Lecz chwyt był tak zręczny, że ból okazał się minimalny. Ponownie usłyszała pierwszego mężczyznę.
– Dobrze, a teraz obejmij moje ramię i mocno się trzymaj! – polecił.
– Nie mogę – odparła Helle zdumiona, że tak bardzo zachrypła. – Jedną rękę chyba złamałam.
– Spróbuj podać mi zdrową!
Powoli, drżąc ze strachu, podała swemu wybawcy prawą dłoń, a potem schwyciła jego nadgarstek. Warkocze nie były już tak naprężone, a ponieważ młodszy mężczyzna ciągnął ją za spódnicę, Helle poczuła się dużo lżejsza.
Wreszcie zebrała się na odwagę, by podnieść wzrok, i ujrzała parę najbardziej przyjaznych oczu, jakie kiedykolwiek w życiu widziała. Promieniująca z nich ogromna sympatia sprawiła, że straciła resztki odwagi i poczuła wzbierający płacz. Szybko przełknęła dławienie w gardle i jakoś się opanowała.
Obaj mężczyźni niezwykle ostrożnie wyciągali dziewczynę do góry, aż wreszcie udało im się uchwycić ją w pasie i unieść ponad belkę.
Nie wyglądała może zbyt korzystnie, kiedy niemal w panice przesuwała się na czworakach w stronę solidnej podłogi, lecz nikomu nie było do śmiechu. Wybawcy asekurowali ją zarówno z przodu, jak i z tyłu, i pomagali, pełni wyrozumiałości.
Nareszcie! Dotarli do wąskiego występu przy drzwiach. Helle nie miała siły wstać, lecz zanim zdążyła o tym pomyśleć, mężczyźni wynieśli ją na zimne schody wieży i zamknęli drzwi.
Helle leżała przez chwilę skulona, drżąc jak liść osiki i nie będąc w stanie mówić. Lewa ręka zwisała bezradnie, a skóra w okolicach talii krwawiła, skaleczona ostrą krawędzią paska.
W końcu dziewczyna wstała z trudem i podziękowała wybawcom łamiącym się głosem.
Młodszy z mężczyzn, mniej więcej w jej wieku, odznaczający się niebywałym wdziękiem i pewnością siebie, powiedział:
– Zabierzemy cię teraz do mojego domu, maleńka, i wszystko będzie dobrze.
Helle usiłowała się uśmiechnąć, lecz bez powodzenia, gdyż w ciągu kilku ostatnich godzin twarz jakby zastygła jej ze strachu. Na chwiejnych nogach wyszła do parku otaczającego wieżę. Między drzewami dostrzegła kilka czerwonych zabudowań gospodarskich, konie za niskim płotem i duży, piękny biały dom.
Mężczyźni nie zamęczali jej pytaniami, rozumieli chyba dobrze, że musi mieć trochę czasu, by dojść do siebie. W pewnym momencie niechcący usłyszała ich rozmowę.
– Widziałeś te nogi, Thorn? – mówił młodszy z nich. – Co za dziewczyna! Czy nie jest śliczna? Wydaje się zupełnie inna niż te nadęte szlachcianki, których nawet nie wolno tknąć! Albo te tanie dziewczęta z kabaretu. Ach, muszę jeszcze choć raz zobaczyć to cudo!
Helle poczuła, jak ją oblewa rumieniec. Drugi z mężczyzn, prawdopodobnie zbliżający się do trzydziestki, miał, jak zdążyła zauważyć, surową twarz, choć to jego pełne zrozumienia oczy tak ciepło patrzyły na nią w wieży. Rzadko się odzywał. Teraz odpowiedział młodszemu coś, czego Helle nie dosłyszała, lecz tamten odparł beztrosko:
– Och, Thorn, nieważne, co o tym myślisz, zdobędę tę dziewczynę! W ten czy inny sposób!
Helle przyspieszyła kroku i dogoniła mężczyzn. Obaj odwrócili się w jej stronę.
Leśniczy wyglądał na zdenerwowanego, jego oczy straciły dawne ciepło i jakkolwiek rysy jego twarzy wydawały się dość sympatyczne, Helle uznała, że jest zbyt zamknięty w sobie. Był ciemnym blondynem o niesfornej czuprynie i gęstych, ciemnych rzęsach, podkreślających oczy. Sprawiał wrażenie bardzo silnego, zarówno fizycznie, jak i duchowo.
Christian, nie zrażony słowami leśniczego, uśmiechał się szeroko i zachęcająco. Miał kruczoczarne włosy i wesołe, niewinne niebieskie oczy. Oczywiście był bardzo pewny siebie. Pochodził z uprzywilejowanej klasy i dobrze zdawał sobie sprawę ze swojej pozycji.
