Выбрать главу

Trevor zdjął czajnik z palnika.

– Mamo, oboje z Jean bardzo się o ciebie martwimy. Tutaj, w tym pustym domu, wszystko się może zdarzyć, szczególnie zimą. Przypuśćmy, że się przewrócisz, złamiesz biodro i nie będziesz w stanie z nikim się skontaktować…

– Pan Boots wezwie pomoc.

– Pan Boots jest taki stary jak ty. Musisz to przyznać, mamo. Nadszedł czas, żebyś raz na zawsze opuściła New Preston.

Sissy otworzyła puszkę z herbatą, jednak gdy chciała nasypać herbatę do filiżanek, zauważyła, że jej ręka się trzęsie. Przerwała na chwilę i wzięła dwa głębokie oddechy. Nie spodziewała się takiej rozmowy przed tegorocznym Bożym Narodzeniem, ale może Trevor ma rację? Może naprawdę szybko zbliżają się jej ostatnie dni?

– Wiesz… Będę musiała to przemyśleć – powiedziała.

– Nie masz na to zbyt dużo czasu. Wyjeżdżamy dziewiętnastego.

Sissy odłożyła łyżeczkę.

– To wcale nie jest kwestia tego, czego ja teraz chcę, Trevorze. Karty przepowiedziały, że wkrótce stanie się coś bardzo złego.

– Co takiego? Karty?

– Tak. Wiem, że uważasz mnie za wariatkę, ale moje karty jeszcze nigdy się nie pomyliły. Sześć miesięcy przed tym, nim poznałeś Jean, powiedziały mi, że spotkasz dziewczynę o kasztanowych włosach i się z nią ożenisz. Powiedziały mi też, że ona cię bardzo kocha. Powiedziały mi również, że twój ojciec zejdzie z tego świata, niemal co do dnia, chociaż nigdy go o tym nie uprzedziłam, Panie, świeć nad jego duszą.

– Mamo, nie możesz pozwalać, żeby talia kart rządziła twoim życiem! To szaleństwo!

– Zdaje się, że utrzymujesz się z ubezpieczeń, prawda? A przecież ubezpieczenia opierają się na przewidywaniu tego, co wydarzy się w przyszłości.

– Tak, różnica polega jednak na tym, że ja używam statystyki, a nie magii.

– Naprawdę? W takim razie statystyka przepowiada gorzej niż karty. – Sissy złapała go za rękaw i poprowadziła do salonu. – Popatrz tylko na te dwie Karty Przepowiedni. Chodź i popatrz. Odkryłam je dzisiaj po południu.

Ponieważ Trevor nie chciał na nie spojrzeć, podniosła kartę z dwoma mężczyznami, skulonymi pod wielkim parasolem i podetknęła mu ją pod nos.

– Les Deux Noyes – powiedziała. – Dwóch tonących mężczyzn. Ta karta przepowiada nagłą i nieprzewidzianą śmierć. Mężczyźni próbują schronić się przed deszczem, jednak bez skutku.

Wzięła do ręki drugą kartę, z mężczyzną i chłopcem na zasypanym śniegiem cmentarzu.

– Les Visages Endeuilles. Twarze żałobników. Ta karta przepowiada, że umrą dziesiątki ludzi. Dziesiątki! Tyle, ile jest płatków śniegu.

Trevor delikatnie wyjął jej z rąk karty i odłożył je z powrotem na stolik.

– Mamo, to tylko hokus-pokus.

– Możesz mówić, co chcesz, Trevor. Zważaj jednak na to, co mówię ja. Wkrótce wydarzy się coś strasznego, i to bardzo niedaleko, a ja jestem być może jedyną osobą, która jest tego świadoma. Jak sądzisz, jak bym się czuła, opalając się na Florydzie i słuchając w wiadomościach, że ludzie w hrabstwie Litchfield mrą jak muchy?

Trevor otworzył usta i zaraz je zamknął, nie wypowiadając ani słowa.

– Rozumiesz mnie, prawda? – kontynuowała Sissy. – Mój szczególny talent nakłada na mnie również szczególną odpowiedzialność.

– Co więc, tak naprawdę, się tutaj zdarzy? – zapytał Trevor. – Katastrofa lotnicza? Epidemia SARS? Trzęsienie ziemi?

– Tego nie mogę jeszcze powiedzieć, Trevor. Jeszcze nie teraz. Muszę jeszcze raz dokładnie odczytać karty. A potem pewnie jeszcze raz. W miarę jak to straszne nieszczęście będzie się zbliżać, cokolwiek to jest, karty będą ujawniać coraz to nowe szczegóły.

– Mamo, nawet jeśli masz rację, nie możesz niczemu zapobiec! Jesteś przecież sześćdziesięciosiedmioletnią kobietą z dusznicą bolesną.

