Выбрать главу

Co to wszystko może znaczyć? zastanawiała się. Mam wrażenie, że opuściłam nasze czasy i cofnęłam się w epokę zła, kiedy ludzie byli nic nie znaczącymi robakami, kulili się w swych nędznych chatach ze strachu przed potężnymi mocami istot przyrody.

Leżała tak dość długo, aż chłód ciągnący od ziemi zaczął przenikać przez ubranie. Księżyc zyskiwał coraz większą władzę na niebie, światło dnia odchodziło, las stał ciemny i milczący. Ostry kontrast między jasną, posrebrzoną stroną drzew a głębokimi cieniami dawał nową pożywkę dla rozkołysanej wyobraźni dziewczyny.

Wreszcie podjęła decyzję. Podniosła się ostrożnie i rozejrzała na wszystkie strony. Jeśli życiu Marty naprawdę zagraża niebezpieczeństwo, jej obowiązkiem jest pospieszyć z pomocą. Nieważne, ile to będzie ją kosztować. Musiała wierzyć Tomasowi na słowo, chociaż jego opowieść wydawała się zupełnie fantastyczna. Niech sobie trolle i inne złe duchy robią, co im się żywnie podoba.

Nieszczęśliwa, w poczuciu bezmiernej samotności, zaszlochała.

Prawie na palcach ruszyła ku ciasnej przełęczy, miała wrażenie, że resztka odwagi, jaka jeszcze jej została, zbiła się w kulę w gardle. Słyszała swój własny urywany oddech i mocne uderzenia serca, które na próżno starała się uspokoić.

Wolałaby być teraz zupełnie inną osobą, trzeźwo myślącym, nowoczesnym człowiekiem, zafascynowanym techniką, a nie folklorem i mistyką. Kimś, kto w dzieciństwie nie chłonął historii o upiorach, wampirach, wudu i szamanach. Za wszelką cenę postanowiła zwalczyć nieprzemożoną chęć natychmiastowej ucieczki i głośnego wykrzyczenia swojego strachu. Postanowiła nie oglądać się w tył, a mimo to czuła, że drepcze za nią cała gromada niedużych, paskudnych, złośliwych stworów.

Księżyc wisiał nad doliną i zsyłał niebieskawe światło na szczeliny w skale. Tomas miał być może rację mówiąc, że zdoła dotrzeć na miejsce w ciągu godziny, nie brał jednak pod uwagę opóźnień, jakie miały miejsce. Dawno już zapadł zmrok i światło dnia zniknęło.

Ścieżka była wąska i ledwie widoczna. Wiła się po dnie doliny, w górę i w dół, w górę i w dół. Czasem wiodła tuż przy brzegu rwącego potoku, dostatecznie szerokiego, by nazwać go rzeką, innym razem skręcała pod skalną ścianę. W dolinę często musiały schodzić lawiny, miejscami całkiem zniszczyły ścieżkę i Sissel przedzierała się przez usypiska z ziemi i kamieni. Zbocza gór wznosiły się nad nią groźne i ponure, gdzieniegdzie w zimnym świetle księżyca połyskiwały dziwaczne lodowe formacje.

Nagle przystanęła i znów z bijącym sercem zaczęła nasłuchiwać. Czy gdzieś w pobliżu nie trzasnęła złamana gałązka?

Od dłuższej chwili towarzyszyło jej uczucie, że nie jest sama. Coś albo ktoś ją śledził, nie spuszczał z niej oka, czasem był przed nią, ale przede wszystkim obserwował ją z góry, spod skalnej ściany.

Pewnie to kolejny wytwór jej wyobraźni.

Nie wiedziała, czy ma się cieszyć, że świeci księżyc, czy nie. Bez jego blasku nic pewnie by nie widziała, ale zarazem w srebrzystym świetle olbrzymie lodowe formacje, mroczne rozpadliny w dolinie cieni, do której nigdy nie docierało słońce, rosochate drzewa nad rzeką – wszystko wydawało się jeszcze bardziej upiorne.

Sissel starała się zapanować nad galopującymi przez głowę przerażającymi wizjami. Próbowała zapomnieć o tym, gdzie jest, i przeć tylko naprzód jak maszyna. Nie odważyła się głośno śpiewać, ale w duchu uporczywie powtarzała urywek jakiejś niemądrej melodii, jakby chciała zagłuszyć myśli.

One jednak nie dawały się oszukać i uparcie napływały. Nieubłaganie wracały do słów Tomasa o tym, że w rodzinie jest morderca. To było przecież tak niedorzeczne, że Sissel się roześmiała. Piskliwy histeryczny śmiech odbił się echem od skał, drgnęła przerażona.

