Выбрать главу

Było mu trochę cieplej, a ponieważ się najadł, jego myśli były znacznie składniejsze. Wierzył, że spotkanie z kelnerką było znakiem, iż postępuje właściwie, mimo że podstępem próbowała zmusić go do zamówienia fasoli. Wciąż miał swoje dwadzieścia jeden dolarów i siedemdziesiąt sześć centów, a jego przeznaczenie znajdowało się na Północy, chociaż, na dobrą sprawę, wcale nie wiedział dlaczego. Jasne, skrzące i kapryśne jest Południe. Ciemna, wierna i czuła jest Północ.

Mijały go ciężarówki i furgonetki. Ich światła rozjaśniały kurtynę śniegu, jednak żadna się nie zatrzymywała. Może kierowcy go nie widzieli, nie mógł jednak stać blisko asfaltu, ponieważ każdy pojazd wyrzucał spod kół pokłady błota; i tak już był przemoczony. Jego czapeczka z klapkami przesiąkła wodą, a po karku spływał mu topniejący śnieg. Robił, co mógł, żeby chronić przynajmniej tekturową teczkę, jednak i te wysiłki nie na wiele się zdawały.

Zechcesz mi powiedzieć, dzieciaku, co tutaj robisz? – zadawał sobie pytanie. Mógłbyś teraz być w domu, tam przynajmniej jest sucho.

Tymczasem widział to mieszkanie na drugim piętrze przy Sto Jedenastej Ulicy tak wyraźnie, jakby miał w głowie mały telewizorek. Choinka świąteczna leży połamana w tym kącie pokoju, w który akurat jego ojczym Bruno pchnął matkę. Bruno tkwi bez czucia w fotelu na trzech nogach, dawno już pijany. Jego matka Rita łka cicho w pokoju na swoim łóżku, modląc się i delikatnie dotykając swych połamanych żeber. W domu nie ma nic do jedzenia, a kuchenny zlew pełen jest brudnych naczyń po ostatnim posiłku, sprzed dwóch dni. Nie ma też śladu po młodszym bracie Feely’ego, poza brudnym łóżkiem ze skłębioną pościelą i prześcieradłem upstrzonym krwią. Michael przebywa zapewne z podobnymi sobie narkomanami w jakiejś opuszczonej ruderze, paląc skręty, zrobione ze wszystkiego, co się tylko nadaje do palenia, i pijąc ukradzioną tequilę. Z kolei ich siostra Rosa leży na swoim łóżku, z ciężką nogą uniesioną do góry, tak że widoczne jest jej szkarłatne krocze, i maluje paznokcie u stóp, głośno narzekając, że jej chłopak, Carlos, jest takim tępym głupcem, który w zasadzie nie potrafi nic, tylko rzygać. Rosa w ogóle zna tylko trzy przymiotniki: „głupi, zarzygany, fajowy”.

Z kolei człowiek, który zna cztery tysiące siedemset osiemdziesiąt trzy przymiotniki, wcale nie potrzebuje bagażu, żeby podróżować. Przydałaby się mu jednak para ciepłych rękawic.

Minęła go kolejna półciężarówka, z napisem „Coca-Cola”, takim samym jak w telewizyjnych reklamówkach. Wesołych świąt, pomyślał Feely. Śnieg padał już tak gęsto, że nie widział autostrady dalej niż na trzydzieści jardów.

Ulubionym przymiotnikiem Feely’ego było słowo „towarzyski”. Określał nim ludzi o przyjaznych twarzach, którzy często się uśmiechają i pozdrawiają nawzajem. Powtarzał je co chwilę w myślach, stojąc przy drodze numer 6, i czuł dzięki niemu, że nie jest tutaj zupełnie samotny.

Ostrzeżenie z zaświatów

Trevor wszedł do hallu i dwukrotnie wciągnął nosem powietrze.

– Znowu paliłaś!

– Naprawdę? – zapytała Sissy, udając zdziwienie. – Nic nie czuję.

– Mamo, bądź poważna. Kupiłem ci wiśniowe ciastka.

– Co? Jako nagrodę za niepalenie? Trevor, nie jestem psem. Jeśli będę chciała palić, to będę paliła.

– Przecież nie powinnaś. Doskonale wiesz, że nie powinnaś. – Wręczył jej papierową torebkę z ciastkami i zdjął płaszcz.

Sissy zajrzała do torebki.

– Słodycze szkodzą mi tak samo jak papierosy. Jeśli martwisz się stanem mojego serca, powinieneś mi przynosić świeże owoce.

