– Rozpalę w kominku – oznajmił swym spokojnym głosem jej towarzysz. – Dymu nie będzie widać z drogi.
– A co z Martą? – zaniepokoiła się Sissel. – Obiecałam, że zaniosę wiadomość pewnej pani, Marcie Eng. Ona…
– Wiem, wiem – powiedział z uśmiechem. – Marta ma przybyć właśnie tutaj. Przyprowadzę ją. Tu będziecie bezpieczne. Masz ten list?
Sissel zawahała się.
– Skąd wiesz?
– Tomas do mnie zadzwonił. Powiedział, że wyjechały za tobą dwa samochody, i prosił, żebym cię pilnował. I rzeczywiście to było konieczne.
– A więc jesteś… żywym… prawdziwym człowiekiem? – wyrwało się Sissel.
Roześmiał się cicho.
– Oczywiście! Tomas mówił mi przez telefon o twoim szalonym śnie.
Zaczerwieniła się. Dobrze, że nikt nie znał jej całego snu.
Ufnie jednak przekazała mu list, wziął go z jej rąk z uśmiechem.
Pochylił się, żeby rozpalić w kominku, a wtedy Sissel spytała onieśmielona:
– Ale Tomas twierdził, że w uprowadzeniu Marty nie brał udziału nikt poza nim.
Nie odwracając głowy odparł:
– Mówił tak tylko dlatego, żeby mi nie zaszkodzić. Widzisz, jestem policjantem i mogło być ze mną źle, gdyby wyszło na jaw, że nie zgłosiłem usiłowania morderstwa. Przed „uprowadzeniem” Marty długo omawialiśmy tę sprawę z Tomasem. A ponieważ najważniejszym obowiązkiem policjanta jest zapobiegać łamaniu prawa i chronić niewinnych ludzi, a nie zgłaszać przestępstwa, które już zostały popełnione, doszedłem do wniosku, że postąpiliśmy słusznie. Mimo wszystko jednak… Nie wiedzieliśmy nic konkretnego, tylko zgadywaliśmy i wysnuwaliśmy teorie. Wciąż mamy wątpliwości, czy postąpiliśmy właściwie…
Policja! Oczywiście, stąd ten strój! Pokryta plastikiem kurtka, skórzany pas i wysokie buty!
– To znaczy, że masz motocykl?
– Tak. Słyszałaś go dziś wieczorem w dolinie? Nim właśnie przewiozłem Martę, dlatego nie mogła mieć swojego ubrania. Tomas przyniósł jej kombinezon.
Trudno było wyobrazić sobie Martę w kombinezonie. Sissel zastanawiała się, jaki mógł mieć rozmiar.
Wstał i w tej samej chwili Sissel zobaczyła jego lewą rękę.
Nie było na niej wilczych pazurów, zrozumiała jednak, dlaczego nie chciał jej podać. Dłoń była potwornie zniekształcona. Przecinały ją głębokie, deformujące blizny, paru palców brakowało, a pozostałe były sztywne.
Zauważył jej spojrzenie.
– Wypadek – wytłumaczył krótko. – Niestety, było to pierwsze, co zobaczyła Marta, dlatego tak się przeraziła. Nie chciałem jej wystraszyć.
Dłoń rzeczywiście była okropna, ale należała do żywego człowieka, nie do potwora z zaświatów.
– Ta dłoń jest bardzo wrażliwa na zimno – wyjaśnił. – Tej nocy, kiedy zabieraliśmy Martę, akurat wtedy, gdy ty weszłaś na korytarz, założyłem grube skórzane rękawiczki. Dlatego nasunęło ci się skojarzenie z wilczymi łapami.
– W połączeniu z obrazem, który wieczorem oglądałam w książce. Wszystko już rozumiem. Naprawdę zdołaliście przejechać motocyklem przez dolinę?
Uśmiechnął się.
– Kawałek nam się udało, resztę drogi musieliśmy przejść piechotą. Marta doskonale sobie radziła pomimo smutku, który musiał ją dławić.
Sissel poczuła ściskanie w gardle, spuściła wzrok. Ogromnie wstyd jej było za rodzinę, która w taki sposób odwdzięczyła się Marcie za jej wierność. Mężczyzna ujął Sissel pod brodę i popatrzył na nią serdecznie.
– Marta miewa się dobrze – powiedział, jakby czytał w jej myślach. – A ty nie możesz tak stać w przemoczonym ubraniu. Usiądź tutaj w cieple, zdejmę ci kalosze.
Wprawdzie nie bez wahania, ale usłuchała. On ukląkł przed nią i pomógł ściągnąć mokre w środku gumiaki.
Obmacał stopy dziewczyny.
