Выбрать главу

No właśnie, z kim? Tej zagadki nie potrafiła rozwiązać.

W pewnym miejscu drogę całkowicie zagradzały kamienie, które spadły z góry lawiną, i musieli zejść do wody.

Sissel zawahała się, z lękiem spojrzała ku górze, żeby upewnić się, że nic więcej już nie spadnie.

Szczyt wznoszący się nad nimi sięgał chmur. Na zboczu leżały połamane jak zapałki sosny. Rana po ostatnim osunięciu, mroczna wyrwa, ziała niczym rozwarta paszcza.

– Pójdziemy tędy? – spytała bojaźliwie, jakby obawiała się, że jej głos poruszy kolejną lawinę.

– Nie mamy wyboru – odparł krótko. – A może wolisz wspinaczkę po tych kamieniach?

– Nie, nie, rozumiem, że to o wiele bardziej niebezpieczne. Ale czy tu jest głęboko?

– Nie mam pojęcia. Wkrótce się o tym przekonamy.

To dopiero pociecha!

Woda nawet przez kalosze była lodowata, niemal paraliżująco zimna. Sissel z niepokojem mierzyła wzrokiem odległość, jaką musieli przebyć, by pokonać rwący prąd.

On jednak uściskiem dłoni dodał jej otuchy i ruszył pierwszy. Sissel zamknęła oczy i postanowiła iść za nim, cokolwiek miało ją spotkać.

Zrobiła pierwszy krok. Bystry nurt podcinał jej nogi, z trudem łapała równowagę. Kurczowo trzymała się jego ręki, ściskała ją coraz mocniej, aż wreszcie odwrócił się, w uśmiechu pokazując białe zęby.

Na widok tego uśmiechu przeżyła prawdziwy wstrząs. Uświadomiła sobie nagle, że naprawdę jest w nim zakochana, że już od dwóch lat kocha tę postać ze snu. Policzki jej zapłonęły, poczuła, że robi jej się słabo.

Jak sobie z tym poradzi?

ROZDZIAŁ V

Nieznajomy pewnie prowadził Sissel przez rwący potok, ale ona była dużo lżejsza i ślizgała się na kamieniach, a wtedy lodowata woda z topniejącego śniegu wlewała się jej do kalosza. Oddychała głęboko, coraz głośniej, aż wreszcie się zatrzymała. Skrzywiona pokazała, co się stało, ale on tylko współczująco potrząsnął głową, nic innego bowiem nie mógł zrobić, dopóki nie wyszli na wąski skrawek brzegu. Wtedy posadził ją na ziemi i spróbował zdjąć jej kalosz.

– Lawina – mruknęła Sissel. – Siedzimy tuż pod wyrwą.

– Nic nam nie grozi – uspokoił ją. – To stary ślad.

Sissel nie była tego wcale taka pewna, nie śmiała jednak więcej protestować.

Ściąganie mokrego kalosza zabiera nieco czasu, mogła więc się rozejrzeć dokoła. Właściwie nawet już się nie bała, no, może trochę ewentualnej lawiny. Chociaż nie wiedziała, kim jest jej towarzysz, czy pomoże jej dotrzeć do Marty, czy też prowadzi ją w jakieś obce, złe miejsca, gotowa była z nim iść. Wciąż nie miała pewności, czy powinna wierzyć w historię opowiedzianą przez Tomasa. Wszystko, co ją spotkało tego wieczoru, było tak niesamowite, tak różne od codzienności. Niczym sen, fantastyczny, emocjonujący sen. Przestała już się zastanawiać, o co chodzi w całej tej historii, postanowiła skupić się tylko na tym, co działo się w danej chwili.

Odwróciła kalosz i wylała z niego wodę. Potem rozpoczął się mozolny proces wkładania mokrego buta. Kiedy wreszcie się to udało, ruszyli w dalszą drogę.

Księżyc zawędrował za jeden ze szczytów, cienie stały się mroczniejsze. W miejscach, gdzie świerki rosły najgęściej, musieli posuwać się po omacku. Sissel, ściskającą mocno towarzysza za rękę, rozbolały palce. Poprosiła więc, by zmienili ręce.

– Nie – odparł spokojnie i szedł naprzód, jakby nic się nie stało.

Wędrują przez doliny

To sen, myślała Sissel. Oto wędruję doliną razem z nim. Czy to możliwe, że szłam tędy już wcześniej? Nie, nie poznaję tej okolicy. To nie jest dolina ze snu. W tamtej nie było tak gęstego lasu, nie słyszę też łopotu skrzydeł ptasich. Ale bardzo tu ciemno.

Miała wrażenie, że maszerują godzinami i że potknęła się już co najmniej o tysiąc kamieni. W pewnej chwili stąpnęła nieostrożnie i w twarz uderzyło ją setki igiełek. Krzyknęła.

