Major Christhede przybrał swój najbardziej oficjalny oficerski ton:
– Adoptować? To najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałem! Nie obchodzi mnie nazwisko Christhede! Za dużo już było rodowej dumy. Chłopiec jest twoim synem i moim ukochanym wnukiem, koniec i kropka, więcej na ten temat nie mówimy! Adoptować go! Wmieszać w to ludzi stojących z boku, nie związanych ze sprawą i ściągać wstyd na Ritę! Całkiem niepotrzebnie!
Rita ze łzami w oczach wpatrywała się w teścia.
– Stajesz w mojej obronie? Czy to prawda? Wybaczasz mi zdradę?
Na twarzy starego Christhede pojawił się wymuszony uśmiech.
– Chyba nareszcie zaczynam rozumieć, że nikt z nas nie jest bez winy. A jeśli twój błąd miał tak szczęśliwe następstwo jak Fredrik… No cóż! Uważam jednak, że zbyt ulgowo podchodzicie do przestępstwa popełnionego przez mego syna. Usiłowanie morderstwa to nie żart, chociaż jestem pewien, że Carl nigdy więcej nie dopuści się takiej niegodziwości. Proponuję, abyśmy przedstawili całą historię – oprócz udziału w niej Stefana – radcy prawnemu, jeśli już i tak mamy się do niego udać. Niech on zdecyduje, czy należy to ujawnić. Zgadzasz się, Carl?
– Tak chyba będzie najlepiej, ojcze. Jestem gotów ponieść odpowiedzialność za swoje czyny. A jeśli adwokat uzna, że cała sprawa jest przedawniona, rozpocznę życie od nowa i postaram się wynagrodzić wszystko Ricie i Fredrikowi.
– Świetnie, mój chłopcze – wzruszył się stary major, przybierając swój dawny ton. – Dzisiaj jestem naprawdę z ciebie dumny! Chodź, natychmiast jedziemy!
– Takie uroczyste słowa, że zaraz będę płakać! – oświadczyła Agnes. – Koniec bajki, żyli długo i szczęśliwie, a ja teraz chcę się napić kawy!
– Znów to samo! – roześmiał się Tomas. – Zawsze tak mówisz, kiedy chcesz ukryć wzruszenie.
– Marto! – powiedziała Agnes. – Ty i twój przyjaciel Trond musicie koniecznie zobaczyć się z naszymi dziećmi! A Fredrika w ogóle nie widziałaś! Bawią się wszystkie razem. Chodźcie!
– Nie, ja zostaję – oświadczyła Sissel. – Stefan niedługo musi jechać, a chcemy… o czymś porozmawiać.
– No cóż, rozumiem – uśmiechnęła się Agnes.
Sissel odprowadziła Ritę do holu.
– Muszę ci zadać jeszcze jedno pytanie. To Nils, prawda? Dostrzegłam pewne cechy u Fredrika… Możesz mi wszystko spokojnie powiedzieć, zerwałam z nim.
Rita patrzyła na nią przez chwilę.
– Tak, to był Nils. Mieszkał tutaj wtedy i pewnego wieczoru zostaliśmy sami w domu. Czułam się taka nieszczęśliwa, a on był pełen zrozumienia i tak po prostu się to stało. Ogromnie żałowałam, usiłowałam odebrać sobie życie, ale Carl mnie uratował i cała historia wyszła na jaw. Oprócz tego, kto naprawdę jest ojcem Fredrika, tego Carl nigdy nie chciał wiedzieć. A Nils także sądzi, że Fredrik to syn Carla.
– Ale jak mogłaś potem wytrzymywać z Nilsem w domu?
– Sugerowałam Carlowi, żeby poprosił Nilsa, aby ten się wyprowadził, ale Carl nie mógł zrozumieć, dlaczego.
– Nils sam powinien mieć na tyle delikatności, żeby opuścić ten dom.
Rita wzruszyła ramionami.
– Nils nie ma ani krztyny wyobraźni. Zresztą ja całkiem zapomniałam o jego roli w tym wszystkim. Dla mnie Fredrik jest synem Carla i niczyim innym.
Sissel pokiwała głową.
– Nikomu o tym nie wspomnę. Cieszę się, że mi powiedziałaś.
I nagle, w jednej chwili, dom opustoszał. Samochód odjechał, Marta z Trondem poszli do Agnes i Tomasa.
Sissel i Stefan zostali sami w holu.
Nie bardzo wiedzieli, jak zacząć rozmowę.
Sissel zawadziła wzrokiem o jego okaleczoną dłoń.
– Te blizny… zostałeś ranny, kiedy ratowaliście miasteczko, prawda?
– Tak, dostałem też kulę w płuca. Ale przeżyłem.
– Na szczęście.
