– Jak to? Przecież to on jechał nieprawidłowo! – oburzyła się Sonya.
– Żaden mężczyzna nie uważa się za winnego, gdy siedzi za kierownicą swego samochodu – westchnęła Lee. – Ale tamten był naprawdę nie do zniesienia, prawdziwy męski szowinista… – A kiedy odbierasz swój samochód z warsztatu? – zainteresował się Mark.
– Najwcześniej za dwa tygodnie. Czekają na jakąś importowaną część. Niestety, to wypożyczone auto jest zarejestrowane tylko na mnie.
– Nie sądzisz w takim razie, że to najwyższa pora, bym miał swój własny samochód? – spytał, powracając tym samym do dyskusji, którą toczyli niemal non stop od wielu tygodni.
– Nie, mój drogi, nie sądzę. Masz przecież stąd bezpośredni autobus na uczelnię.
– No tak… Ale pewien model, który niedawno widziałem…
– Jak cię znam, ten model kosztuje zapewne fortunę.
– Przecież mam swoje pieniądze, prawda?
– Owszem, masz, a ja zamierzam dopilnować, byś miał je jeszcze w dniu dwudziestych pierwszych urodzin – odparowała Lee.
Mark mruknął tylko coś pod nosem i poszedł do swego pokoju, by rozpakować plecak.
Sonya, szczupła i niesłychanie bystra trzynastolatka o nieco ciętym języku, ale dobrym sercu, przygotowywała właśnie herbatę.
– A ten ciągle o tych pieniądzach – skomentowała. – Można by pomyśleć, że jest jakimś oszukanym dziedzicem z dziewiętnastowiecznej powieści. Naprawdę, w domu było dużo przyjemniej, zanim on z nami zamieszkał.
– Ależ, kochanie, przecież wiesz, że nie mogłam go nie wziąć do nas. On jest jak małe dziecko, sam nie dałby sobie rady.
– Akurat – żachnęła się Sonya. – Przecież on tylko tak udaje, żebyśmy cały czas wokół niego skakały na paluszkach.
– Widzę, że przejrzałaś go na wylot – roześmiała się Lee. – Ale bądźmy sprawiedliwe, naprawdę się poprawił, odkąd zamieszkał u nas. Zobaczysz, któregoś pięknego dnia jego żona przyjdzie ci podziękować.
– Mógłby się już ożenić i wyprowadzić, tak jak się ciągle odgraża.
– Naprawdę tak mówi? Nie słyszałam.
– Twierdzi, że jeśli się ożeni, to będziesz musiała dać mu jego pieniądze – poinformowała Sonya.
– Jasne, będzie wreszcie mógł sobie kupić kilka ekstrawaganckich samochodów – mruknęła z przekąsem Lee.
– A może byś mu tak pozwoliła kupić sobie auto, mamo? Może wtedy ucieknie, tak jak ty kiedyś, i będziemy w końcu miały święty spokój.
Lee pochyliła się nad filiżanką herbaty, by w ten sposób uniknąć odpowiedzi na propozycję córki.
Miała piętnaście lat, gdy poznała Jimmy’ego Mereditha i zakochała się w nim do szaleństwa, zaś rok później uciekła z nim do Gretna Green, gdzie wzięli ślub. Niemal natychmiast dotarła do niej smutna prawda, że Jimmy wręcz uwielbiał ryzyko. Zdobycie córki bogatego biznesmena było dla niego nie lada wyzwaniem, zwłaszcza iż ojciec Lee robił wszystko, by rozbić ich związek. Z błyskiem szaleństwa w oku Jimmy planował ucieczkę wraz z ukochaną, a potem bawił się z szukającymi jej rodzicami w kotka i myszkę, by wreszcie stanąć z nimi twarzą w twarz w starej kuźni w Gretna Green. Kiedy jednak zrozumiał, że oto stał się głową rodziny, która niebawem miała się powiększyć, mina mu zrzedła. W stałym związku nudził się śmiertelnie, więc by na nowo poczuć buzowanie adrenaliny w żyłach, ochoczo zajął się hazardem. Ojciec Lee wiele razy musiał wykładać spore sumy pieniędzy, by pokryć kolejne długi zięcia.
