Kolejne pytanie nie dawało jej spokoju. Kim był prawdziwy ojciec Fredrika? Sissel doszła do wniosku, że zna odpowiedź. Bo nawet jeśli Carl nie podejrzewał Rity o niewierność, być może zorientował się, że któryś z jego bliskich znajomych interesuje się jego żoną. To wyjaśniałoby jego nagłą nienawiść w stosunku do jednego z najbliższych przyjaciół. Do tego, którego przestał zapraszać do domu.
Do Stefana Svartego.
Sissel, nie zdając sobie z tego sprawy, pomaszerowała dalej. Pozbyła się wszelkich wątpliwości, o wszystkim należało powiadomić Martę. Co zrobią później – zdecyduje Tomas. Sama Sissel czuła się w tej sytuacji całkowicie bezradna. Nie miała wcale ochoty wracać do domu, wiedziała, że nie będzie już umiała zachowywać się naturalnie wobec Rity.
No, proszę! Właśnie to przewidział Tomas. Sissel nie potrafiłaby milczeć, Agnes, taka bezpośrednia, także nie.
Sissel gwałtownie się zatrzymała. Przed nią, po drugiej stronie wystającej skały, dał się słyszeć odgłos powoli skradających się kroków.
Bezszelestnie przebiegła kawałek i wsunęła się w kąt między górskim zboczem a skałą, gdzie niczym zastygły wodospad połyskiwał lód. Stanęła nieruchomo, zdawała sobie jednak sprawę, jak beznadziejna jest ta kryjówka. Każdy, kto okrążyłby skałę, natychmiast by ją spostrzegł.
Ale z pomocą przyszła jej przyroda. Po niebie gnała olbrzymia chmura i Sissel obserwowała, jak jej cień nasuwa się na wąwóz. Wkrótce i ją skryła ciemność. Nie wiedziała, na jak długo obłok przesłonił księżyc, chwilowo jednak była uratowana.
Ktoś okrążył skałę, dostrzegła cień widoczny na tle jaśniejącego poniżej wodospadu.
– Sissel – rozległ się cichy głos. – Sissel, wiem, że gdzieś tu jesteś. Dopiero co cię widziałam.
Sissel ledwie śmiała oddychać. Miała nadzieję, że nie słychać, jak głośno bije jej serce. Głos należał do Rity.
Nie była jeszcze przygotowana na spotkanie z Ritą. Nie tutaj, w tej złej dolinie, która już wcześniej budziła w niej takie przerażenie. Ritę musiała ogarnąć desperacja, w tej sytuacji Sissel nie była w stanie obronić się przed morderczynią. Zadaniem Sissel było jak najszybsze dotarcie do Marty, a nie konfrontacja z Ritą, która mogła mieć przy sobie na przykład nóż. W każdym razie gotowa była na wszystko, by osiągnąć jedno: zmusić Sissel do milczenia. Prosta sprawa, żadnych świadków.
Dlatego Sissel nie dała znaku, że tu jest. Oparta plecami o lód z każdą chwilą marzła coraz bardziej, lecz ledwie to czuła. Wszystkie jej myśli skupiły się wokół stojącej na ścieżce kobiety.
Samochód, który słyszała na drodze… To musiał być samochód Rity. Zapewne bratowa widziała przez okno, jak Sissel na rowerze przejeżdża przez most, i zrozumiała, jaki jest cel tej wyprawy.
Rita dotarła tutaj przed nią. A kiedy Sissel weszła w dolinę, wyczuła, że ktoś podąża za nią. To znaczy, że jest tu jeszcze jedna osoba; wcześniej, leżąc, słyszała przecież drugi samochód. Prawdopodobnie ktoś wyruszył w ślad za Ritą.
– Sissel – ponownie rozległ się szept. – Gdzie jesteś? To tylko ja, Rita.
Ze ściśniętym z lęku sercem Sissel obserwowała, jak krawędź chmury zaczyna się srebrzyć. Za moment dolinę znów zaleje światło księżyca. Wtedy nic już jej nie uratuje, zostanie zauważona.
I wówczas stało się coś niesamowitego.
Z wnętrza góry wyłoniło się ramię i wciągnęło ją do środka. Zdrętwiała ze strachu Sissel nie była w stanie nawet krzyknąć. Ale kiedy księżyc wychynął zza chmury, spostrzegła, że nie znajduje się wcale we wnętrzu skały – jak mogła pomyśleć coś tak niemądrego? – lecz między górą a lodowym nawisem. Była uratowana, ale przez kogo?