Sissel stała zmieszana, a Stefan, by jakoś rozproszyć jej zakłopotanie, powiedział:
– To cudowny dom!
Chciwie chwyciła przynętę:
– Chcesz go obejrzeć? Oprowadzić cię? Jeśli, rzecz jasna, masz czas.
Popatrzył na zegarek i zaklął.
– Nie, nie mam czasu! Ani chwili, do diabła!
Przygryzł wargę, Sissel zrozumiała, że naprawdę chciałby zobaczyć dom, i rozpromieniła się w uśmiechu.
– Możemy to odłożyć na kiedy indziej – oświadczyła. – Jeśli, oczywiście, masz ochotę.
Jak dwuznacznie to zabrzmiało! Zaczerwieniła się ze wstydu, że okazała taki zapał. On jednak uratował ją, odpowiadając z jeszcze większym entuzjazmem:
– Jeszcze jak! Przyjmuję to za obietnicę. Zadzwonię do ciebie, jak tylko się dowiem, kiedy będę miał wolne następnym razem.
W odpowiedzi pokiwała tylko głową.
Stefan pogładził ją po włosach, w jego oczach ukazał się wyraz rozmarzenia.
– Sissel… nie potrafię wyrazić, jak wielkie ma dla mnie znaczenie fakt, że cię poznałem. Ciebie, o której tyle myślałem!
Dziewczyna zrozumiała, jak bardzo była spragniona tych słów.
Pytając wzrokiem, przyciągnął ją do siebie bliżej. Sissel słyszała bicie własnego serca, czuła, jak ciało jej się napręża. Lecz nie z obrzydzenia jak wtedy, gdy zbliżał się do niej Nils, tylko z niemal nieznośnego napięcia.
Och, nie, jeszcze nie, pomyślała. A zresztą chcę, żebyś mnie pocałował, ale tak leciutko, jak do tej pory! Proszę!
A co będzie, jeśli nie zdołam ukryć swej tęsknoty? Jeśli się zdradzę? Nie, nie rób tego, Stefanie, zaczekaj, zaczekaj! Albo pocałuj mnie delikatnie, żebym nie zdążyła się rozpalić…
Wszystkie myśli musiały odbijać się w jej twarzy, bo Stefan uśmiechnął się niepewnie i troszeczkę ją od siebie odsunął.
Sissel nie mogła się powstrzymać od delikatnego zaciśnięcia mu dłoni na ramionach, palce same nieznacznie mocniej go przytrzymywały, jakby nie chciały go jeszcze puścić. To nie ona zrobiła, koniuszki palców same podjęły decyzję. Sissel miała szczerą nadzieję, że on niczego nie zauważył.
Stefan jednak wyczuł jej ruch i nagle jego wargi znalazły się przy jej ustach, dotknęły delikatnie i miękko niczym muśnięcie skrzydła motyla.
Sissel przymknęła oczy, starając się nie zwracać uwagi na gorące, cudowne prądy, które przenikały jej ciało. Dłonie Stefana otoczyły jej twarz i nagle pocałunek przestał przypominać powiew wiatru, tylko… tylko…
Dobry Boże! myślała Sissel. Całował jak ktoś, kto tęsknił za tym latami i wreszcie ziściło się jego marzenie. Miała wrażenie, że tonie w morzu bezbrzeżnej miłości i pożądania.
Stefan z jękiem oderwał się od dziewczyny i w następnej chwili zniknął. W holu dźwięczało tylko echo pospiesznie rzuconych słów: „Wybacz mi, Sissel, nie chciałem cię przestraszyć”.
Przestraszyć, ją?
Może, lecz nie tak, jak mu się wydawało. Przerażało ją pulsujące pragnienie własnego ciała, wrażenie pustki i niezaspokojenia, które wywołał swym odejściem.
Ale obiecał przecież, że zadzwoni.
Upływały dni. Sissel bała się wyjść nawet na podwórze w obawie, że akurat odezwie się telefon.
Aparat jednak milczał.
Telefon, najstraszniejsze narzędzie tortur, jakie wynalazła nowoczesna nauka! Ileż młodych dziewcząt go przeklinało! Teraz przyszła kolej na Sissel, aby przeżyć to wszystko: zastanowienie, zdziwienie, strach, poniżenie, poczucie klęski, gorycz…
Piątego dnia wreszcie się rozdzwonił. Z Ålesund. W słuchawce rozległ się głos Stefana.
– Ålesund? – Sissel nie mogła wymyślić nic mądrzejszego. – A co tam robisz?
– Byłem na morzu – wyjaśnił. – Tropiłem przemytników narkotyków. Sądziłem, że uda mi się to załatwić w jeden dzień, a zabrało pięć. Nie mogłem się z tobą połączyć. Kochana moja, coś ty sobie myślała?