Lee niejednokrotnie myślała, iż jedyną dobrą rzeczą w tym małżeństwie były narodziny Sonyi, która przyszła na świat, gdy jej mama miała zaledwie szesnaście lat. To dla swej małej córeczki podejmowała próby uratowania małżeństwa, które już legło w gruzach. Trzeba jednak oddać sprawiedliwość Jimmy’emu, że choć zdradzał żonę niemal na każdym kroku, doskonale sprawdzał się w roli ojca. Gdy po raz kolejny stracił pracę, a Lee na poważnie zajęła się fotografią, on całymi dniami opiekował się córeczką, dzięki czemu mogli jakoś związać koniec z końcem, nawet gdy pewnego dnia ojciec Lee zapowiedział, że nie może już wspierać ich finansowo, gdyż musi zostawić też coś synowi. Kiedy w końcu Jimmy odszedł, by zamieszkać ze swą obecną żoną, Sonya została pod opieką matki, ale w każde wakacje i ferie odwiedzała ojca. Dziewczynka uwielbiała Jimmy’ego i nie miała pojęcia o krzywdach, jakie wyrządził jej matce, dlatego i tym razem Lee nie chciała wdawać się w dyskusję co do fatalnych skutków ucieczek do Gretna Green.
– Nie mogłybyśmy jakoś pomóc Markowi w podjęciu decyzji o ucieczce? – Sonya nie dawała za wygraną. – Byłoby tak fajnie, gdyby sobie pojechał.
– Ależ, kochanie, nie wolno tak mówić – skarciła ją Lee.
– To tylko marzenia, mamo. W marzeniach wolno nam być nieuprzejmymi, ponieważ możemy dzięki temu bezpiecznie wyładować nagromadzoną w nas agresję. Łatwiej jest być miłym dla sąsiada, gdy najpierw wyładujemy się na nim w zaciszu swej wyobraźnia – Gdzieś ty to Usłyszała? – zainteresowała się Lee, która od razu poznała, iż nie są to własne słowa córki.
– Tak napisał Daniel Raife w swojej rubryce w gazecie – wyjaśniła Sonya.
– Kto?
– No, Daniel Raife. A o co chodzi, mamo?
– Tak, się nazywa ten facet, z którym miałam stłuczkę – odparła oszołomiona Lee.
– To chyba zwykły zbieg okoliczności. Niemożliwe, żeby to był ten Daniel Raife, bo on ma zupełnie inne zdanie na temat kobiet niż tamten, o którym opowiadałaś. Pisze artykuły do jednego z dzienników, ma swoją rubrykę w magazynie dla kobiet i program w telewizji, w którym podejmuje różne kontrowersyjne tematy. I zawsze, ale to zawsze staje po stronie kobiet, – Faktycznie! Tak mi się zdawało, że gdzieś już spotkałam się z tym nazwiskiem. Ale jego programu to chyba jeszcze nie widziałam.
– Nic dziwnego, nadają go, kiedy jesteś w pracy – wyjaśniła Sonya.
– A więc ten Daniel Raife jest niby po naszej stronie? – spytała Lee tonem pełnym sceptycyzmu.
– Naprawdę, mamo. Napisał już kilka książek, a jedna z nich ma tytuł „Kobiety są wspaniałe”. Zawsze też opowiada w telewizji, jaka jego córka jest cudowna i że pragnie, by pewnego dnia została adwokatem.
– Ciekawe, co ona na to?
– Obawiam się, że ma trochę inne zdanie – zachichotała Sonya. – Wiesz, ona ma dopiero piętnaście lat. Znam ją, bo chodzi do mojej szkoły. Ma bzika na punkcie ciuchów i w dodatku uważa, że cudownie jest mieć matkę fotografa, tak jak ja.
– To chyba jakaś słodka idiotka – burknął Mark, który właśnie wszedł do kuchni i usłyszał końcówkę ich rozmowy.
– Nieprawda, Phoebe nie jest idiotką – oburzyła się Sonya.
– Jak ona ma na imię? – wtrąciła się Lee.
– Phoebe. A czemu pytasz?
– Z tym mężczyzną, z którym się zderzyłam, jechała dziewczyna o tym imieniu. Powiedz mi, jak wygląda jego córka?
– Wysoka, około metr siedemdziesiąt sześć wzrostu, olśniewająca piękność.
Mark tymczasem wyszedł do sąsiedniego pokoju i wrócił z jakąś książką w ręku.
– To z nim się zderzyłaś? – spytał, pokazując siostrze zdjęcie na okładce.
Fotografia przedstawiała młodego, przystojnego mężczyznę o regularnych rysach twarzy i wyjątkowo ciemnych oczach. Profesjonalne oko Lee od razu dostrzegło retusz, który sprawiał, iż postać na zdjęciu wyglądała o wiele młodziej od mężczyzny spotkanego na drodze. Nie było jednak wątpliwości, że Daniel Raife – kierowca samochodu oraz Daniel Raife… – pisarz i dziennikarz, to jedna i ta sama osoba.
– To on – jęknęła Lee. – Powiem wam coś. Ten facet to oszust. Gdybyście słyszeli, jak on się zwracał do tej biednej Phoebe.