Выбрать главу

– Są na północ stąd. Niemal dokładnie na północy. I całkiem niedaleko.

– Zatem ruszamy do Winsted – postanowił Steve. – Zechce pani pojechać z nami?

– Tak, pojadę. W gruncie rzeczy nie mam wyboru.

– Mamo, nie możesz tego zrobić – zaprotestował Trevor. – Detektywie, bardzo mi przykro, ale moja mama jest starszą osobą, a nie policjantką. Niech pan nie każe jej uganiać się za niebezpiecznymi przestępcami…

– Trevor! – przerwała mu Sissy. – Pamiętaj, co ci powiedziałam. A poza tym, zdaje się, że masz spotkanie z nową skórzaną kanapą.

Ostateczna rozgrywka pod Big Bear

Robert jechał na północny zachód, w kierunku Norfolk, prosto w samo centrum zamieci śnieżnej. Niewiele się odzywał, za to od czasu do czasu pociągał po łyku whisky z butelki, którą „pożyczył” sobie z wózka z alkoholami, należącego do ojca Serenity.

Z drugiej strony Feely przez cały czas paplał. Czuł się, jakby nagle obudził się z bardzo długiego snu. Nagle istota jego własnej egzystencji na tym świecie stała się całkiem jasna, wyraźniej widział nawet otaczające go kolory. Pokryte śniegiem drzewa po obu stronach drogi numer 44 wyglądały w jego oczach jak błyszczące zastępy aniołów. W głębi serca czuł, że znalazły się przy drodze po to, żeby śpiewać anielskie pieśni tylko i wyłącznie dla niego.

– Ojciec Arcimboldo wcale nie próbował mnie oszukać. Chciał mnie chronić, to wszystko. Nie chciał, żebym się wdał w agresywne działania, ponieważ uważał, że nie jestem wystarczająco dojrzały, aby rozumieć ich konsekwencje. Teraz jednak jestem w stanie je zrozumieć. Naprawdę.

Brakowało im jeszcze ośmiu mil do Norfolk, gdy Robert pochylił się, niemal przykleił nos do szyby i zaczął wypatrywać czegoś przed maską.

– Co się dzieje? – zapytał Feely.

– Policja – odparł Robert. – A może to tylko refleksy słońca?

– Nie mogą podejrzewać, co zrobiliśmy, prawda? Skąd by się dowiedzieli?

– Zatrzymają samochód z pijanym białym facetem z obandażowaną ręką i z kubańskim dzieciakiem w głupiej czapce i co sobie pomyślą, jak sądzisz?

– Aha – mruknął Feely. – Dostrzegł w słowach Roberta logikę. – Co robimy?

Robert przez chwilę milczał, po czym zdecydował:

– Musimy się schować.

– Schować się? Gdzie? Tu nie ma się gdzie schować.

– Mylisz się. – Robert wskazał na dużego oświetlonego niedźwiedzia, uśmiechającego się z dachu supermarketu Big Bear. – Jeśli zatrzymamy się na parkingu przed supermarketem, jak myślisz, jak nas znajdą? Na tym parkingu jest co najmniej sześćset samochodów.

Dotarli do wjazdu na teren supermarketu i Robert skręcił na parking, który otaczał budynek supermarketu z trzech stron. Jechali powoli po asfalcie wysypanym solą, poszukując miejsca do zaparkowania. Wycieraczki na przedniej szybie chevroleta pracowały jak szalone.

– A jeśli nie znajdziemy wolnego miejsca? – zapytał Feely.

Powoli zaczynała go ogarniać panika. Może na tym właśnie polega konspiracja? Może najpierw otumania się człowieka, pozwalając, by się poczuł, jakby odkrył odpowiedź na wszystkie pytania o to, co i dlaczego źle poszło mu w życiu, a tymczasem prowadząc go, jak niewidomego, w pułapkę. Odwrócił się w fotelu i zobaczył czerwono-niebieskie światła policyjne, migające w poprzek autostrady. Policjanci zatrzymywali wszystkie przejeżdżające pojazdy, samochody osobowe, furgonetki, nawet wielkie ciężarówki.

– No, mamy miejsce – oznajmił Robert.

Wielka toyota, wypełniona grubasami o bladych twarzach, wyjeżdżała tyłem z miejsca parkingowego na wprost nich. Robert czekał, dopóki kierowca nie wyprostował kół i nie odjechał.

– Popatrz na nich – powiedział i pociągnął kolejny łyk z butelki. – Ludzie z tłustymi dupami wkrótce opanują ziemię.

