzi wiszących nisko nad drogą. Feely’emu zaczęły dokuczać nudności. Nie pomagało mu nawet to, że Robert na maksimum nastawił ogrzewanie. W końcu jednak pojawił się przed nimi leśny prześwit i w niewielkiej odległości w dole ujrzeli zielony budynek farmy, że stodołą i całą kolekcją przybudówek. Z komina łagodnie snuł się dym. W domu paliły się światła.

– Jesteśmy na miejscu – powiedział Robert. – Widzisz, wystarczy tylko poprosić, a dobry Bóg poda ci to, czego chcesz, na talerzu.

Odwrócił samochód i ustawił go po prawej stronie drogi w taki sposób, że przed widokiem z farmy osłaniały go zwisające gałęzie. Następnie wyłączył silnik i włożył czapkę.

– Co teraz robimy? – zapytał Feely.

– Czekamy.

– Jak długo?

– Chryste, Feely, będziemy czekać tak długo, aż nadarzy się okazja. Na tym właśnie polega robota snajpera. Niektórzy wyczekują nawet całymi dniami, zanim doczekają się okazji do oddania strzału.

– Rozumiem. Wszystko jasne.

Siedzieli w milczeniu i czekali. Robert bębnił palcami po kierownicy, od czasu do czasu unosząc chorą rękę i kręcąc nią na różne strony. Feely cicho gwizdał zasłyszaną w telewizji melodię:

– Lubimy przedmieścia, bo tu się fajnie mieszka…

– Do cholery, czy nie znasz innej melodii? – zapytał Robert ze zniecierpliwieniem.

– Znam. Na przykład Amor De Coca Juuentud. Mueren ya las ilusiones del ayer… que saci con lujurioso amor…

Twarz Roberta była zbolała, jakby dokuczał mu ząb.

– Lepiej już się zamknij. Cisza jest w tej sytuacji bardziej odpowiednia. Chyba nie słyszałeś, żeby snajperzy śpiewali sobie jakieś kawałki z reklam, co?

– Dobrze, będę cicho.

Minęło ponad pół godziny, zanim Feely odezwał się znowu:

– Muszę się wysikać.

– Nie możesz się powstrzymać? Zawodowi snajperzy nie opuszczają co chwilę stanowiska na szczanie.

вернуться

* Mad Falls (ang.) – szalone wodospady (przyp.tłum.)