Poruszała się po jakimś obcym terenie i nie szła po ziemi, lecz unosiła się kilka centymetrów nad nią. Wokół było ciemno choć oko wykol, z daleka dobiegał szum morza, a nad jej głową łopotały skrzydła czarnych ptaków.
O dziwo, dokładnie wiedziała, którędy ma iść, żeby dotrzeć do domu. Stopy same ją prowadziły, nie musiała myśleć.
Głosy słyszała teraz bliżej. I nagle nie była już na dworze, lecz w korytarzu, wąskim tak, że mogła dotknąć ścian po obu jego stronach. Ostre zimno przestało jej dokuczać, ogarnął ją natomiast bezimienny lęk. Na końcu korytarza coś się działo.
To był najgorszy moment całego snu, przerażał ją tak, że prawie nie mogła złapać oddechu. Płuca pracowały z ogromnym wysiłkiem, chociaż jakiś głos mówił: „Nikt cię nie zabije, nie dopuszczę do tego”.
Głos mówił dalej, znacznie wyraźniej: „Przeprowadzimy ją przez dolinę, przez Hestebotn”.
Sissel zdrętwiała. Próbowała się odwrócić, lecz jak to często bywa w snach, nie mogła ruszyć się z miejsca. Opętana strachem zobaczyła, że na czymś w rodzaju ołtarza leży jakaś osoba. Obok niej, na wpół skryty w cieniu, stał ktoś jeszcze. Spostrzegła tylko rękę wyciągającą się w stronę leżącej. Ale czy to naprawdę była ręka? Sissel poczuła, że wzbiera w niej wrzask, ale z ust nie wydobył się żaden dźwięk. Zanosiła się niemym krzykiem, a wtedy postać stojąca przy ołtarzu zeszła na dół i zbliżyła się do niej. Surowy mężczyzna, spowity w czarną, połyskliwą materię. Jego twarzy nie widziała, usłyszała tylko głos.
„Nie powinnaś tu być” – powiedział cicho. – „Chodź!”
Nie mogła się sprzeciwić, kiedy położył te straszliwe dłonie na jej ramionach i poprowadził z powrotem przez korytarz.
Jego dotyk wywołał coś niesamowitego. Sissel, zawsze taka chłodna, poczuła słodkie gorąco rozprzestrzeniające się po ciele, poddała się naciskowi dłoni i pozwoliła się prowadzić.
W jednej chwili już wiedziała! Z przerażającą jasnością uświadomiła sobie, że nie idą wcale korytarzem, lecz doliną! Ową mroczną doliną. Podniosła oczy i ujrzała, jak czarne ptaszyska biją skrzydłami ponad wierzchołkami drzew i ulatują ku przełęczom, postrzępioną linią rysującym się na tle nocnego nieba. Huk niewidocznej wody stale się wzmagał, a mroczna postać ujęła ją za rękę i poprowadziła dalej w głąb doliny.
Czuła dotyk tej potwornej dłoni na swojej i była całkowicie bezwolna. Nie protestowała, pozwalała się wieść, chociaż nie wiedziała, dokąd. Ku siedzibom strachu, największej grozy. Bała się, śmiertelnie się bała, lecz obezwładniało ją pełne wyczekiwania podniecenie, które ogarnęło jej ciało. Nigdy dotąd go nie zaznała.
Otaczała ich coraz gęściejsza ciemność. A potem… Nagle i niespodziewanie sen całkowicie się zmienił. Nastała jasność, wszystko wokół zrobiło się piękne i cudowne.
Gdzieś w jakimś miejscu otworzyły się drzwi, Sissel nie wiedziała, gdzie. Może doszli do jakiegoś domu, a może to otworzyła się skalna ściana.
W środku było jasno i ciepło, na ścianach wisiały gobeliny, a podłogę ułożono z grubych desek. Sissel w jednej chwili ogarnął głęboki spokój i poczucie bezpieczeństwa, po długiej, zimnej, przerażającej podróży przez dolinę poczuła się jak w niebie. Było to jednak przede wszystkim zasługą jej towarzysza. Odwrócił ją teraz ku sobie i pierwszy raz zobaczyła jego twarz. Była to niezwykle piękna, męska twarz, o życzliwych ciemnych oczach i ustach, które uśmiechały się do niej z lekkim smutkiem. Twarz, której nie da się zapomnieć, bo tak wiele mówiła o nim jako człowieku.
