Dla starego źrenicą oka był syn, Carl. Bohater, odznaczony za odwagę na polu walki. Ale czegóż innego się spodziewać, to rzecz naturalna, Carl nosił wszak nazwisko Christhede, wśród jego przodków było wielu żołnierzy, dowódców, którzy okryli się sławą.
Nigdy natomiast senior rodu nie zaakceptował Rity, żony Carla. „Aktorka!” – mruczał pogardliwie. – „Takie nic!” – Nikt jednak nie podzielał jego opinii. Wszyscy pozostali darzyli sympatią Ritę, śliczną, pełną życia, błyskotliwą. Trudno zaś powiedzieć, co myślał stary o najmłodszej córce, buntowniczce Sissel. Odnosił się do niej z chłodną rezerwą.
Tomas usiłował się skupić na zwierzeniach Marty, lecz duchy interesowały go umiarkowanie.
– Czy mogłabyś opisać mi to bardziej szczegółowo?
Marta otrzepała mąkę z dłoni i przysiadła, ciężko wzdychając.
– Faktem jest, że różne rzeczy się przemieszczają.
– Tuż przed twoim nosem?
– No, może nie aż tak, ale z minuty na minutę zmieniają miejsce. Na przykład wczoraj, kiedy cala rodzina była u was, ja wybrałam się na zebranie parafialne. Wróciłam do domu i zobaczyłam, że w kuchni i w przylegających pokojach nie ma światła. Zaraz zrozumiałam, że musiał się zepsuć bezpiecznik, więc po omacku ruszyłam do szafki z licznikiem, żeby go wymienić. Kiedy w ciemności namacałam lodówkę, spodziewałam się, rzecz jasna, że szafka będzie obok, ale wyobraź sobie, ta nasza wielka, ciężka lodówka, która stoi między drzwiami do piwnicy a szafką, przesunęła się.
Tomas kiwnął głową. Słuchał teraz z większym zainteresowaniem.
– Nie szukałam latarki, bo wiedziałam, że zawsze wisi w szafce, tuż przy liczniku elektrycznym, właśnie na wypadek, gdyby coś podobnego miało się zdarzyć. Nie wiem, co mnie ostrzegło, być może uznałam, że przebyłam zbyt małą odległość, w każdym razie uchyliwszy drzwiczki przy lodówce zawahałam się. Poczułam stęchły zapach piwnicy, miałam też wrażenie, że przede mną otworzyła się wielka przestrzeń. Rozumiesz, o co mi chodzi?
– Oczywiście. Chcesz powiedzieć, że… gdybyś postąpiła jeszcze jeden krok naprzód, spadłabyś po schodach do piwnicy?
Marta skinęła głową.
– Właśnie tak by się stało, Tomasie. A te schody, jak wiadomo, są bardzo strome.
Tomas wyraźnie pobladł.
– Ależ to okropne! Czy to pierwszy raz tak straszyło?
– Nie – odparła Marta z wahaniem, a na jej okrągłej, pełnej życzliwości twarzy pojawił się wyraz zatroskania. – Wczoraj przed południem zabrałam się do zmywania. Pochyliłam się i z szafki pod zlewem wyjęłam butelkę z płynem do mycia naczyń. Takie czynności wykonuje się automatycznie, nie przyglądając się rzeczom dokładniej. Ale kształt butelki wydal mi się obcy, zerknęłam więc na nią i możesz mi wierzyć lub nie: butelka niewinnego płynu do zmywania zamieniła się na miejsca z butelką środka do usuwania plam. Po starannym przeszukaniu znalazłam płyn do mycia naczyń tam, gdzie powinien stać odplamiacz, wysoko na półce w drugim końcu kuchni. Czy potrafisz to wytłumaczyć?
Tomas starał się nie okazać, jak bardzo się przeraził.
– Chyba wiesz, że ten odplamiacz wydziela oszałamiające, trujące gazy? Gdybyś wlała go do wody, a potem stała nad nią pochylona… – Podniósł głowę. – No cóż, akurat tę zagadkę da się wyjaśnić. Ktoś próbował usunąć plamę za pomocą zarówno płynu do mycia naczyń, jak i odplamiacza, a potem odstawił butelki w niewłaściwe miejsca. A więc po prostu niedbalstwo, co prawda bardzo niebezpieczne. Czy wydarzyło się coś jeszcze?
– Owszem, dzisiaj rano zmieniałam pościel na piętrze. Z naręczem brudnych prześcieradeł miałam już zejść po schodach. I nagle potknęłam się o kosz z drewnem, którego miejsce jest przy kominku w górnym holu. Kosz stał na środku schodów. Nie pojmuję, jak tam się znalazł, bo kilka minut wcześniej, kiedy wchodziłam na górę, jeszcze go nie było. Runęłam głową w dół, ale zdołałam złapać się poręczy i dzięki całej tej pościeli nawet się nie potłukłam.
