– Góry, owszem, są w porządku. Ale nie podoba mi się ta przełęcz między nimi, tam z lewej strony. Mroczna ściana doliny, Hestebotn czy jak tam się nazywa.
Tomas popatrzył za wzrokiem Sissel. Wysoko, u krańca ich doliny, góry rozcinała inna dolina, mroczna, wąska i głęboka niczym wąwóz o stromych zboczach. Stąd widać było tylko jej początek, lecz wydawało się, że to pułapka bez wyjścia, prowadząca wprost do innego, ciemnego, nieznanego świata.
– Co w niej niezwykłego? – zastanawiał się Tomas.
– Zawsze się jej bałam – mówiła Sissel rozmarzonym głosem. – Spójrz na jej wlot! Próg do siedziby strachu. Wrota Demonów… Kiedy byłam mała, wyobrażałam sobie cały pochód okropnych potworów, przechodzących przez te wrota, wielką gromadę, z groźnym pomrukiem nieubłaganie kierującą się ku naszemu domowi.
– Muszę przyznać, że jesteś młodą damą lubującą się w scenerii grozy – cierpko zauważył Tomas. – Potrzebny ci porządny wstrząs, przeżycie prawdziwego lęku, może wtedy twoja rozhuśtana wyobraźnia trochę się uspokoi.
– Mam dzisiaj spać na poddaszu – przypomniała Sissel. – Możesz więc przebrać się za ducha i wtedy twoje życzenie się spełni.
– Nigdy nikogo nie straszę – rozgniewał się Tomas. – Ani nikt inny w tym domu. Zresztą pokoik na poddaszu leży tuż nad pokojem Marty. Jeśli przypadkiem ujrzysz jakiegoś wytęsknionego ducha, możesz zastukać w podłogę.
– Och! – Z tym okrzykiem głęboko urażona Sissel opuściła kuchnię, żeby ratować pamiętnik przed niepowołanymi oczyma i rękoma.
Marta i Tomas popatrzyli na siebie i wybuchnęli śmiechem.
– Sissel to dobra dziewczyna – stwierdził ciepło Tomas. – Byle tylko wyrosła z tych swoich fantazji.
– Próg do siedziby strachu – uśmiechnęła się Marta. – To do niej podobne. Zawsze lubiła odrobinę przesadzać.
Tomas spojrzał na nią rozbawiony.
– Jesteś zachwycona Sissel, prawda?
– Wszystkimi trojgiem – poprawiła go Marta. – Uważam je za własne dzieci i jestem zdania, że wolno mi o nich tak mówić.
– Bez wątpienia – przyznał Tomas. – Czy wiesz właściwie, ile znaczysz dla dzieci Christhede? One cię ubóstwiają. Agnes opowiadała mi o swoim dzieciństwie, o surowym ojcu, który z wiekiem wcale nie złagodniał, i o tym, że zawsze byłaś bezpieczną przystanią, w której mogły się schronić, gdy poczuły się odepchnięte. Czy wiesz, że nazywamy cię Matką Ziemią? Zawsze byłaś dla nas uosobieniem Matki Ziemi, bezpiecznej, niezłomnej skały.
Marta sięgnęła po zapomniane pierniczkowe ciasto i przełożyła je na półmisek.
– Nietrudno było zajmować się tymi dziećmi, Tomasie. To wielka radość. Czasami, rzecz jasna, dokuczał mi ciężar odpowiedzialności, zwłaszcza w przypadku Carla, który jako dziecko wiele chorował. Nie uchronił się przed żadną z chorób dziecięcych, o mały włos nie umarł na odrę, świnkę i fałszywy krup. To ja musiałam go pielęgnować, bo ojciec nigdy nie przyjmował do wiadomości, że syn jest chory; chłopcu z rodu Christhede to nie przystało. Tak, tak, musiałam o tym wszystkim opowiedzieć Ricie, zanim się pobrali, żeby wiedziała, na co się decyduje, bo z taką skłonnością do chorób nie ma żartów, dobrze wiesz. Carlowi nic nie mogłam powiedzieć. Z nim o takich sprawach się nie rozmawia, wiesz, jak bardzo dba o to, by być doskonałym, żeby ojciec mógł być z niego dumny. Carl nigdy by się nie przyznał do żadnej ułomności. To wina starego Christhede. Mój ty Boże, ileż ten człowiek wymagał od swego syna! Christhede nigdy nie płacze. Christhede zawsze robi to, co należy. Dlatego stary był taki dumny, kiedy Carl przywiózł do domu medal. Nigdy jeszcze nie widziałam, żeby ktoś tak promieniał z radości, aż sama się wzruszyłam i ucieszyłam w imieniu Carla. Biedy chłopak, tyle musiał przejść.
– A dziewczęta?
