– Która godzina? – zapytał Feely.
Robert skierował strumień światła z latarki na zegarek.
– Za kilka minut będzie południe – odparł.
– Chcę ci powiedzieć, że jestem ci wdzięczny za to, że mnie wtedy podwiozłeś. I za wszystko, co zrobiliśmy razem.
Przewracając się na drugi bok, Robert jęknął z bólu.
– Cóż, nie powiem, że cię niczego nie nauczyłem.
– Zamierzasz nadal strzelać do ludzi?
– Nie wiem, Feely. Zdarza się, że hierarchia wartości się zmienia, i to w najmniej spodziewanych chwilach. Nagle to, w co wierzyłeś, okazuje się zupełnie bezsensowne.
– Robert?
W samochodzie zapadła bardzo długa cisza. Robert znów włączył latarkę, potem ją wyłączył i znów – nie doczekawszy się żadnej reakcji ze strony Feely’ego – włączył ją.
– Co jest, Feely?
– Nie wiem, jak to powiedzieć. Nie chcę, żebyś mnie źle zrozumiał.
– Mimo wszystko, powiedz, co masz do powiedzenia. Chyba wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć, co?
– Widzisz, człowieku, po prostu chciałem powiedzieć, że cię kocham.
Robert wbił w niego spojrzenie i zrobił taką minę, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał. Wreszcie się odezwał:
– Ja także cię kocham, Feely, ty zurramato.
Sissy machnęła prawą ręką.
– Stop! – zawołała.
Steve gwałtownie zatrzymał samochód i furgonetka jadąca za nimi niemal w nich uderzyła. Sissy z całej siły zacisnęła powieki.
– Co się dzieje? – zapytała Doreen ze zniecierpliwieniem.
– Są bardzo blisko. Czuję coś… czuję… Odwróciła głowę w bok i popatrzyła na Steve’a z wahaniem.
– Dobry Boże – powiedziała słabym głosem. – Poczułam miłość.
W ślimaczym tempie dotarli do rzędu G. Sissy miała okno po swojej stronie przez cały czas otwarte, mimo że śnieg nieprzyjemnie padał jej w twarz.
– Są bardzo blisko. Są naprawdę bardzo, bardzo blisko. Światła ich samochodu oświetliły brudnego ciemnobrązowego chevroleta caprice classic, model z drugiej połowy lat osiemdziesiątych. Sissy dotknęła przedramienia Steve’a i skinęła głową w kierunku auta.
– Jest pani pewna?
– Detektywie, potrafię wyczuć miłość przez betonową ścianę.
– Dobrze, w porządku. Przyjrzyjmy się temu autu.
Steve minął chevroleta i zaparkował kilkadziesiąt metrów dalej.
– Niech pani tutaj zostanie – powiedział do Sissy. – Doreen i ja sprawdzimy ten pojazd.
Steve i Doreen wyciągnęli latarki, pistolety i powoli ruszyli w kierunku chevroleta. Wkrótce Sissy ujrzała, jak zaglądają do jego wnętrza.
– Ktoś zagląda do samochodu – wyszeptał Feely.
– Ciii… – szepnął Robert w ciemności.
Feely jednak poczuł, że przyjaciel prawie niedostrzegalnym ruchem chwycił karabin i odbezpieczył go. Powoli, bardzo powoli, wprowadził do magazynku dwa pociski.
Steve cofnął się kilka kroków.
– Tablica rejestracyjna z Connecticut. Sprawdźmy w drogówce, co nam powiedzą na temat tego auta – powiedział.
W tym samym momencie Doreen pociągnęła go za rękaw i wskazała na tył samochodu. W karoserii były wywiercone dwie okrągłe dziury, jedna nad drugą; unosiła się z nich para. Doreen chuchnęła parą z ust i jeszcze raz wskazała na samochód. Steve momentalnie zrozumiał, o co jej chodzi. Oddechy. Ktoś ukrywa się w bagażniku.
Steve odbezpieczył broń i stanął obok samochodu. Następnie uderzył otwartą dłonią w karoserię i krzyknął: – Policja stanowa! Natychmiast wychodźcie z samochodu, z rękami do góry, tak żebyśmy je widzieli!
Niemal natychmiast rozległ się ostry trzask i Doreen gwałtownie wyskoczyła w powietrze. Przetoczyła się przez maskę stojącego naprzeciwko samochodu i ciężko upadła na asfalt. Steve oddał cztery strzały w bok chevroleta, po czym skulił się i na czworakach podbiegł do Doreen. Leżała na lewym boku, z policzkiem w śniegu. Z jej ust płynęła gęsta krew.
