Oprócz głośnego bicia jej rozedrganego serca nie dochodził żaden dźwięk. Próbowała też wstrzymać oddech, ale biegła zbyt długo i za szybko, płuca musiały wrócić do normalnego rytmu. Była pewna, że jej sapanie niesie się na milę.
I nagle… gdzieś za nią rozległy się skradające kroki.
Sissel zaparło dech w piersiach. Umieram, pomyślała bliska utraty przytomności ze strachu. Nie mogę się ruszyć, chociaż bym tego bardzo chciała, jestem jak sparaliżowana, nie mogę krzyczeć, tylko czekać.
Upłynęła dość długa chwila, zanim zorientowała się, że nie są to kroki zwierzęcia, lecz dwunożnej istoty.
Zatrzymały się przy jej stopach.
Sissel widziała tylko ziemię i gałązki jałowca, a raczej nie widziała nic, chociaż oczy miała szeroko otwarte, bo otaczała ją nieprzenikniona ciemność. Zmysły jej jednak rejestrowały wilgotny zapach rozmiękłej ziemi, na twarzy czuła drapiące gałązki, charakterystyczny aromat…
I naraz usłyszała szept:
– Marta?
Zdumiona przełknęła ślinę. Instynkt podpowiedział jej, że aby przetrwać, musi działać prędko. Zmusił, by wydobyła z siebie głos, wydusiła żałosne piśnięcie:
– Mam na imię Sissel!
Człowiek znieruchomiał, a potem zawrócił na pięcie i pobiegł przed siebie, jak najdalej, jakby okazała się potworem.
Teraz i Sissel odzyskała władzę w nogach i rękach. Podciągnęła się do góry i zaczęła wyplątywać z chwytnych gałązek, które omotały ją całą. A potem ruszyła dalej, w tym samym kierunku co przedtem i w przeciwnym do tego, w którym zniknęła nieznajoma osoba.
Nie śmiała biec, doświadczenia okazały się zbyt bolesne. Przemieszczała się jednak tak szybko jak mogła, omijając wszelkie przeszkody.
Chłodny zapach śniegu nie znikał. W powietrzu czuło się bliskość lodu. Wreszcie wyszła na otwartą przestrzeń. To znaczy brzóz było tu mniej, las rzadszy i niższy.
Teraz dopiero zorientowała się, jaki błąd popełniła.
Przed nią leżały dwa domki letniskowe, ale nie znała ich i nic w tym dziwnego. Bo góry z połaciami śniegu i wielkimi lodowcami miała teraz z lewej strony, a po drugiej stronie doliny widziała inne góry…
Nieświadomie przez cały czas kierowała się za bardzo na lewo i weszła na wyżej położoną równinę. Tą drogą mogła iść w nieskończoność. Dawno już musiała minąć właściwy domek, leżący niżej.
Nic dziwnego, że nawoływania, które słyszała, wydawały jej się tak odległe. Niewielki grzebień na krawędzi równiny musiał stłumić głosy.
Teraz już mniej więcej wiedziała, gdzie jest, i ta świadomość przyniosła jej ulgę.
Gdyby nie ów nieznajomy, który biegał po górach i szukał Marty, to…
Ale czy to na pewno ktoś obcy? To przecież musiała być Rita. Nie, nie wolno jej teraz o tym myśleć!
Wydawało się natomiast, że ona, Sissel jest bezpieczna. Gdyby prześladowca chciał ją skrzywdzić, już by to zrobił, wtedy, kiedy bezradna leżała na ziemi.
Ale Marta?
Sissel biegnąc ku krawędzi równiny poczuła ściskanie w gardle. Jeśli Marta wyruszyła wraz z innymi na poszukiwania… I na chwilę została sama?
Wtedy cała wina spadnie na Sissel. Dlatego, że tak uciekła na pustkowie.
Nie, musi odpędzić wszelkie ponure myśli. Jeśli ma wrócić do domku, potrzeba jej jak najwięcej nadziei.
Czuła się bardzo zmęczona i śpiąca. Miała za sobą najpierw długą wędrówkę przez mroczną dolinę, a potem ucieczkę w niepewność. Niepewność tak samo ją wyczerpywała jak wysiłek fizyczny.
Nawet nie zdziwiła się za bardzo, gdy spostrzegła, że krawędź równiny nie leży wcale tam, gdzie się jej spodziewała. Pozostawał jej do przebycia przynajmniej taki sam odcinek. Szła teraz powłócząc nogami. Kalosze wciąż były ciężkie od wody, której nalało się do środka. Kiedy szła doliną z listem do Marty, pomagał jej mężczyzna ze snu. Wtedy jeszcze tyle miała w sobie nadziei i czuła się nieopisanie szczęśliwa… Teraz wszystkie marzenia legły w gruzach, obróciły się w nicość, a właściwie zmieniły w coś znacznie gorszego.
