Urwał, ale Sissel kiwnęła mu głową.
– Mów dalej!
– Podjechałem tak blisko domku, jak tylko starczyło mi odwagi, a resztę drogi przebyłem piechotą. I zrobiłem dokładnie to, co ty, Sissel, zabłądziłem, ponieważ nie chciałem iść główną drogą, tylko przekradałem się przez las, żeby nikt mnie nie zobaczył. Zupełnie przypadkowo zabłądziliśmy w tych samych okolicach. Rozumiesz pewnie, że nie bardzo byłem sobą, podniecony i wzburzony, myślałem tylko o Marcie. To ona, mówiłem sobie, to ona, teraz mam szansę, żeby porozmawiać z nią w cztery oczy. Ruszyłem więc za tobą, ty biegłaś, a ja cię goniłem na oślep, nie zdając sobie sprawy, że mogłem cię do szaleństwa wystraszyć.
– Rzeczywiście tak było – mruknęła Sissel.
Kiwnął głową.
– Naprawdę przepraszam. Nagle przewróciłaś się, poznałem twoje ubranie. Powiedziałaś też, że jesteś Sissel. Znów wpadłem w panikę, uznałem, że nie mogę pokazać się rodzonej siostrze. Pognałem w dół, aż do drogi. Pojechałem do domu tak szybko, jakby sam diabeł mnie gonił. Dopiero gdy leżałem w łóżku, zrozumiałem, jak idiotycznie się zachowałem.
– Niewiele chyba spałeś tej nocy – stwierdziła Sissel ze współczuciem.
Carl rozciągnął usta w ledwie dostrzegalnym uśmiechu.
– To prawda. Nie za wiele.
– Szkoda, że nie dałeś się poznać w lesie – rzekła Sissel z żalem. – Tyle można było wtedy wyjaśnić. I odprowadziłbyś mnie do domku, nie musiałabym się denerwować.
Carl spuścił wzrok.
– Wiem, Sissel. Teraz wiem, co powinienem był zrobić. Ale wtedy nie byłem sobą, w mojej głowie nic nie funkcjonowało normalnie.
– Rozumiem cię – powiedziała łagodnie. – Bo i ja zachowałam się jak wariatka. Wybiegłam do lasu nie wiedząc, co robię. O, świetnie rozumiem, jak musiałeś się czuć!
– Gdybym tylko mógł to wszystko cofnąć! – westchnął. – Moja pogarda dla samego siebie jest tak wielka, że trudno mi ją znieść. Tylko miłość Rity trzyma mnie przy życiu. I moja miłość dla niej i naszego chłopczyka.
Wszyscy drgnęli, gdy na schodach rozległy się kroki. Stanął na nich stary Christhede, prosty jak świeca. Milczał. Dla wszystkich stało się jasne, że słyszał każde słowo, jakie zostało wypowiedziane.
ROZDZIAŁ X
Pierwszy raz w życiu Sissel zdała sobie sprawę, że ojciec jest już starym człowiekiem – za starym, by wychowywać troje swoich dzieci. Kiedy ona się urodziła, zbliżał się do sześćdziesiątki.
Zszedł po schodach wolnym krokiem, jak gdyby pokonanie każdego stopnia sprawiało mu ból. Dłoń na poręczy drżała, żylasta, pokryta brunatnymi plamami, z palcami powykręcanymi ze starości. Wciąż jednak starał się trzymać prosto, choć w miarę upływających lat kurczył się w sobie. Był patriarchą, oficerem sercem i duszą, chociaż już wiele lat temu przeszedł na emeryturę.
Ale strach przed nim wciąż tkwił głęboko w Sissel i jak zawsze w jego obecności odczuła lekki niepokój, wyrzuty sumienia z powodu czegoś, czego nie zrobiła, lecz bała się, że mogłaby zrobić.
Carl na jego widok jakby zapadł się w sobie. Oto nadchodzi dzień sądu! Kara, chociaż tym razem nie wymierzona rzemienną dyscypliną jak w dzieciństwie.
Tylko Marta wstała i zbliżyła się do starego człowieka. Bez strachu. Ten dom przestał już być jej domem, a on surowym i wymagającym pracodawcą.
– Z pewnością rozumie pan, kto ponosi za to winę? – spytała zatroskana. – Czy pan nigdy nie pojął, że chłopak jest ulepiony z innej gliny niż pan? Młody Carl mógł wyrosnąć na łagodnego, dobrego człowieka, gdyby pozwolono mu rozwijać się we właściwym kierunku. Ale pan usiłował zrobić z niego ideał mężczyzny, wzorowego żołnierza, pozbawioną uczuć perfekcyjną maszynę…
Stary major Christhede, który w ciągu tej krótkiej chwili sprawiał wrażenie, jakby postarzał się o dobre dziesięć lat, zszedł ze schodów i objął Martę ramieniem, dając wzruszający dowód na to, że cieszy się z jej powrotu. Podprowadził ją do skórzanej kanapy, usiedli obok siebie.