Dlaczego, dlaczego? Nikt chyba nie miał powodów, by pragnąć śmierci Marty. To ostatni człowiek na ziemi, którego ktoś chciałby zabić. Dziecięce choroby Carla? I słowa Rity przy stole… Wielokrotnie omawiali przecież tamten wieczór ze szczegółami, ale Sissel nie pamiętała, żeby Rita w ogóle się odzywała.

Drogę zagrodził jej zwalony świerk, musiała się po nim wspinać, porządnie się przy tym podrapała. Po drugiej stronie zatrzymała się, żeby otrząsnąć gałązki z ubrania i wysypać z butów tysiące igiełek. Rodzinne kłopoty do tego stopnia zajęły jej myśli, że na chwilę zdołała zapomnieć o otoczeniu.

Carl…? Rzeczywiście, raz był ciężko chory. Co to było? Świnka? Śmieszna choroba! To typowe dla Carla być bliskim śmierci z powodu tak komicznej choroby, jaką jest świnka!

Zaraz, zaraz! Czy to na pewno śmieszna, błaha dolegliwość?

Czy w niektórych przypadkach nie powodowała tragicznych komplikacji? Tak, chyba gdzieś o tym czytała. Szczególnie narażeni byli chłopcy w okresie dorastania…

Sissel stała z butem w ręku. Podskakiwała na jednej nodze, żeby utrzymać równowagę, lecz ledwie zdawała sobie sprawę z tego, co robi.

Nie! To nie mogła być prawda! Niemożliwe, po prostu nierealne!

To ohydne, wstrętne! Teraz przypomniała sobie, co powiedziała Rita i co sprawiło, że Tomas wszystko zrozumiał. „Nie jestem głodna”. Błaha, nic nie znacząca uwaga. Ale Rita w tamtym czasie w ogóle nie bywała głodna. Dlatego, że – jak się dowiedzieli następnego dnia – spodziewała się dziecka! Fredrika!

Sissel jęknęła. Och, Carl, biedny Carl! Marta wiedziała, uprzedziła Ritę, ale nie powiedziała nic Carlowi, bo z Carlem nie rozmawia się o takich sprawach, że świnka, którą przebył, spowodowała jego bezpłodność, jak to się zdarza w poważnych przypadkach tej choroby. Carl nie mógł mieć dzieci. Nie wiedział o tym, natomiast Rita była tego świadoma. I Marta także. A później Tomas.

Sissel musiała usiąść. Cała ta sprawa budziła w niej takie obrzydzenie, że aż zakręciło jej się w głowie. Zrozumiała także dylemat Tomasa. Marta nigdy nie zdołałaby dochować tajemnicy o romansie Rity, była wszak bardzo religijna, nie tolerowała fałszu i obłudy. Nawet gdyby się starała, prędzej czy później zdradziłaby się przed Carlem, może spojrzeniem posłanym Fredrikowi, może łzami lub przypadkowym słowem.

Dlatego Marta musiała odejść, Rita to pojęła i starała się doprowadzić do wypadku. Tomas także sobie to uświadomił i aby ocalić życie Marty, zabrał ją z domu.

Nie mógł przecież przyjść do swego dobrego przyjaciela i oznajmić: „Dziecko nie jest twoje. Żona cię zdradziła, a teraz próbuje zabić Bogu ducha winną kobietę, żeby zatrzeć ślady”. Zwłaszcza że Carl tak bardzo potrzebował syna, kolejnego Christhede. Sissel, która widziała ogromną miłość Carla do malca, rozumiała, że nie wolno zabić tego uczucia nieostrożnymi słowami.

Rita także potrzebowała dziecka, aby zyskać sobie szacunek teścia. Ale od tego do zamordowania człowieka… Nawet jeśli postępowanie Rity stało się teraz bardziej zrozumiałe, to i tak nie dało się go zaakceptować.

Ach, wszystko to takie ohydne, chaos bez nadziei. Sissel nie wątpiła, że Carl i Rita się kochają i potrzebują nawzajem. Miała na to wiele dowodów. Gdyby było inaczej, Rita mogłaby przecież wystąpić o rozwód i odejść ze swym kochankiem. A może wolała zostać z Carlem ze względu na jego wysokie stanowisko i pieniądze? Nie, nie Rita, w to Sissel nie mogła uwierzyć. Na pewno z miłości do Carla…

No i mały Fredrik jakby zawisł w próżni. Co by się z nim stało, gdyby Tomas zwrócił się do policji? Co by się stało ze źrenicą oka ojca i dziadka?

Okazałoby się, że ród Christhede po tysiącu stu latach istnienia skazany jest na wymarcie. Co powiedziałby na to jej ojciec? Pełen pogardy wylewałby żółć na Carla, oskarżał go i jeszcze bardziej uprzykrzał życie. „Nie mówiłem? Ta kobieta nie była godna twojej miłości”. Tak, Sissel zrozumiała, że Tomas nie mógł postąpić inaczej, musiał milczeć i ukryć Martę.