Przecież zabroniła sobie do tego wracać!
Wreszcie stała przy krawędzi; stąd ciągnęło się w dół strome zbocze. I teraz usłyszała wyraźne wołanie:
– Sissel! Si – is – sel!
Już otworzyła usta, żeby odpowiedzieć.
A jeśli to ten, który jeszcze przed chwilą gonił ją po lesie?
Nie, dlaczego ten człowiek miałby ją teraz wołać? Przecież uciekł od niej? Zresztą w dole rozlegało się kilka głosów.
Odkrzyknęła.
– Ona jest tam! Tam, na górze!
Wydawało się jej, że są nieskończenie daleko.
Ale drogę można znacznie skrócić, kiedy biegnie się sobie na spotkanie. Sissel miała wrażenie, że płynie w dół łagodnego zbocza. Co prawda las zgęstniał, znów musiała się przedzierać przez zarośla, ale teraz kierowała się głosami. Najbliżej słyszała Tomasa i to do niego biegła. Spieszyła się, być może Marta znalazła się w niebezpieczeństwie.
Zorientowała się nagle, że mogą się minąć, i przystanęła.
– Jestem tutaj i nie ruszam się z miejsca! – zawołała.
– Dobrze! – odkrzyknął Tomas. – Już idę!
Zaszeleściły kroki, ale Sissel już przestała się bać. Odczuła taką ulgę, że mimowolnie się uśmiechnęła.
Nareszcie zobaczyła, jak Tomas przedziera się przez las.
– Sissel, jak mogłaś…?
– Cicho – poprosiła zdyszana. – Nie pytaj mnie teraz o nic więcej. Tutaj ktoś jest, Tomasie. Ktoś mnie gonił tamtędy. – Pokazała, gdzie to było. – A kiedy ten człowiek zorientował się, że nie jestem Martą, uciekł. Gdzie jest Marta? Grozi jej niebezpieczeństwo, nie może być poza domem, ktoś chce…
Tomas mocno nią potrząsnął.
– Uspokój się, Sissel, nie wpadaj w histerię! Marta jest razem z Trondem Svendsenem i chciałbym zobaczyć tego, kto ośmieli się ją zaatakować w jego obecności. O, już ich słychać, idą w tę stronę. Hop, hop, jesteśmy tutaj, znalazłem ją! – zawołał.
Potem znów odwrócił się do dziewczyny.
– Co się stało, Sissel? Marta twierdzi, że w jednej chwili śmiałaś się uszczęśliwiona, a w następnej całkiem się załamałaś. Później zaś wyszłaś i zniknęłaś. Dlaczego?
– Przeżyłam wstrząs – powiedziała, odwracając głowę. – Po prostu straciłam kontrolę nad sobą, ocknęłam się dopiero w głębi lasu i nie wiedziałam, jak mam wracać.
– Jaki wstrząs? Dlatego, że zobaczyłaś Martę?
– Nie, to mnie bardzo ucieszyło. A kiedy doszłam do siebie, okropnie się zawstydziłam, że tak uciekłam, w dodatku zrobiłam to zaraz po spotkaniu z Martą…
– Sissel! Odpowiedz mi wreszcie! Co za wstrząs przeżyłaś?
– Nic takiego, Tomasie. Wracajmy, nie chcę już o tym mówić.
Teraz usłyszała także głos Stefana Svartego.
– Szukał cię z drugiej strony – wyjaśnił Tomas. – Pobladł ze strachu o ciebie.
Sissel nie potrafiła zapanować nad dreszczami.
Tomas jeszcze raz zdecydowanie nią potrząsnął.
– A więc co się stało?
– Nie chcę o tym z nikim rozmawiać, Tomasie.
– Owszem. Jesteś siostrą Agnes, a kiedy ona zachowuje się w taki sposób, wiem, że gnębi ją coś poważnego. Mów zaraz. Ja się nie poddam.
Zbliżali się już Marta i jej przyjaciel. Należało się spieszyć.
Sissel pociągnęła nosem i spytała prędko:
– Czy to prawda, że… Och, Tomasie, czy to prawda, że Stefan Svarte jest ojcem Fredrika?
– Co takiego? – zdumiał się Tomas. – Kompletnie oszalałaś? Stefan? To najwspanialszy człowiek, jakiego znam. No wiesz! Tylko Rita wie, kto jest ojcem Fredrika. Nie musi to być wcale ktoś, kogo znamy. Każdy, ale nie Stefan! W dodatku w odpowiednim czasie nie pracował tutaj, pozostaje więc poza wszelkimi podejrzeniami.