– Moja córka jest w pełni wolna, ale nie na tyle dojrzała, by zrobić z tego odpowiedni użytek… – wycedził przez zęby.
– Czyli jednym słowem, jest w pełni wolna, by wybrać to, co ty dla niej obmyśliłeś - zaperzyła się. – Pozwól jej kierować się własnym wyborem.
– Owszem, kiedy już będzie dostatecznie dojrzała…
– Jeśli bycie modelką to odpowiednia dla niej droga życiowa, może równie dobrze rozpocząć ją jako szesnastolatka, nie sądzisz?
– Ty podjęłaś ważną decyzję w wieku lat szesnastu, prawda? – rzucił. – I jakie są tego skutki?
Lee wciągnęła powietrze głęboko w płuca.
– To było niewybaczalne – powiedziała cicho. – Opowiedziałam ci o tym w zaufaniu…
– Ja także ci ufałem, Lee, ale zawiodłaś mnie – odparł sucho.
– To przez ciebie Phoebe zbuntowała się przeciwko mnie, a jako szesnastolatka może się wynieść z domu, jeśli udowodni, że potrafi się sama utrzymać, co nie będzie takie trudne, skoro zaczęła pracę w tej agencji. Wziąwszy też pod uwagę, że będzie otrzymywała zlecenia od ciebie…
– Niekoniecznie – sprostowała.
– Och, daj spokój – żachnął się. – Przecież chyba nie pozwolisz, żeby ktoś zgarnął ci sprzed nosa takie odkrycie…
W tej chwili Daniel spostrzegł, że mówi już tylko do czterech ścian, gdyż Lee właśnie wyszła.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Teraz już przekonałam się, jakie jest prawdziwe oblicze Daniela Raife’a, pomyślała ze smutkiem Lee, leżąc tego samego wieczoru w łóżku. Przyzwyczajony do tego, że zawsze wszystko przebiegało po jego myśli, nie potrafi znieść choćby najdrobniejszego sprzeciwu i wpada we wściekłość, nad którą nie potrafi zapanować.
Z drugiej strony, tłumaczyła sobie, ja też nie jestem ideałem, więc powinnam wykazać trochę wyrozumiałości. Ciekawe, czy on przeżywa to równie boleśnie, jak ja?
Następne popołudnie przyniosło odpowiedź na to pytanie, kiedy posłaniec przeszkodził jej w pracy, niosąc pudełko z prześliczną orchideą. Tego wieczoru Lee długo siedziała wpatrzona w otrzymany kwiat, zastanawiając się, czemu od razu nie sięgnęła po słuchawkę, by zatelefonować do Daniela. Mimo iż przesyłka nie zawierała żadnego liściku, wiadomo było przecież, kto jest jej nadawcą.
Nazajutrz, gdy była w trakcie trudnej sesji z Roxanne, do studia zajrzała Gillian.
– Nie teraz – mruknęła Lee niecierpliwie.
– Lepiej byłoby, gdybyś jednak przyszła – odparła asystentka, której głos jakby drżał od tłumionego śmiechu. – Otrzymałaś przesyłkę.
– Co? Jeszcze jedna orchidea?
– Można tak to określić.
Lee stanęła jak wryta w drzwiach swego biura, które pełne było różnobarwnych orchidei. Kwiaty znajdowały się dosłownie wszędzie, na fotelu, biurku, szafkach. Ogromna kompozycja, ułożona w wiklinowym koszu, tarasowała wejście, druga, podobna, pyszniła się w kącie obok okna. Przecisnąwszy się między słodko pachnącymi gałązkami, Lee sięgnęła po słuchawkę. Daniel odebrał telefon niemal natychmiast, co sugerowało, że od jakiegoś czasu czekał, aż zadźwięczy dzwonek aparatu.
– Ty wariacie – powiedziała czule.
– Czekałem wczoraj na twój telefon i kiedy nie zadzwoniłaś, straciłem wszelką nadzieję.
– Nie było listu, skąd miałam mieć pewność, że to było od ciebie?
– A kto jeszcze przysyła ci kwiaty? Podaj mi jego nazwisko, a już jest nieżywy – zagroził, śmiejąc się wesoło, choć słychać było w jego głosie niesłychane napięcie. – Przepraszam cię, Lee – dodał poważnym już tonem. – Nie powinienem był tak się unieść gniewem. Powiedziałem wtedy wiele rzeczy, których szczerze żałuję. Wybacz mi, proszę.
– Oczywiście – odrzekła po prostu, przepełniona radością, że ten wspaniały, kochany mężczyzna odnalazł drogę do niej i znów będą razem.