Wjechał na wolne miejsce i wyłączył silnik chevroleta.

– W porządku, Feely. Teraz przeniesiemy się do części ładunkowej i przeczekamy, dopóki nie minie burza. Mam nadzieję, że nie chce ci się sikać.

– Wytrzymam.

– Doskonale. To bardzo profesjonalna postawa.

Otworzyli tylne drzwi i szybko złożyli fotele w drugim rzędzie. Następnie wskoczyli do części ładunkowej. Robert zapalił małą kieszonkową latarkę i na moment oświetlił twarz Feely’ego.

– Całkiem tu przyjemnie, co?

– Tak – odparł Feely, chociaż czuł, że zaczyna mieć atak klaustrofobii.

– Mamy wodę, colę i ciasteczka. Możemy tu spędzić tyle czasu, ile tylko będziemy chcieli.

– A jeśli zaczną przeszukiwać wszystkie samochody?

– Uspokój się. Niby jak by mieli to zrobić? Przecież tu wjeżdża i wyjeżdża mnóstwo samochodów. Poza tym nawet im nie przyjdzie do głowy, że się tutaj schowaliśmy. Na pewno uznają, że postanowiliśmy odjechać jak najdalej od Mad Falls, prawda? Są bardzo przejrzyści, przewidywalni. Wiem, jak funkcjonują mózgi policjantów. Wszystko jest w nich przejrzyste.

Gdy Steve dotarł do blokady na autostradzie, korek sięgał już trzech albo czterech mil i musieli jechać środkiem jezdni z włączonym „kogutem”, od czasu do czasu torując sobie drogę syreną.

– Czy wciąż ich pani czuje? – spytał Sissy, siedzącą obok niego.

– Och, tak – odparła. – Są bardzo, bardzo blisko.

– Czuje się pani jak ogar na tropie? – zapytała Doreen z tylnego siedzenia.

Sissy odwróciła się i uśmiechnęła do niej.

– Moja droga, nie mam do pani pretensji o ten sceptycyzm. Ja sama z trudem potrafię wierzyć w swój dar. Jednak to, co odczuwam, jest tak silne, że nie sposób tego ignorować. To takie uczucie, jakbym koniecznie pragnęła zapalić papierosa, tyle że do kosmicznej potęgi.

– Nie palę – powiedziała Doreen.

– Ale je pani czekoladę, prawda?

Doreen nie odpowiedziała. Pochyliła się natomiast do Steve’a i mruknęła:

– A jeśli ich tutaj nie ma?

– Będziemy musieli szukać gdzie indziej, i tyle.

– Cieszę się, że to nie ja będę się musiała tłumaczyć podpułkownikowi Lynchowi.

Dojechali wreszcie do blokady i Steve zaparkował na poboczu. Podszedł do nich jakiś wąsaty policjant i wsunął głowę do samochodu.

– Witam państwa. Cholernie miły dzień. W sam raz na polowanie na ludzi.

– Jak przebiega akcja?

– Nic nadzwyczajnego nie znaleźliśmy. Jedynie dwójkę małolatów w nieubezpieczonym samochodzie. Aha, i kobietę w futrze… pod futrem nie miała zupełnie nic.

Sissy popatrzyła w kierunku wielkiego brązowego niedźwiedzia. To tam ciągnęła ją nieznana siła, i to o wiele mocniej niż do tej pory. Sprawiła, że jej serce zaczęło bić wolniej i znacznie ciężej, słyszała nawet w uszach szum własnej krwi.

– Detektywie Wintergreen, oni są tutaj.

– Tutaj? – zdziwił się Steve.

– Tak. Gdzieś na terenie supermarketu.

Policjant popatrzył na Steve’a i zrobił zdziwioną minę.

– Dobrze, sprawdzimy ten teren – powiedział Steve. – Być może będę potrzebował wsparcia, rozumiecie?

– Ma pan zamiar przeszukać supermarket?

– Tak. Zawiadomię was, jeśli będę potrzebował dodatkowych ludzi.

– Pan tutaj rządzi.

Wjechali na parking. Sissy nie czuła się tak od czasu, gdy odbyła przejażdżkę na wirującej karuzeli podczas targów w Danbury, kiedy miała piętnaście lat. Z trudem oddychała i odnosiła wrażenie, że jakaś siła wpycha ją w siedzenie samochodu.

– Nic pani nie jest, pani Sawyer? – zapytał Steve.

Sissy tylko pokręciła głową.

– Oni na pewno tutaj są, nie mam najmniejszej wątpliwości. Gdzieś na parkingu. Niech pan skręci w lewo.