Trevor przeszedł za nią do salonu. Był bardzo podobny do ojca. Miał jego lekko zaokrąglone ramiona i wiewiórcze policzki. Niestety nie odziedziczył bystrości umysłu ojca. Kiedy wchodził do jakiegoś pomieszczenia, obecni w nim ludzie uśmiechali się do niego, jeszcze zanim się odezwał. Gdy jednak zaczynał im się przyglądać, miał zwyczaj mrugać oczyma w taki sposób, że z miejsca tracili pewność siebie, jakby mieli co najmniej resztki szpinaku na przednich zębach albo ubrudzony nos.

Również nie ubierał się tak starannie jak jego ojciec. Tego dnia miał na sobie obwisły brązowy sweter, zapinany na drewniane guziki i znoszone sztruksowe spodnie. Gerry powiedziałby, że wygląda jak szara torba na jedzenie.

– Może napijesz się herbaty? – zapytała Sissy. Trevor popatrzył na karty rozłożone na stoliku.

– I znów bierzesz się do tych swoich przepowiedni.

– Nic się nie martw, mój kochany. Zabawa z kartami jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

– Mimo wszystko, mamo, to niezdrowe zajęcie. Mieszkasz tutaj sama jak palec, palisz papierosy, szukasz w kartach przyszłości i rozmawiasz z martwymi ludźmi.

Sissy prychnęła lekceważąco.

– Moje karty to moje przyjaciółki. Rozmawiają ze mną, mówią mi, co się będzie ze mną działo. Rozmowa z nimi jest bardzo kojąca. Przynajmniej w większości przypadków. Tym razem… – Sissy urwała. – No, ale nie sądzę, żeby cię to interesowało. Jak się ma mały Jake?

– Jake? Wspaniale się rozwija. Nie poznałabyś go. Ma dwa nowe zęby. Górne, przednie.

– Nie mogę się doczekać, kiedy go znowu zobaczę.

– Taaak – mruknął Trevor. Stał nad stolikiem, przeglądając się kartom. – W gruncie rzeczy w tej sprawie do ciebie przyjechałem. Widzisz, Jean i ja bardzo byśmy chcieli, żebyś spędziła z nami święta.

– W Nowym Jorku, kochanie? Ani mi się śni.

– Nie, wcale nie w Nowym Jorku. Wynajęliśmy domek na Florydzie, niedaleko St Pete. Ma trzy sypialnie, znajdzie się więc miejsce dla wszystkich. Oczywiście jest tam także basen. Ciepła pogoda dobrze ci zrobi. A przy okazji pobyłabyś z Jake’em.

– Chodzi ci o darmową panią do dziecka?

Trevor gwałtownie potrząsnął głową.

– Nie o to chodzi, mamo. To znaczy, oczywiście, trochę byś się nim opiekowała, jeśli tylko byś chciała. Zapłacilibyśmy ci, na miłość boską! Ale nie w tym rzecz. Zimą jest tu tak strasznie zimno, a ty przecież wcale nie młodniejesz i martwimy się o ciebie.

Sissy poszła do kuchni i zapaliła gaz pod czajnikiem z wodą. Trevor ruszył za nią, stanął w progu i uważnie ją obserwował.

– Czego chcesz? – zapytała. – Od 1969 roku spędziłam w tym domu każde Boże Narodzenie. Tracisz czas, namawiając mnie na coś innego. Twój ojciec już dawno kazałby ci iść do swojego pokoju.

– Przepraszam cię, mamo, musisz jednak przyznać, że nie radzisz sobie tutaj sama. Rozejrzyj się tylko dookoła.

– Jest trochę kurzu, przyznaję. Ale jakie to ma znaczenie?

– Mamo, masz w domu po prostu bałagan.

Sissy zacisnęła usta.

– Napijesz się herbaty czy może się boisz, że niedokładnie umyłam filiżanki?

– Mamo, już czas, żebyś pomyślała o przeniesieniu się w wygodniejsze miejsce, gdzie nie musiałabyś gotować i wykonywać tych wszystkich prac domowych. I nie tylko. Mam na myśli miejsce, gdzie nie byłabyś sama i codziennie prowadziłabyś ciekawe rozmowy z innymi ludźmi z twojego pokolenia.

– Nie mów do mnie żargonem łowców głów, Trevor. Chcesz, żebym przeniosła się na Florydę i zamieszkała w domu dla starców.

– To wcale nie jest dom dla starców. Chodzi raczej o monitorowane mieszkanie, w którym wygodnie spędziłabyś jesień swojego życia.

Woda w czajniku zaczęła bulgotać i po chwili w kuchni rozległ się przenikliwy dźwięk gwizdka.

– Jesień mojego życia! – zaprotestowała Sissy. – A cóż to za życie, kiedy się siedzi przez cały dzień w wielkim salonie w towarzystwie dwudziestu innych starych pryków w niebieskich podomkach i ogląda głupie kreskówki w telewizji?