Ostrożnie odwróciła głowę i ujrzała znajomą twarz tuż przy swojej. Tyle razy widywała ją już we śnie. Tym razem na obliczu malowała się powaga i nakaz, by dziewczyna zachowywała się cicho. Sissel rozpoznała każdy szczegół tej twarzy – ciemne oczy, włosy spadające na czoło, surowość, która, jak wiedziała, potrafi złagodnieć w życzliwym uśmiechu.
Natomiast podobieństwa do demona o rozjarzonych oczach i grymasie drapieżnika nie mogła się dopatrzyć. Nie śmiała jednak spojrzeć na dłonie, spoczywające na jej ramionach w mocnym, ostrzegawczym uścisku.
Czy to na pewno ratunek? Czy z deszczu nie wpadła pod rynnę? Czy nie lepiej stanąć twarzą w twarz z prawdziwym żywym człowiekiem zamiast z tym… tym… Czym on właściwie był?
A jej reakcja – czyż nie jest równie niesamowita jak wszystko inne mające związek z tą nieprawdopodobną historią? Ulgę, jaką odczuła widząc go na jawie, trudno pojąć. Powinna raczej się przerazić.
Gorący strumień przepłynął przez jej ciało, gdy przypomniała sobie sen – a może to nie był sen? – jak zdjęła nocną koszulę, a jego wilcze pazury ułożyły się wokół jej talii i zsunęły w dół. I jak ona, zimna Sissel Christhede, rozkoszowała się ich dotykiem! Czy on to wiedział? Tak bardzo przecież wydawał jej się bliski.
Jej dłonie dotknęły sztywnej, połyskliwej materii. W ciasnej szczelinie pod roztapiającym się i kapiącym lodem stali bardzo blisko siebie. Sissel czuła na karku jego oddech. Bez względu na to, czym był, oddychał jak człowiek.
Nie bardzo jednak potrafiła zrozumieć jego rolę w całej tej historii. Miała już teraz jasność co do przebiegu wydarzeń, wiedziała, dlaczego i w jaki sposób zniknęła Marta. Ale on, mężczyzna, który stał tak blisko niej, który prześladował ją w snach, wciąż pozostawał zagadką.
Ze swego miejsca Sissel widziała, jak Rita oddala się w stronę, z której ona przyszła – w kierunku domu. W blasku księżyca widać ją było teraz wyraźnie. Sissel zrobiła ruch, jakby chciała opuścić kryjówkę, lecz uścisk na ramionach stał się jeszcze mocniejszy.
Wkrótce zrozumiała przyczynę. Ścieżką wędrowała jeszcze jedna osoba, posuwała się w tę samą stronę co Rita. Księżyc schował się za chmurę i w następnej chwili mężczyzna idący dróżką zniknął z pola widzenia. Bo że to był mężczyzna, Sissel zdążyła zobaczyć.
Przez chwilę jeszcze stali nieruchomo; dziewczyna boleśnie świadoma bliskości postaci ze snu. Wreszcie uścisk na ramionach zelżał, Sissel poczuła delikatne pchnięcie, kierujące ją na otwartą przestrzeń.
Wypuściła powietrze z płuc.
– A więc dobrze – powiedziała cicho. – Poddaję się. Zaprowadź mnie tam gdzie chcesz, do Trollebotn, do wnętrza góry, gdziekolwiek. Nie mam już sił nawet myśleć.
Na jego ustach pojawił się lekki uśmiech. Podał jej rękę.
– Chodź!
Sissel przełknęła ślinę, przymknęła powieki i odważnie ujęła wyciągniętą dłoń.
Otworzyła oczy i przyjrzała się jej zdumiona. Pogładziła po wierzchu, chcąc poczuć każdą linię. To była całkiem zwyczajna, mocna męska ręka, taka, której uścisk pozwala poczuć się bezpiecznie.
Wybuchnęła szczerym śmiechem.
– Pst! – uciszył ją. – Ktoś nas może usłyszeć. I co cię tak rozbawiło?
– O, to tylko odprężenie po latach silnego napięcia.
– Rozumiem. Ale teraz musimy się pospieszyć. Upłynęło wiele czasu.
Szybkim krokiem ruszył ścieżką wzdłuż rzeki, Sissel musiała podążać za nim długimi susami jak zając, ale nie puszczała jego ręki. Nie wyjaśnił, dokąd zmierzają, ponieważ jednak szli doliną we właściwą stronę, nie zamierzała nic mówić, dopóki nie będzie miała powodu do protestów.
Nigdy nie przypuszczała, że dolina strachu jej dzieciństwa jest taka długa! Nigdy też nie sądziła, że kiedykolwiek będzie tędy szła, i w dodatku z nim.