Sissel na widok ich obojga znowu razem poczuła gwałtowne ściskanie w sercu, musiała z całych sił zdusić wzbierający w gardle płacz.
– Marto, Marto – rzekł major Christhede zmęczonym głosem. – Gdyby nagle tylko na twoich barkach spoczął obowiązek wychowania trojga dzieci, obowiązek, do którego ja nigdy się nie nadawałem, i gdyby okazało się, że jedno z tych dzieci od zarania nie jest przygotowane do stawienia czoła życiu, to którym z dzieci zajmowałabyś się przede wszystkim?
Marta nie odpowiedziała. Wiedziała, do czego zmierza stary Christhede.
Ojciec Christhede podjął:
– Moje dwie dziewczynki… swobodne, silne i prostolinijne, od razu podbiły moje serce, nie musiałem się o nie martwić…
Agnes przerwała mu ze łzami w głosie:
– My o tej miłości nie wiedziałyśmy! I ja, i Sissel czułyśmy się odepchnięte, bezwartościowe. Ileż razy siedziałyśmy w naszym pokoju, odesłane jednym twoim gestem, ojcze! Moja mała siostrzyczka kuliła się na łóżku i patrzyła na mnie, niczego nie rozumiejąc. „Dlaczego on nas nie lubi, Agnes? pytała jasnym, dziecięcym głosikiem. Co złego znowu zrobiłam? Myślisz, że to dlatego, że mama umarła, kiedy ja się urodziłam? Czy on mi tego nie może wybaczyć?”
Twarz majora ściągnęła się na te słowa, jakby każde raniło go niczym grot strzały.
Agnes patrzyła na niego z wyrzutem. Była zmęczona i rozżalona.
– Ja jestem być może z twardej materii, poza tym miałam Tomasa, ale Sissel, taka wrażliwa, przeżyła prawdziwe piekło.
Major już nabrał powietrza w płuca, aby upomnieć córkę, ale widać zrobił to z przyzwyczajenia, bo zrezygnował i znów zwrócił się do Marty.
– Ale to trzecie dziecko… Czułem, że nie kocham go tak jak powinienem, ponieważ było takie słabe, trochę nim gardziłem i sumienie mi nakazywało, abym okazywał mu szczególną troskę i wiele miłości. Teraz wiem, że popełniłem błąd, łamiąc jego charakter. Stawiałem zbyt wysokie wymagania, żeby zrobić zeń prawdziwego mężczyznę. I… nie okazałem się dobrym ojcem. Ogromnie mnie boli, kiedy słyszę, że on się mnie bał.
– Że wszyscy troje się pana bali – poprawiła go Marta.
– Tak, tak, pewnie masz rację – niechętnie przyznał Christhede. – Wszyscy troje.
Sissel odwróciła się i wtuliła głowę w ramię Stefana. Szepnął jej kilka słów otuchy, bardzo jej to pomogło.
– Ale oglądanie się wstecz na nic się nie zda – ciągnął major. – Pytanie, co należy zrobić teraz.
– Nic – zdecydowanie oświadczyła Marta. – Jeśli dwa lata temu nie zgłosiłam sprawy na policję, to tym bardziej nie mam zamiaru robić tęgo teraz.
– Zaczekaj chwilę – przerwał jej Carl. Głos jego zabrzmiał nadspodziewanie jasno i spokojnie. – Przez całe życie pozwalałem innym osłaniać siebie i obchodziłem problemy zamiast stawiać im czoło. Pozwólcie, bym po raz pierwszy zachował się jak człowiek honoru. Chcę ponieść konsekwencje swojego haniebnego postępowania. Sam zgłoszę usiłowanie morderstwa.
– Jasne, że możesz to zrobić – wolno powiedział Tomas. – Jeśli to ci w czymś pomoże. Obawiam się jednak, że to zbędne zamieszanie. Nie sądzę, aby ktoś z tu obecnych przypuszczał, że znów się tak zachowasz.
– Możesz być pewien, że nigdy już się na to nie poważę – gorąco zapewnił Carl. – Nigdy, przenigdy! Jak sądzicie, co czułem przez te dwa lata? Już to było straszne! I sam nie potrafiłem zrozumieć, jak mogłem zrobić coś takiego Marcie!