Tomas nie spytał, kto poza Martą był tego ranka na piętrze, stwierdził tylko:
– Muszę przyznać, że to bardzo niesympatyczny poltergeist. Ale mów dalej.
– Nie mam już nic do powiedzenia. Chyba że… To coś zupełnie innego, ale i tak okropne. Wczoraj wieczorem, kiedy chciałam spuścić rolety u siebie w pokoju – wiesz, że okna wychodzą na sad – zobaczyłam, że ktoś stoi między drzewami. Mroczny, milczący i nieruchomy. Jakby na coś czekał. Trochę się przestraszyłam, więc po chwili ostrożnie wyjrzałam jeszcze raz i stwierdziłam, że ta postać się przesunęła. Stała teraz bliżej. Nie miałam odwagi więcej wyglądać, tylko schowałam się pod kołdrę. Wiem, że to dziecinne, ale…
Tomas otworzył usta, żeby coś powiedzieć, lecz właśnie wtedy ostro szarpnięto drzwi i do środka wpadła oburzona dwudziestolatka.
– Marto! – krzyknęła, a w tym krzyku kryły się wszystkie wyrzuty świata. – Jak mogłaś? Mój pokój! Mój stary, ukochany, zagracony pokój, wynajęty obcemu! I to na dodatek mężczyźnie! Wracam do domu po pół roku spędzonym w najnudniejszej pod słońcem szkole dla gospodyń domowych i zostaję wyrzucona z mego własnego pokoju! Jak długo on tu właściwie mieszka? I jak długo zamierza zostać? Jeśli już Carl ściąga do domu starych kompanów z wojska, to nie muszą chyba kwaterować akurat w moim pokoju? Cześć, Tomas, wybacz mi, ale chwilowo obrzydł mi ten zalew bohaterów ONZ.
– Kochana Sissel! – Marta spokojnym głosem usiłowała przerwać dziewczynie. – Nils Flaten zostanie tylko do świąt. Znalazł mieszkanie niedaleko poczty. Przebywa u nas od trzech miesięcy, bo nie miał się gdzie podziać. Po świętach będziesz więc mogła wrócić do swego pokoju.
Osobliwie fascynująca twarz Sissel pod grzywą rozczochranych brązowych włosów zapłonęła z oburzenia.
– Trzy miesiące! Ciekawe, ile moich tajnych dokumentów zdążył przejrzeć! Odnoszę nawet wrażenie, że przed dwoma laty byłam na tyle głupia, żeby pisać dziennik! Mój Boże! – Na myśl o pamiętniku jeszcze bardziej poczerwieniała. – I to znaczy, że mam przenieść się na poddasze? Jestem pewna, że tam na górze straszy.
Tomas i Marta wymienili znaczące spojrzenia.
– Z całą pewnością nie! – stanowczym tonem oświadczyła Marta. – Duchy nie istnieją!
– Do pokoiku na poddaszu prowadzą tylko zewnętrzne schody. Za każdym razem, kiedy zechcę wejść albo zejść, będę musiała wychodzić na dwór!
– Nie umrzesz od tego – bezlitośnie stwierdził Tomas. – Nils Flaten to miły chłopak i na pewno nie grzebie w cudzych rzeczach. W dodatku jest naprawdę przystojny.
– Nic mnie nie obchodzi, jak on wygląda – mruknęła Sissel ze złością. – Chcę, żeby wyniósł się z mego pokoju!
Nagle jakby zapomniała o rozżaleniu. Wyjrzała przez okno, wzrok jej powędrował przez dolinę. Kuchenne okno wychodziło na tyły domu, nie na jasną, otwartą przestrzeń, na wiejskie gospodarstwa, lecz na dolinę, która zwężając się biegła ku górom, a na jej dnie tu i ówdzie lśniła rzeka.
Tomas przyglądał się dziewczynie. Zauważył, jak bardzo w ostatnim roku stała się pociągająca. Miała w sobie coś tajemniczego, trudnego do zdefiniowania, co poruszało mężczyzn. Może to z powodu miękkich ruchów bioder, a może lekko skośnych oczu, które potrafiły spoglądać z takim rozmarzeniem. Ale na niego to nie działało, w każdym razie nie bardzo. On miał swoją Agnes, dobrze im było razem i nigdy nie śmiałby zarzucać sieci na młodziutką szwagierkę.
Sissel, odwrócona do okna, zadrżała.
– Nie lubię tego widoku – oznajmiła.
– Naprawdę? – zdziwił się Tomas. – Moim zdaniem góry są wspaniałe.