– Pończochy też masz przemoczone, a stopy lodowate. Czy możesz…
– To podkolanówki – odparła zażenowana. – Zaraz sama zdejmę.
Ale on już podciągnął nogawki spodni i zsunął jej skarpety.
– Sissel, wszystko, co masz na sobie, jest całkiem mokre! Możesz się przeziębić. Musisz też ściągnąć spodnie.
– Zrobię to, kiedy już wyjdziesz – oświadczyła prędko.
Wstał i popatrzył na nią zamyślony. W kąciku jego ust pojawił się cień uśmiechu, ale był to uśmiech pełen życzliwości.
– Co się stało? – wyjąkała.
– Podoba mi się twoja skromność. W pewnym sensie dodaje ci godności.
Kiedy Sissel czerwieniejąc pokręciła głową, rzekł łagodnie:
– Słyszałem o surowości, w jakiej zostałaś wychowana, i wiem, że nie było ci łatwo. Marta opowiadała mi o twoim ojcu oficerze. To niedobre dla młodych dziewcząt. Ale muszę już iść. Tu jest klucz do drzwi. Nie wpuszczaj nikogo, dopóki nie przyjdziemy!
Ustalili sygnał i on wyszedł. Sissel rozwiesiła ubranie i buty do wyschnięcia. W maleńkiej łazience znalazła ładny krótki szlafrok frotte i owinąwszy się w niego, siadła przy kominku.
Gdyby ogień nie trzaskał tak przyjemnie i nie napełniał izby ciepłem, z pewnością samotność bardziej by jej dokuczała. Wciąż trwała jakby w oszołomieniu wywołanym ostatnimi wydarzeniami i nie potrafiła przestać myśleć o dwóch rzeczach, w które ciągle właściwie nie mogła uwierzyć: że znów zobaczy Martę i że spotka tego, który w ostatnich dwóch latach uczynił z jej życia zarówno niebo, jak i piekło.
A więc naprawdę istniał! Sissel westchnęła uszczęśliwiona. Starała się przypomnieć sobie, jak on wygląda, lecz nagle okazało się to niemożliwe. Pamiętała jedynie, że jest ciemny, mocno zbudowany i bardzo, bardzo wysoki. Ze przy nim napięte nerwy wprawiają jej ciało w przyjemne, choć zarazem budzące lęk drżenie i że nigdy w życiu nie czuła się taka szczęśliwa. Okropnie się tego wstydziła.
Z pewnością miał rację: winę za to ponosił ojciec. „Gdzie byłaś, Sissel? W mieście? Nie wolno ci tam chodzić! Dziewczyna z rodu Christhede nie wystaje z chłopakami na rogu jak jakaś dziwka”. A kiedy wyjaśniła, że po prostu spotkała kolegów ze szkoły, usłyszała: „Co to za jedni? Nie przedstawiłaś mi ich! Musisz wiedzieć, Sissel, że jeśli okryjesz niesławą rodowe nazwisko, nie chcę cię więcej znać!”
Okryje niesławą! Nils dwukrotnie zdołał ją namówić, by poszła z nim do łóżka. Bo Nilsa akceptował ojciec. „Porządny chłopak, i z dobrej rodziny! Powinnaś się cieszyć, Sissel, że się tobą interesuje”.
Ale ona nie czuła radości, kiedy Nils jej dotykał, tylko wstyd i niesmak. Czy również z winy ojca, który wychował ją surowo, w pogardzie dla miłości cielesnej? Po części tak. Teraz jednak jej serce zwróciło się ku innemu.
Nagle zadrżała. Znów go zobaczy! Już niedługo! Ciało zalała fala gorąca, starała się myśleć o czym innym. O Marcie, z którą wkrótce się spotka.
Co Marta o nich powie? Czy gardzi całą rodziną? Może będzie od niej bił chłód, może przywita ją kamienną twarzą, wyrzutami i słowami oskarżenia?
Sissel przeszedł dreszcz strachu. Zawsze obawiała się ludzkiego gniewu. Może dlatego, że żyła w ciągłym napięciu, że w każdej chwili mogła się spodziewać wybuchu złości ojca, chłodu i obojętności z jego strony.
Naprawdę się starała być taka, jak on sobie życzył, ale nigdy jej się to nie powiodło. Z natury impulsywna, często dawała wyraz swym uczuciom. Gdy się cieszyła, ojciec zawsze wygłaszał jakiś złośliwy komentarz, zabijając całą jej radość.
Milczące błaganie o najdrobniejszy znak miłości dla niej i dla Agnes zawsze pozostawało bez odpowiedzi. Jej życie w chłodnej pustce wypełniały próżne marzenia o kimś, kogo mogła pokochać i kto by kochał ją.