– Kochany, nie sądzę, bym mogła wiele zrobić. Ale przynajmniej nie ucieknę.

Duch nadchodzących Świąt

Steve przeszedł przez podjazd do stacji benzynowej, niezdarnie kuśtykając. Zbyt szybko wkładał buty, tak że prawa skarpetka podwinęła się i uwierała go w stopę. Doreen szła za nim, zasuwając zamek błyskawiczny przy kurtce. Dwóch policjantów z patrolu było już na miejscu. Mieli czerwone nosy i denerwowali się, podobnie jak cztery czy pięć osób, które przypadkowo tędy przejeżdżały, dwóch kierowców ciężarówek i chłopak z łosiowatym nosem, ubrany w lśniącą niebieską kurtkę sieci handlowej, do której należała stacja benzynowa.

Ciało leżało na plecach, a wypływająca z głowy krew wiła się zamarzniętym zygzakiem na betonie. Ubranie trupa było już pokryte śniegiem, na jego brwiach też zebrała się cienka warstwa białego puchu. Oczy miał otwarte i wpatrywał się w dal ze zdziwieniem, jakby nie rozumiał, dlaczego nie może się podnieść.

Steve popatrzył na zwłoki, następnie obszedł je dookoła, przechylając głowę to w jedną, to w drugą stronę. Był potężnym mężczyzną; miał co najmniej sześć stóp i cztery cale wzrostu, rzadkie czarne włosy i ogorzałą twarz z głęboko osadzonymi oczami. Poruszał się jednak zwinnie, jakby tańczył walca, stawiając kroki dokładnie w zaznaczonych miejscach.

Podszedł do niego jeden z policjantów, ocierając nos wierzchem rękawiczki. Steve wyciągnął z kieszeni identyfikator i machnął mu nim przed twarzą, zbyt blisko i zbyt szybko, by ten mógł cokolwiek zobaczyć.

– Jestem detektyw Steven Wintergreen, gdyby pan przypadkiem nie wiedział. A to jest detektyw Doreen Rycerska.

– Tak, jasne. Melduje się posterunkowy Baxter Patrick. A to jest posterunkowy Willy Jones.

Obaj policjanci wyglądali na siedemnastolatków, mieli mleczną młodzieńczą cerę i zaróżowione policzki. Baxter Patrick miał rudawe włosy, a Willy Jones cieniutkie czarne wąsiki, które zapewne z wielkim zacięciem zapuszczał od co najmniej pół roku.

– Posterunkowy, czy wiemy dokładnie, co się wydarzyło?

– Mniej więcej. Razem z Willym poszukiwaliśmy skradzionego motocykla. Byliśmy mniej więcej pięć minut drogi stąd, w Allen’s Corners.

– Rozmawialiście już z kimś? – zapytał Steve, wskazując na gromadzących się gapiów. – Czy są wśród nich naoczni świadkowie zdarzenia?

– Właściwie tylko kasjer ze stacji wszystko widział. Małżonka ofiary była w momencie strzału w samochodzie, ale patrzyła w innym kierunku.

– A pozostali?

– Zatrzymali się, chcąc udzielić pomocy, kiedy się zorientowali, że wydarzyło się nieszczęście.

– Czy nikt niczego nie dotykał?

– Żona zabitego próbowała zrobić mu masaż serca.

– Niektórzy ludzie oglądają zbyt wiele telewizji – stwierdziła Doreen. Była drobną kobietą o ziemistej cerze, ostrych rysach i niespotykanie bladych oczach. – Masaż serca niewiele pomoże facetowi, z którego wypłynęło pół mózgu.

Steve zlustrował wzrokiem stację benzynową i drugą stronę autostrady: opuszczony zajazd i las.

– Czy ktoś w ogóle coś widział? Może słyszał strzał?

Posterunkowy Patrick potrząsnął głową.

– Według kasjera facet po prostu padł na beton. – Otworzył notes i po chwili dodał: – Ofiara to Howard Stanton, lat czterdzieści siedem, pośrednik w handlu nieruchomościami, mieszka w Sherman, przy Pine Vista numer 1441.

Z oddali dobiegł odgłos syreny. Dźwięk z każdą chwilą narastał. Wkrótce na stację wjechał ambulans, a za nim jeep z biura koronera. Steve podszedł do forda explorera, w którym w fotelu pasażera siedziała okryta kocem Sylvia Stanton. Jakaś młoda ubrana po cywilnemu kobieta, o tłustych blond włosach, próbowała ją uspokajać. Sylvia miała dzikie, rozbiegane oczy i nie mogła opanować drżenia, jakby cierpiała na chorobę Parkinsona. – Pani Stanton? Jestem detektyw Steven Wintergreen z policji stanowej Connecticut, a to jest detektyw Doreen Rycerska. Bardzo pani współczujemy, pani Stanton.