– Czy mogłabyś przyjść do mnie dziś wieczorem? – poprosił.
– Przyjdę, gdy tylko uporam się z pracą – obiecała.
Wszystko zaczniemy od nowa, mówiła sobie, gdy dwie godziny później jechała znajomymi ulicami. Będzie tak, jak gdyby ta kłótnia nigdy się nie odbyła.
Podobnie, jak w przypadku jej ostatniej wizyty, Daniel z niecierpliwością czekał na nią tuż za drzwiami, tym razem jednak nie po to, by już w progu z nią walczyć, ale by chwycić ją w ramiona i obsypać gorącymi pocałunkami.
– Powiedz, że wszystko jest w porządku – błagał, tuląc ją do siebie. – Że ciągle mnie kochasz.
– Tak, tak – zdołała wyszeptać, z żarliwością odwzajemniając jego pocałunki.
– Nigdy, ale to przenigdy więcej nie rób mi tego – zaklinał.
Stali tak, wtuleni w siebie, jak gdyby spotkali się po wieloletnim rozstaniu. Nic dziwnego, ich pierwszą kłótnia sprawiła, że otwarła się między nimi przepaść, która mogła się okazać trudna do zlikwidowania, na razie jednak nie chcieli o tym myśleć, przepełnieni szczęściem, jakie przyniosła ze sobą chwila pojednania.
– Wszystko będzie dobrze – zapewnił Daniel żarliwie, przyciskając ją jeszcze mocniej do piersi. – Jestem z tobą. Przetrwaliśmy naszą pierwszą kłótnię, a kolejnej już nie będzie, prawda?
– To się na pewno nigdy nie powtórzy – przytaknęła. Słysząc to, wziął ją na ręce i zaczął wchodzić po schodach.
– Wystarczy tego gadania – oznajmił żartobliwym tonem.
– A co będzie, jeśli Phoebe…?
– Jest na randce z twoim bratem. Pożyczyłem im mój samochód.
– Jesteś bezwstydnym manipulantem!
– Prawda? – ucieszył się. – Cóż, nie chciałem, żeby zbyt wcześnie wrócili.
To powiedziawszy, położył ją na swym szerokim wygodnym łóżku, które Lee tak często wspominała od czasu owego cudownego tygodnia, spędzonego we dwoje.
Tego wieczoru kochali się długo i czule, ale coś wyraźnie było nie w porządku, tak jakby obawiali się tego, co nastąpi później, gdy słodkie napięcie opadnie i trzeba będzie stawić czoło problemom. Choć żadne z nich nie powiedziało tego głośno, obydwoje pojęli, że przepaść, jaka wyrosła między nimi przez te ostatnie dni, została tylko lekko przysypana i wiele wysiłku będzie od nich wymagało zbudowanie solidnego mostu, który połączy ich na nowo. Na razie mogą udawać, że nic się nie stało, rozmawiać, śmiać się, całować, jak gdyby nigdy nic, ale jeżeli nie podejmą jakichś kroków, ich związek nie wytrzyma kolejnej próby.
– Zdaje się, że nie mogę zrobić nic, by przekonać Phoebe, prawda? – odezwał się Daniel, kiedy tak leżeli przytuleni do siebie. – Znowu się dzisiaj pokłóciliśmy. Nie mam pojęcia, w którym miejscu popełniłem błąd, ale bardzo się boję, że ją utracę.
– Ależ, kochanie, nie musi do tego dojść – uspokajała go. – Po prostu nie zabraniaj jej robić tego, o czym od dawna marzyła.
– Phoebe ma szesnaście lat i w każdej chwili może się wyprowadzić, jeśli uzna za stosowne.
– Twoim więc zadaniem jest sprawić, by nie widziała takiej potrzeby. Nie zrażaj jej do siebie, bądź wyrozumiały i serdeczny.
– Chcesz przez to powiedzieć, że powinienem udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku? – obruszył się.
– Właśnie. Taka już dola nas, rodziców, zwłaszcza kiedy nasze dzieci uzyskują niezależność. Jeśli teraz wykonasz jeden fałszywy ruch, możesz bezpowrotnie stracić córkę – ostrzegła.
– Pewnie masz rację, ale powiedz, skąd to wszystko wiesz? Przecież Sonya jest jeszcze bardzo młoda, więc nie możesz wiedzieć tego z własnego doświadczenia.
– A jednak – westchnęła. – Za każdym razem, gdy wybiera się w odwiedziny do Jimmy’ego, muszę walczyć ze sobą, by nie błagać jej, żeby została. Zawsze w takich sytuacjach obawiam się, że już do mnie nie wróci.