Выбрать главу

– Wsiadaj do samochodu – rozkazał Robert.

– Wiem, że próbowałeś mi to wytłumaczyć, jednak…

– Feely! – Robert był już naprawdę rozzłoszczony. Wyciągnął w jego kierunku wskazujący palec, jakby celował z pistoletu. – Wsiadaj do samochodu.

Feely przedefilował przed frontem chevroleta i zajął swoje miejsce.

– Jesteś zły – powiedział, kiedy Robert włączał silnik.

– Takie sprawiam wrażenie?

– Tak.

– Być może zaczynam zdawać sobie sprawę, że to ty miałeś rację, a ja się myliłem.

– Nie kapuję.

Śnieg padał już tak gęsto, że Robert z trudem dostrzegał drogę przed maską auta.

– Nieistotne – powiedział do Feely’ego. – Tak czy siak, już jest za późno. Szczególnie dla tego biednego faceta, kimkolwiek był.

– Sądzisz, że był szczęśliwy? Jasna cholera! Na pewno był szczęśliwy. Był taki szczęśliwy, że nie zatrzymał traktora, nawet kiedy już nie żył.

Wyznanie Trevora

Zegar w poczekalni wskazywał już piętnaście po dwunastej, a tymczasem detektywa Wintergreena nadal nie było. Dzień był tak ponury, że niebo przybrało niemal ciemnozielony kolor, a śnieg padał tak gęsto, że Sissy ledwo widziała drugą stronę parkingu. Na szczęście w środku było jasno i przyjemnie, a całe pomieszczenie pachniało pastą do podłogi i rozgrzanymi komputerami.

Trevor przejrzał pobieżnie egzemplarz „Connecticut Reality”, a potem zaczął go czytać od początku, bardziej dokładnie.

– Popatrz na cenę tego domu! Siedemset pięćdziesiąt tysięcy dolców z hakiem. Toż to złodziejstwo w biały dzień!

Co chwilę spoglądał na zegarek, to znów na ścienny zegar. Po dwudziestu minutach odezwał się do matki:

– Jak myślisz, jak długo jeszcze będziemy czekać?

– To nie ma znaczenia – odparła Sissy. – Dopóty, dopóki nam nie uwierzą.

– Ta karta, którą mu przeczytałaś… Czego właściwie dotyczyła? Miała go przekabacić na naszą stronę, prawda?

– Powiedziałam mu to, co powiedziała mi karta. Jeśli to prawda, zrozumie, że powinien potraktować nas poważnie.

Trevor znów popatrzył na zegarek.

– Jean zacznie się zastanawiać, gdzie jestem.

– Więc zadzwoń do niej.

– Nie, jeszcze nie teraz. Ale o drugiej mieliśmy się spotkać z Freddiem i Susan. Kupują nową skórzaną kanapę i chcą, żebyśmy pomogli im ją wybrać.

Sissy wyprostowała się na krześle i podejrzliwie popatrzyła na syna.

– Chyba mnie okłamujesz, co?

– Okłamywać ciebie? Skądże znowu! Niby dlaczego miałbym cię okłamywać? W jakiej sprawie?

– Och, daj spokój, Trevor. Może jestem ekscentryczna, ale nie jestem głupia! Przecież widzę, że ciągle patrzysz na zegar. Zupełnie nic cię tu nie ciągnęło wczoraj w nocy, prawda? I absolutnie nic cię tutaj nie trzyma! Gdyby tak było, nie byłbyś w stanie myśleć o niczym innym, tylko właśnie o tym. To jest kwestia życia i śmierci, Trevor! Kwestia przeznaczenia! „Freddie i Susan kupują nową skórzaną kanapę i chcą, żebyśmy pomogli im ją wybrać!” Daj spokój, co za bzdury!

Trevor rzucił czasopismo na stolik.

– W porządku, mamo, przyznaję, niczego nie czułem, nic mnie nie ciągnęło do Canaan ani w ogóle donikąd.

– Dlaczego więc mi to wszystko opowiedziałeś? O co ci chodzi?

– Wczoraj wieczorem zatelefonował do mnie twój przyjaciel, Sam. Powiedział, że spędził z tobą w Canaan całe popołudnie i że wpadło ci do głowy dziwaczne przekonanie, iż wytropiłaś jakichś morderców. Powiedział, że martwi się o ciebie, i poprosił, żebym ci jakoś pomógł.

– Boże, chroń mnie przed takimi przyjaciółmi.