– Major Christhede nigdy w równym stopniu nie interesował się dziewczynkami. To syn miał dalej przekazać nazwisko, które dla starego było najważniejsze na świecie. Biedny chłopiec! No cóż, teraz jest bohaterem i to pewnie równoważy wszystkie jego słabości.
– Teraz, kiedy mi o tym powiedziałaś, muszę się z tobą zgodzić, że Carl rzeczywiście łatwo się przeziębia.
– I to jeszcze jak! Bakterie ciągną do niego jak ćmy do światła. Ale, Tomasie, nic nie mówisz o moim poltergeiście. Sissel nam przerwała.
Tomas wstał.
– Jutro wieczorem przyjrzę się z bliska tej postaci w ogrodzie, Marto. Dzisiaj, niestety, już nie zdążę, bo obiecałem pomóc sąsiadowi. Jutro przeprowadzę też w domu badania dotyczące mebli, które same się przesuwają. Na pewno uda nam się położyć temu kres. Przestań się niepokoić.
– Jakoś szczególnie się nie boję, po prostu nie podoba mi się to. Przyjdziecie wieczorem na herbatę?
– Tak. Agnes chyba coś o tym wspominała. Ale potem muszę zaraz wyjść.
Podniósł dłoń na pożegnanie i zniknął za drzwiami.
Taką właśnie rozmowę przeprowadził z Martą, a później świadomie ją przemilczał. Podczas przesłuchań na policji, podczas dyskusji w rodzinie, nigdy nie wspomniał o niej ani słowem.
W trakcie wieczornej herbaty Marta zachowywała się jak zwykle i Tomas prawie nie mógł uwierzyć, że po południu rozmawiali o takich dziwnych sprawach. Stary major Christhede, siwy, ale nie przygarbiony, prezydował u szczytu stołu i baczył, aby wszystko było jak należy. Gdy się odzywał, najczęściej zwracał się do Carla, czasami do Nilsa Flatena lub Tomasa, lecz nigdy do Rity. Udawał, że w ogóle jej nie dostrzega. Kobiety zachowywały milczenie. Wreszcie major zdecydował się opuścić towarzystwo i rozmowa od razu potoczyła się żywiej.
– Prawie nic nie jesz, Rito – zauważył Carl.
– Nie jestem głodna – odparła z uśmiechem.
Nic dziwnego, pomyślała Marta. Stary tak źle ją traktuje!
Sissel skrzywiła się.
– Albo całkiem zapomniałaś, jak się przygotowuje kawę, Marto, albo też rozpieszczają mnie w szkole dla przyszłych gospodyń. Bo chyba nie dosypałaś mi środka nasennego?
– Bzdury! – fuknęła Marta.
– Można by właściwie w to uwierzyć – ciągnęła Sissel. – Czy któryś z bohaterów ONZ łaskawie poda mi cukier? Czy na terenie działań wojennych nie było was czterech z tych okolic? Co się stało z tym czwartym? Tym o dramatycznym nazwisku *?
– Ze Stefanem Svarte? Mieszka daleko stąd – wymijająco odparł Tomas.
Nie chciał mówić o tym, że Carl wzbrania się przed zaproszeniem Stefana do domu. Tomas nie mógł zrozumieć przedziwnej, nagłej antypatii Carla do Stefana, w wojennym piekle wszak przyjaźnili się ze sobą.
– Jak on wygląda? Czy jest równie twardy jak jego nazwisko? – dopytywała się Sissel.
– Nie bardzo wiem, co rozumiesz przez „twardy” – roześmiał się Tomas.
– My ci już nie wystarczymy? – zawtórował mu Nils Flaten, posyłając dziewczynie pełne zachwytu spojrzenie.
Sissel przyjrzała mu się badawczo. Pomimo niechęci ku intruzowi, który zajął jej pokój, musiała przyznać, że Nils nie jest najgorszy. Właściwie wydawał się naprawdę sympatyczny. Co prawda serce na jego widok nie uderzało dziewczynie wcale mocniej, bo całkiem niedawno na tym polu doświadczyła sromotnej klęski i wszelkich historii miłosnych miała po dziurki w nosie, ale jako towarzystwo na święta na pewno się nadawał.
Musiała przyznać, że od chwili powrotu do domu jej zachowanie pozostawiało wiele do życzenia, ale kiedy próbuje się ukryć przed światem złamane serce, efekty mogą być różnorakie. Postara się być taka jak zawsze, okaże życzliwość ich wspaniałej Marcie i wszystkim pozostałym…
Posiłek dobiegał końca i Sissel wstała od stołu z innymi. Pochyliła się nad półką z książkami.
– Muszę mieć na dzisiaj jakąś spokojną i usypiającą lekturę – wyjaśniła. – Kiedy trzeba spać na poddaszu, nie można sobie pozwolić na czytanie czegoś tak podniecającego, jak powieści detektywistyczne. O… to jest to, czego mi trzeba. Książka o sztuce norweskiej i norweskie piosenki ludowe. To mnie na pewno uśpi.