– Brzuch – wyszeptała.
Steve odpiął radiotelefon i krzyknął do mikrofonu:
– Ranny funkcjonariusz policji. Parking przy Big Bear, rząd G. Potrzebny ambulans i wsparcie! Natychmiast!
W jednej ręce trzymał pistolet wycelowany w chevroleta, a drugą podtrzymywał głowę Doreen.
– Wszystko będzie dobrze, rozumiesz? Tylko nie zasypiaj, przez cały czas mów do mnie.
Doreen lekko pokiwała głową.
– Możesz być pewien, że łatwo się mnie nie pozbędziesz. – Zakaszlała i śnieg zabarwiła kolejna struga krwi. – Powiedz tej kobiecie… Powiedz jej, że jest prawdziwą wróżką.
– Robert? – powiedział Feely. Samochód śmierdział prochem i benzyną, przez co Feely’emu zaczynały łzawić oczy. – Robert, słyszysz mnie?
Potrząsnął jego ramieniem, jednak Robert był nieruchomy, ciężki i nie reagował. – Robert, człowieku, daj spokój, rusz się! Nie wiem, co mam robić!
Trząsł nim i trząsł, jednak Robert nie odpowiadał. Wreszcie Feely zrezygnował. W samochodzie było niemal zupełnie ciemno. Odrobina światła dostawała się do wnętrza jedynie przez małe dziury po pociskach Steve’a i otwory, które Robert wywiercił dla snajpera.
Co by teraz zrobił kapitan Lingo? Kapitan Lingo na pewno znalazłby słowa pocieszenia i radę, jak wyjść z tej sytuacji. Kapitan Lingo wysiadłby z samochodu z rękami w górze i oznajmiłby: „Ocaliliście mi życie, panowie policjanci, i bardzo wam dziękuję. Ten maniakalny zabójca porwał mnie, grożąc mi bronią, i tylko wasza błyskawiczna akcja ocaliła mnie przed makabrycznym końcem”.
Słów „makabryczny koniec” Feely użył kiedyś w dymku do jednego z rysunków, nie miał jednak okazji, by użyć ich w realnym życiu.
– Makabryczny koniec – wyszeptał. Następnie z całej siły zaparł się stopami o tylne fotele chevroleta.
W tym samym momencie eksplodował bak z benzyną. Samochód wyleciał w powietrze i po chwili, już w postaci ogromnej kuli ognia, opadł na śnieg. Jeszcze raz podskoczył, że straszliwym zgrzytem blach, i wreszcie na dobre osiadł na asfalcie. Policjanci i klienci supermarketu, którzy zgromadzili się dookoła, mogli go jedynie bezradnie obserwować.
Steve pozostał przy Doreen, dopóki nie nadbiegli sanitariusze. Następnie wrócił do wozu, w którym wciąż siedziała Sissy, z rękami złożonymi jak do modlitwy.
– Co z nią? – zapytała.
– Niedobrze, ale lekarz powiedział, że raczej z tego wyjdzie.
– Bardzo mi przykro, detektywie. Naprawdę, bardzo mi przykro.
– Niepotrzebnie. Jeżeli ktoś tu zawinił, to wyłącznie ja. Mieli w tym samochodzie nabitą broń, a pojazd był przystosowany, by z niego strzelać, w ogóle go nie otwierając. Powinienem być bardziej ostrożny.
Zdjął czapkę i wierzchem dłoni starł śnieg z twarzy.
– Zaraz ktoś odwiezie panią do domu. Pewnie jutro do pani zadzwonię. Muszę jakoś napisać raport w tej sprawie.
– Nikomu nie musi pan o mnie wspominać.
– Cóż, zobaczymy.
Steve popatrzył na nią. Pomarańczowy blask ognia z płonącego chevroleta wesoło igrał na jej twarzy.
– Poczuła pani miłość? – zapytał.
Sissy pokiwała głową.
– Ludzie bez trudu potrafią ukrywać nienawiść albo pogardę. Ale chociaż nie wiadomo jak by się starali, nigdy nie będą w stanie ukryć miłości.
Śnieg przestaje padać
Następnego poranka śnieżyca ustała. Sissy wyszła na podwórze i wsłuchała się w ciszę. Pan Boots wybiegł za nią, bardzo blisko niej i wywiesił język. Ciężko sapał.
– No i co my teraz zrobimy, panie Boots? – zapytała go.
W tym momencie usłyszała warkot nadjeżdżającego samochodu. Po chwili auto zatrzymało się i wysiadł z niego Steve, w okularach przeciwsłonecznych z żółtymi szkłami.