– On jest twoim przyjacielem, mamo! Naprawdę zależy mu na tobie. Powiedziałem mu, że zaprosiliśmy cię na wakacje na Florydę, ale uparcie odmawiasz wyjazdu. To Sam zasugerował, żebym przyjechał do ciebie i wymyślił tę całą historię z nocnymi halucynacjami. Wyraził nadzieję, że to wprawi cię w lepszy humor.

Nagle Sissy poczuła się bardzo zmęczona, jakby w jednej chwili postarzała się o trzysta lat.

– A więc poprawiałeś mi humor. – Otworzyła torebkę i wyciągnęła z niej papierosy.

Policjant dyżurny natychmiast uniósł głowę niczym węszący pies. Nie powiedział ani słowa, jednak wyraz jego twarzy wystarczył za wszystko. Sissy wrzuciła papierosy z powrotem do torebki i głośno ją zatrzasnęła.

– Przepraszam cię, mamo, ale wszyscy staramy się robić to, co uważamy za najlepsze – powiedział Trevor.

– Sądzisz, że najlepsze jest robienie ze mnie idiotki?

– Mamo, oczywiście wiemy, że ty wierzysz w te wszystkie przepowiednie.

– Rozumiem. Ale wy w to nie wierzycie. A ty sądzisz, że mam mózg jak roztrzepane jaja.

– Uważamy, że potrzebujesz opieki, to wszystko. Powinnaś wypocząć w słońcu, a nie ganiać po całym Connecticut w śnieżycy, poszukując wyimaginowanych morderców.

– Wiesz co, Trevor? Opiekować się mną pozwolę ci dopiero po mojej śmierci. Kiedy wreszcie umrę, będziesz mógł upakować mnie do trumny, opowiedzieć bajkę na dobranoc i włożyć do rąk kwiat lilii. A na razie pamiętaj, że jestem twoją matką i zanim nadejdzie mój ostatni dzień, to ja się tobą opiekuję. Rozumiesz?

Trevor w milczeniu opuścił głowę. W tej samej chwili otworzyły się drzwi windy i ukazał się w nich Steve Wintergreen z Doreen i dwoma policjantami. Steve zapinał zamek błyskawiczny swojej czarnej kurtki i bez wątpienia bardzo się śpieszył.

– Pani Sawyer! – zawołał. – Przepraszam, że kazałem pani tak długo czekać.

– Cóż, trudno. Czy stało się coś złego?

– Właśnie otrzymaliśmy zgłoszenie, z małego osiedla niedaleko Winsted. Ktoś tam zastrzelił starszego mężczyznę, najprawdopodobniej snajper.

– To okropne.

– Kula wydarła mu serce, pani Sawyer. Przestrzeliła go na wylot, kiedy prowadził traktor. Traktor jechał jeszcze przez pewien czas po jego śmierci.

– Mój Boże! Le Cocher Sans Coeur.

Steve pochylił się nad Sissy. Cichym głosem, żeby nikt inny nie mógł go usłyszeć, odezwał się do niej:

– Nie wiem, czy pani karty naprawdę przewidziały ten strzał, pani Sawyer. Jestem raczej skłonny twierdzić, że to był przypadek. Albo może wynajęła pani tego snajpera, żeby nam udowodnić, że pani przepowiednie się sprawdzają.

– Och, na miłość boską! – zaprotestowała Sissy. – Czy ja wyglądam na osobę, która wynajmuje zawodowych zabójców?

– Mnie proszę o to nie pytać. Widziałem już kilku seryjnych zabójców, którzy na pierwszy rzut oka wyglądali jak ministranci. Ale wróżyła pani także mnie i muszę przyznać, że była pani cholernie bliska prawdy.

– A więc pan mi wierzy? – Odwróciła się do Trevora. – Mimo ze są ludzie, którzy nigdy się na to nie zdobędą.

– Nie ma znaczenia, czy pani wierzę czy nie, jednak zdrowy rozsądek nie pozwala mi zignorować pani daru. Dlatego muszę panią teraz o coś poprosić i zapytać: czy nadal odczuwa pani tę niezwykłą siłę? Czy wciąż uważa pani, że coś panią prowadzi w kierunku tych ludzi? – Urwał, po czym dodał: – Czy potrafi pani zlokalizować ich dla nas?

Sissy przez chwilę się zastanawiała, po czym pokiwała głową. Wiedziała, że może to zrobić. Czuła zabójców we krwi, w mięśniach i w kościach. Niemal czuła ich zapach.