Выбрать главу

– Jak uważasz? Istnieje w ogóle jakaś możliwość ucieczki?

– Nie rozumiem, o co panu chodzi. Ucieczki od czego?

– Po prostu, ucieczki. Czy może jednak musimy budzić się co rano i kończyć to, co zaczęliśmy poprzedniego dnia?

– Och, uważam, że możemy uciekać i mamy w tej dziedzinie wielkie pole do popisu – odparł Feely. – Uważam, że los zawsze ukazuje nam drogi prowadzące do uwolnienia się od trapiących nas ciężarów i rozpoczęcia nowej egzystencji. – W tej chwili był o tym całkowicie przekonany. W końcu wciąż miał przy sobie swoje dwadzieścia jeden dolarów i siedemdziesiąt sześć centów, prawda? I wciąż kierował się na północ.

– Naprawdę w to wierzysz? – zapytał mężczyzna.

– Uważam, że sam osiągnąłem taki stan. A przynajmniej jestem tego bliski.

Mężczyzna wciągnął powietrze jednym nozdrzem.

– Właściwie jakiej jesteś narodowości? Portorykańczyk? A może jesteś z Dominikany?

– Jestem Kubańczykiem. Moi rodzice pochodzą z Ciego de Avila.

– Kubańczykiem, powiadasz? W Connecticut nie spotyka się wielu Kubańczyków. Jak mam cię nazywać, Kubańczyku?

– Nie wiem, jak pan chce.

– Nie musisz mówić mi, jak masz naprawdę na imię, ale nie mogę przecież przez cały czas mówić do ciebie „ty”, prawda?

– Nazywam się Fidelio Valoy Amado Valentin Valdes.

– Jezus.

– Nie, proszę pana, mój brat miał na imię Jesus. Dla wygody większość ludzi skraca moje imię i mówi do mnie „Feely”.

Mężczyzna potrząsnął jego ręką.

– Miło cię poznać, Feely. Ja jestem Robert.

– Jest mi bardzo miło, że mogłem pana poznać – powiedział Feely. – Chciałbym jeszcze raz wyrazić moją przeogromną wdzięczność za to, że się pan zatrzymał. Zdaję sobie sprawę, że mój wygląd nie świadczy o mnie korzystnie. Opuściłem Nowy Jork w pewnym pośpiechu.

Samochodem znów zarzuciło, kiedy jego prawe koła wjechały w dziurę w asfalcie.

– Cholera jasna – zaklął Robert. – Czy ci ludzie nie potrafią w należytym porządku utrzymywać autostrady międzystanowej?

– Może powinniśmy się gdzieś zatrzymać? – zasugerował Feely.

– Zatrzymać? Przed nami jeszcze wiele mil, zanim położymy się spać, mój przyjacielu. Wiele mil i spraw do załatwienia, i to takich, których nie można uniknąć.

– Może jednak staniemy na chwilkę? Może tymczasem chociaż zelżeje śnieżyca?

– Być może, ale jeśli się zatrzymamy, wytrzeźwieję, a zawsze lepiej prowadzę samochód, kiedy jestem trochę pijany. Szczególnie kiedy siedzę za kierownicą takiego grata jak ten.

Nagle skręcił w lewo, jednak zamiast do zjazdu, skierował pojazd do wjazdu na autostradę i niespodziewanie wyrosła przed nimi wielka ciężarówką, pędząca wprost na nich maskę. Oślepiły ich jej potężne światła, a klakson, wyjący dziewięcioma różnymi tonami, niemal ogłuszył.

Robert gwałtownie skręcił i chevrolet zjechał dwoma kołami na pobocze, tylko lekko trącony zderzakiem ciężarówki. Zaraz jednak wrócił na jezdnię i zaczął obracać się dookoła własnej osi. Feely’emu się zdawało, że będzie to trwało w nieskończoność, nagle jednak rozległo się potężne bum! i samochód zatrzymał się na przydrożnym drzewie.

Silnik zgasł. Obaj mężczyźni siedzieli w milczeniu, a tymczasem śnieg błyskawicznie zaczął malować na biało przednią szybę. W końcu Robert popatrzył na Feely’ego i odezwał się:

– Pytałem cię już, czy się boisz?

– Tak, proszę pana, pytał pan.

– No i co odpowiedziałeś, bo chyba nie pamiętam.

– Powiedziałem, że się nie boję.

Robert przekręcił kluczyk w stacyjce i silnik chevroleta znów ożył.

– Dobrze – powiedział. – Widzisz, Bóg nie przestał mnie jeszcze karać, a dopóki nie przestanie, będę żył w dobrym zdrowiu. Jeśli chcesz żyć długo i wesoło, dzieciaku, trzymaj się mnie. – Przez chwilę kiwał głową, jakby sobie przytakując. Po chwili dodał: – Powiedziałeś, że jak ci na imię? – Feely.

– Feely – powtórzył Robert. Zapalił lampkę i z trudem rozpiął kieszeń płaszcza. W końcu wyciągnął z niej wizytówkę.