Zatrzymał się i pogładził ją po policzku.

– Wszystko w porządku? – spytał łagodnie.

Sissel tak bardzo lubiła tę dłoń, obdarzającą ją delikatną pieszczotą. Nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, przechyliła głowę i ustami musnęła wnętrze jego ręki.

Zamarł w pół ruchu i wstrzymał oddech. Zawstydzona, prędko się odwróciła. On jednak przytrzymał ją i zmusił, by nań spojrzała. W półmroku widziała, że oczy mu się świecą – prawie jak we śnie – ale teraz już się nie bała.

Dość długo stali nieruchomo, wreszcie Sissel spytała na pozór spokojnie:

– Pójdziemy dalej?

Ale głos jej przy tym zadrżał i on najwyraźniej to zauważył. Krótko odparł:

– Tak.

Po pewnym czasie Sissel zorientowała się, że opuścili już dno doliny i wspięli się dość wysoko. Nawet nie zauważyła, kiedy dolina zaczęła się rozszerzać. Dookoła pojaśniało i wkrótce ujrzeli przed sobą wioskę, skąpaną w świetle księżyca, rozłożoną wokół połyskującego jeziora. Towarzysz Sissel nie skierował się jednak do wsi, lecz wciąż piął się pod górę. Weszli w brzozowy las. Dziewczyna o nic nie pytała, tylko posłusznie szła za nim. W jakiś dziwny sposób wyczuwała, że może mu zaufać, zresztą nie miała wyboru. W oszalałym, niepojętym, nierealnym świecie był niczym źdźbło trawy, którego chwyta się tonący.

Puściła jego rękę, droga była teraz na tyle szeroka, że mogli iść obok siebie.

Sissel musiała przystanąć, by wyrównać oddech, zbocze okazało się bardzo strome. Na krótką chwilę rozluźniła się i zapatrzyła w przepiękny krajobraz. Srebrzyste jezioro, połyskliwe granatowe góry, a u ich stóp uśpione domy. W tym momencie poczuła ów osobliwy kontakt ze swym towarzyszem, taki sam jak we śnie, i odwróciła się do niego. On także na nią spojrzał i uśmiechnął się przelotnie.

– Rzeczywiście, pięknie tutaj – powiedział łagodnie. – Ale jeśli doszłaś już do siebie, musimy ruszać dalej.

Sissel ogarnęła nagle radość z tego, że on istnieje, że naprawdę jest i że go spotkała. Odczuła palącą potrzebę, by opowiedzieć mu o snach…

O wszystkich? Także i tych najbardziej tajemniczych, których nie znal nikt?

Nie, o nich nie. Przecież nie bardzo wiedziała, kogo w istocie dotyczyły, jego czy też króla podziemnych stworzeń z obrazu Gerharda Munthego.

Ale w głębi ducha dobrze wiedziała, jak jest. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że zbyt krótko trzymane dziewczęta często w snach i marzeniach na jawie widzą mężczyznę w postaci potwora. „Piękna i Bestia” to ulubiony temat na przełomie wieków, kiedy to kwitła podwójna moralność. Bestię, uosobienie dzikiej zmysłowości, przeciwstawiano zwykle nagiej, niewinnej dziewicy. Podobnie jak na „Ziarnach zapomnienia”, obrazie, który wrył się głęboko w podświadomość Sissel.

Nie, nigdy nie będzie mogła o tym opowiedzieć temu mężczyźnie. Wydawał się taki szlachetny i dobrze wychowany.

Ale kim on, na miłość boską, był? Lub czym? Pojawił się w zaklętej dolinie, tak jak przeczuwała, że stać się musi.

Sissel nie wierzyła w prorocze sny, w to, że we śnie można zobaczyć przyszłość. Uważała, że musi istnieć jakieś bardziej logiczne wytłumaczenie wszystkich tych niezwykłych zdarzeń.

Między drzewami pojawił się budynek, niski domek letniskowy, okna miał zasłonięte okiennicami. Towarzysz Sissel spomiędzy dwóch desek w ścianie wyjął klucz i zaprosił dziewczynę do środka.

Być może Sissel na poły świadomie spodziewała się ujrzeć za drzwiami oświetlony, przytulny pokój ze swego snu, ale tak się nie stało. Tamto pomieszczenie istniało tylko na obrazie Munthego.

W środku unosił się zapach charakterystyczny dla nie zamieszkanego domu, chłodny i wilgotny. Mężczyzna zapalił zapałkę i znalazł lampę naftową. Łagodne światło rozjaśniło pokój. Sissel zobaczyła kominek i ławy. Pokój urządzono przyjemnie, ale nie było tu ścian i podłogi z grubych bali. Zadrżała z zimna.