Helle nie miała czasu zastanowić się nad tym, co usłyszała, ponieważ właśnie dotarli do owego dużego, pięknego domu. Zaraz wskazano jej drogę do łazienki, by mogła znowu „poczuć się jak człowiek”, jak się wyraził Christian Wildehede. Była mu za to głęboko wdzięczna.
Ledwie poznała się w lustrze. Och, co za widok! A ubranie! Helle zależało na tym, by zwłaszcza teraz ładnie wyglądać, starała się więc poprawić suknię i fryzurę, jak potrafiła najlepiej, sprawną ręką.
Kiedy skończyła, nakryto już do herbaty w biało – niebieskim salonie.
Pani Wildehede, kobieta energiczna i piękna, która nie wyglądała na matkę dorosłego syna, biegała w pośpiechu, wzdychając „och” i „ach” i powtarzając, że musi zdążyć na przyjęcie u proboszcza.
– Przypilnuj, żeby dziewczyna dostała coś do jedzenia! Ta wieża to skandal! I nie zapomnij zmienić koszuli do kolacji, Christianie! – rzuciła w drzwiach i wyszła.
– Siedź, nie ruszaj się – zwrócił się młody dziedzic do Helle. – Posłałem po doktora Jepsena. Zaraz przyjdzie i obejrzy twoją rękę. Czy ktoś czeka w domu i martwi się o ciebie?
W domu? Helle nie posiadała niczego takiego, co mogłaby nazwać domem.
– Zostawiłam gospodyni wiadomość, dokąd się wybieram. Jeśli wrócę, zanim się ściemni, to chyba nie będzie się zbytnio niepokoić.
– To dobrze. A teraz słuchamy! – rzekł Christian, kiedy wszyscy troje siedzieli przy stole, popijając gorącą herbatę. – Czy nie wiedziałaś, że wchodzenie na rusztowanie jest zabronione? – Z jego oczu bił taki podziw, że Helle się zaczerwieniła.
– No tak, wszyscy wiedzieli, że wolno zwiedzać tylko najwyższe piętro. Ale ja wcale nie wchodziłam na belki.
Mężczyźni spojrzeli na nią pytająco.
– Poczekaj – odezwał się Thorn, widząc, że dziewczynie ciągle jeszcze trudno zebrać myśli. – Twoje ramię mówi mi, że musiałaś spaść z wysoka?
– Tak – skinęła głową Helle. – Z przedostatniego piętra.
– To wysoko – stwierdził rzeczowo Thorn. – A jak to się stało?
– Ktoś mnie popchnął.
Zapadła cisza.
– Kto? – przerwał milczenie Christian. W jego głosie pobrzmiewało niedowierzanie.
– Nie wiem.
– Ale dlaczego?
Helle westchnęła, zastanawiała się przez moment.
– Może z powodu tego, co znalazłam. Była to kartka, którą pewnie zgubił ktoś z grupy.
– Czy znałaś kogoś ze zwiedzających? – spytał Christian.
– Nie, nikogo.
– Czy na kartce było coś napisane? Coś szczególnego?
– Tak. Widniał na niej szkic wieży ze strzałką wskazującą piętro, z którego zostałam zepchnięta. I kilka tajemniczych słów…
Czekali w napięciu, aż sobie przypomni.
– Musiałam zgubić tę kartkę, kiedy spadałam – powiedziała. – Leży pewnie gdzieś w podziemiach.
– Ale jak brzmiały te słowa?
– Myślę, że zapamiętałam je dokładnie. „Złoty ptak znajduje się w wieży Vildehede”… Nie, „w zamku Vildehede”. Właśnie tak.
– W zamku Vildehede? – powtórzył Christian. – To może oznaczać zarówno wieżę, jak i ten dom. Chociaż właściwie nie nazwałbym go zamkiem.
– Szkic przedstawiał przecież wieżę – przypomniał Thorn. – To na pewno o nią chodziło.
– „Złoty ptak”? – zastanawiał się Christian rozmarzony. – Złoty ptak? Nigdy o nim nie słyszałem. A może w tej starej, upiornej wieży znajduje się skarb? Bardzo by się nam przydał!
– Nie ma tam aż tak wiele miejsc, gdzie mógł zostać ukryty – zauważyła Helle. – Zwłaszcza teraz, kiedy rozebrano podłogi.
– Ale na pewno ten złoty ptak musi być bardzo cenny – rzekł Thorn, zwracając się po raz pierwszy bezpośrednio do dziewczyny – skoro ktoś z jego powodu chciał popełnić morderstwo.
– Słyszałem kiedyś, że w przeszłości posiadaliśmy ogromny majątek, który gdzieś przepadł – rzekł Christian w zamyśleniu. – Muszę zapytać matki. A jeśli to jakiś szyfr? Szyfr szpiegowski! „Złoty ptak znajduje się w zamku Vildehede…”