A potem wymówił te słowa. Niezwykłe, zdumiewające słowa, z pozoru bezsensowne. Powtarzały się we wszystkich snach Sissel o nim.
Od tego momentu jednak sny różniły się od siebie. Czasami – tak jak teraz – delikatnie gładził ją po policzku, wypowiadając owe niezrozumiałe wyrazy, a ona nie bała się już tych okropnych dłoni, pragnęła zostać przy nim i rozkoszować się emanującym z niego poczuciem bezpieczeństwa. Być może on rozumiał, co czuje, bo ujmował jej twarz w dłonie i całował. Miękko, lekkim muśnięciem dotykał wargami ust Sissel, ona odpowiadała mu podobnie, bardziej intensywny pocałunek byłby jak zniszczenie czegoś pięknego. Sissel miała ochotę zrobić to jeszcze raz, wybuchnęli śmiechem, czując łączące ich więzi. Na tym ten sen się kończył, w jasnym, wesołym nastroju, który następował po długiej, mrocznej nocy.
Istniało także inne zakończenie snu, lecz pojawiało się rzadziej. Wywoływało także większy niepokój Sissel. On wypowiadał owe niezwykłe słowa, a pokój wypełniał się nagle ciężką, duszną, przesyconą erotyzmem atmosferą. Sissel czuła, że jej ciało pragnie tylko jednego. Powoli zdejmowała szeroką suknię, a on swymi przerażającymi dłońmi obejmował ją w pasie i przesuwał je w dół ku udom. Ona uśmiechała się jak oszołomiona, kiedy brał ją na ręce i niósł na jedno z łóżek, znajdujących się w pokoju. Otworzywszy oczy widziała jego twarz przy swojej, ale nie był już piękny. Oczy żarzyły mu się ohydnym blaskiem, a na widok odsłoniętych w uśmiechu kłów drapieżnika Sissel zanosiła się krzykiem. W tym momencie zwykle się budziła.
Tym razem jednak przyśniła jej się łagodniejsza wersja, zakończona leciutkim pocałunkiem. Jak zawsze odczuła ulgę.
Przeciągnęła się i otworzyła oczy. Usiadła zdziwiona. Agnes i Rita stały przy jej łóżku i przyglądały jej się z niepokojem.
– Znów! – powiedziała Agnes z wyrzutem. – Krzyczałaś tak głośno, że słychać cię było w całym domu. Zaraz jednak się uspokoiłaś i nie wiedziałyśmy, czy mamy cię budzić, czy nie.
Sissel uśmiechnęła się tajemniczo. Nie, nie chcę, żeby mnie budzono z tego pięknego snu, pomyślała. Gdyby natomiast był to ten drugi…
Nigdy nie zwierzyła się Agnes z drugiej wersji koszmaru, a już na pewno nie miała zamiaru opowiadać o tym, jak jeden jedyny raz sen wyśnił się jej do końca. Rozjarzone ślepia demona przestały już budzić w niej przerażenie i pozwoliła zanieść się do łóżka. I – ona, chłodna Sissel – w miękkiej pościeli dała się porwać bezdennej ekstazie, zapominając o wszelkich swoich surowych zasadach moralnych, poddała się jego żądzy. Zdarzyło się to tylko jeden jedyny raz, ale w głębi ducha marzyła, by sen się powtórzył. Nigdy jednak tak się nie stało.
Takie myśli przelatywały jej przez głowę, kiedy usiadła i niepewnie uśmiechnęła się do dwóch kobiet. Dobrze, że nie wiedziały…
– Dłużej tak być nie może – stanowczo oświadczyła Rita. – Te sny odbierają ci tylko siły, a pojawiają się coraz częściej. Przestałaś już przypominać samą siebie, masz podkrążone oczy, jesteś niespokojna i ciągle nieobecna duchem. Musimy położyć temu kres. Co ci się właściwie śni?
– Nie chcę o tym mówić. Raz w przypływie odwagi zwierzyłam się Agnes, ale przysporzyłam jej tylko trosk. I tak nikt nie może mi pomóc.
– Ależ może! – zdecydowanie stwierdziła Rita. – I nawet chyba wiem, kto.
Więcej powiedzieć nie chciała.
– Rito – zaczęła Sissel zamyślona, poprawiając włosy. – Teraz, kiedy jesteśmy tylko we trzy, powiedz mi, jak wytrzymujesz w tym domu? Chodzi mi o to, że z moim ojcem nie jest przyjemnie mieszkać, nawet nam. Skąd czerpiesz do tego siłę?