Robert E. Touche, dyrektor działu sprzedaży Przejrzyste Linijki, sp. z o.o. Danbury C.T., przeczytał Feely.

– Widzisz to? – zapytał Robert, pochylając się ku Feely’emu. Z jego ust nieprzyjemnie cuchnęło whiskey. – Touche to ja. Tylko nie przekręcaj i nie wymawiaj „touchy” *.

– Jasne – odparł Feely nieobecnym głosem.

W tej chwili się zastanawiał, czy nie powinien przypadkiem wysiąść z samochodu i iść dalej pieszo. Wobec perspektywy kontynuowania jazdy samochodem Roberta pomysł wyjścia na zewnątrz i zamarznięcia na śmierć wydawał się całkiem rozsądną alternatywą.

Kolejne ostrzeżenie

Sissy obiecała Trevorowi, że zatelefonuje do niego najpóźniej następnego dnia po południu. Zapytał: „Słowo, mama?”, a Sissy odpowiedziała: „Słowo daję”. Stała na progu i machała mu ręką na do widzenia, a tymczasem śnieg wirował wokół niej jak oszalały.

– Wejdź do środka, mamo! – zawołał jeszcze do niej. – Zamarzniesz na śmierć.

Posłała mu pocałunek i zatrzasnęła drzwi. Kiedy wróciła do salonu, zaskoczenie niemal zwaliło ją z nóg. Odniosła bowiem wrażenie, że widzi, jak Gerry znika w swoim gabinecie. Była pewna, że ujrzała jego ledwo uchwytną sylwetkę. Zatrzymała się z ręką na piersi i kilkakrotnie głęboko odetchnęła. Nie widywała Gerry’ego zbyt często, jednak kiedy się to zdarzało, odnosiła ulotne wrażenie, że wkracza do baśniowego, uduchowionego świata. Oczywiście, Gerry umarł prawie trzy lata temu, w lutym, w dniu, który określała jako jeden z najciemniejszych i najbardziej ponurych dni w swoim życiu. Tego dnia, żeby cokolwiek widzieć, od rana do wieczora musiała palić wszystkie światła w domu.

Pan Boots, z jednym uchem dziwacznie zawiniętym do tyłu, patrzył na nią ze swego koszyka. Pan Boots doskonale się orientował, że dom nawiedzają duchy.

– No i co pan o tym myśli? – zapytała go. – Naprawdę powinnam spędzić Boże Narodzenie w słonecznym St Pete?

Czekała, jednak pan Boots milczał, w związku z czym skierowała pytanie ku drzwiom gabinetu.

– Ważniejsze jest to, co ty o tym myślisz, Gerry. Czy będziesz samotny, kiedy cię tutaj zostawię?

Oczywiście nie otrzymała odpowiedzi także z gabinetu. Ale wiedziała, że gdyby Gerry żył, zachęcałby ją, żeby wyjechała.

– Nic mi nie będzie, jeśli zostanę sam, głupiutka kobieto. Potrafię gotować dziesięć razy lepiej niż ty. A przy okazji w spokoju uporządkuję moją kolekcję znaczków pocztowych.

Ale Gerry nie żył i nie mógł ani gotować, ani układać znaczków, a Sissy martwiła się, że spędzi całą zimę, krążąc bez celu od jednego wyziębionego pokoju do drugiego. Gorsze było jednak to, że ona na Florydzie nie będzie potrafiła znieść tęsknoty za nim.

Nalała sobie kolejną filiżankę herbaty, ale była już zimna, a nie chciało jej się parzyć następnej.

Trevor i Jean zawsze wspaniale się nią opiekowali. Właściwie to nawet zbyt dobrze, co kazało Sissy podejrzewać, że tak naprawdę oboje wcale jej nie lubią. A przynajmniej nie lubią jej takiej, jaka jest. Jean kupowała jej kwieciste sukienki, z nakrochmalonymi kołnierzykami, żeby wyglądała dokładnie tak, jak wszystkie babcie wyglądają na obrazkach. Dostawała tylko zdrową żywność, pilnowano, żeby codziennie myła włosy i żeby nie paliła papierosów. Mogła wypić do każdej kolacji dwie szklaneczki czerwonego wina („Główny lekarz kraju twierdzi, że czerwone wino dobrze robi na serce”), wódki jednak nie pozwalali jej nawet tknąć. Mały Jake nie mógł mieć babci, która ubierała się jak cyganka, cuchnęła nikotyną, rozmawiała ze zmarłymi i piła nie rozcieńczoną Stoliczną. („Mamo, jakim przykładem byłabyś dla Jake’a, gdybyśmy ci na to pozwalali?”)

вернуться

* Touchy (ang.) – można tłumaczyć jako „dotykalski” Słowo „touche”, a więc właściwe nazwisko Roberta, nie ma w języku angielskim żadnego innego znaczenia (przyp. tłum)