– Większość rodziców mówi w ten sposób do swoich dzieci – zauważyła Sonya.
– Ale to go nie usprawiedliwia, jeśli chodzi o nieprzyjemne uwagi pod adresem kobiet za kierownicą.
– Nie możesz przecież winić faceta za to, co powiedział, gdy zobaczył, że jego samochód jest uszkodzony – wtrącił się Mark. – Nie wierzę, że ty byłaś taka miła i uprzejma.
– Dobrze, ale już na pewno nie miał prawa nazwać mnie ufryzowaną małą kobietką – zaperzyła się Lee
Tego samego wieczoru zadzwonił telefon.
– Dzięki Bogu, że cię zastałam, Lee. – W słuchawce zabrzmiał zaaferowany głos Sally, pracownicy jednej z firm, zajmujących się public relations.
– Cześć, Sal. Co się dzieje?
– Czy miałabyś jutro czas na dodatkową sesję?
– To będzie trudne, akurat jutro mam mnóstwo pracy. Może udałoby mi się przyjąć tego kogoś, ale dopiero na samym końcu. A kto to taki?
– Daniel Raife – poinformowała Sally.
– Wybacz, moja droga, ale tracisz czas. Odkąd nasze samochody zderzyły się, jestem ostatnią osobą, którą Daniel Raife pragnąłby oglądać.
– Ależ to on poprosił właśnie o ciebie!
– Co zrobił? – Lee nie wierzyła własnym uszom.
– Niedługo ma się ukazać jego najnowsza książka i wydawca już miał w niej umieścić to samo zdjęcie, co zwykle, gdy pan Raife zdecydował, że chce nową fotografię i to w dodatku zrobioną właśnie przez ciebie.
– Nic z tego nie rozumiem – mruknęła zdezorientowana Lee.
– Jeśli zgodzisz się na tę sesję, będziesz miała okazję, żeby zadać mu parę pytań – zasugerowała Sally.
– Dobrze, ale uprzedź go, że być może będzie musiał długo czekać. Niech przyjdzie o czwartej.
Odłożywszy słuchawkę, Lee natychmiast sięgnęła po najnowsze wydanie „Kto jest kim”, bez specjalnej nadziei, że znajdzie tam informacje o gospodarzu talk show. A jednak się myliła, gdyż okazało się, iż Daniel Raife to nie tylko gwiazda telewizyjna i dziennikarz, ale przede wszystkim profesor psychologii, który czasem tęskni za spokojnym trybem życia naukowca.
Coś jej mówiło, że nadchodzący dzień może okazać się wyjątkowo bogaty w przeżycia.
ROZDZIAŁ DRUGI
Ledwo Lee zdążyła wejść do studia następnego ranka, a już wiedziała, iż dzień ten z pewnością nie będzie należał do udanych. Jedna z modelek spóźniła się, inna była przeziębiona, nie przywieziono na czas jakiejś sukienki, zaginęła gdzieś para kolczyków, a na domiar złego fryzjerka i kosmetyczka nieustannie skakały sobie do oczu. W rezultacie o godzinie trzeciej po południu, kiedy planowo sesja miała dobiegać końca, Lee z niezadowoleniem stwierdziła, że wykonała dopiero połowę pracy.
– Dziesięć minut przerwy – oznajmiła. – Spróbujcie się odprężyć, dobrze?
Gillian, jej asystentka, zaczęła roznosić filiżanki gorącej kawy, ona sama natomiast krytycznym okiem przyjrzała się swemu odbiciu w lustrze. Miała na sobie stare dżinsy i sportową koszulę. Jej jasne włosy były ściągnięte w kucyk i przewiązane kolorową wstążką. Przynajmniej wyglądam na kogoś, kim jestem, czyli na osobę ciężko pracującą, a nie jakąś tam ufryzowaną małą kobietkę, pomyślała z przekąsem. Z westchnieniem udała się do swego biura, ale zatrzymała się w progu, zdumiona widokiem najpiękniejszej kobiety, jaką w życiu spotkała.
Nieznajoma była wysoka i smukła, a jej twarz wyróżniała się niesłychaną łagodnością i regularnością rysów. Lśniące włosy miały naturalny odcień miedzi, co szczególnie podkreślało ciemnoniebieską barwę jej oczu. Lee zamrugała gwałtownie powiekami, zastanawiając się intensywnie, dlaczego ta urodziwa twarz wydaje jej się dziwnie znajoma.
– Czy była pani ze mną na dziś umówiona? – spytała zaskoczona. – Z jakiej jest pani agencji, panno…?
– Nie jestem modelką. – Uśmiechnęła się nieznajoma. – Chociaż bardzo chciałabym nią zostać. My się już znamy.
– Ach, oczywiście. Nie poznałam cię w pierwszej chwili. Zresztą, wtedy było ciemno i padał deszcz…
– A poza tym, była pani zajęta kłótnią z moim tatą – podsunęła Phoebe, chichocząc.
– Naprawdę masz tylko piętnaście lat? – zapytała Lee. Dziewczyna miała dyskretny makijaż, zrobiony wprawną ręką i z łatwością mogłaby uchodzić za dwudziestolatkę.
– Za parę miesięcy skończę szesnaście. Naprawdę bardzo chciałam panią poznać, pani Meredith. Sonya wiele mi o pani opowiadała.
– A mnie mówiła, że interesujesz się modą. – Uśmiechnęła się Lee.
Nie dało się nie zauważyć, iż Phoebe Raife obdarzona była doskonałym gustem. W tej chwili miała na sobie luźną sukienkę z białej bawełny, wokół szyi zaś zamotała jedwabną apaszkę, która świetnie korespondowała z kolorem jej oczu.
– Obawiam się, że mam jeszcze ze trzy godziny pracy – westchnęła Lee. – Chyba lepiej będzie, jak pójdziesz na razie do domu i wrócisz tu później.
– A nie moglibyśmy usiąść gdzieś w kąciku i przyglądać się pani pracy? – poprosiła Phoebe’a.
– Już sobie wyobrażam, co by na to powiedział twój ojciec – zachichotała Lee.
– Naprawdę? A co takiego by powiedział? – usłyszała za plecami głęboki męski głos. ‘
Odwróciwszy się na pięcie, ujrzała wesoło uśmiechniętego właściciela owego głosu. Jego pogodny wyraz twarzy sprawił, iż z trudem rozpoznała w nim owego nieuprzejmego kierowcę.
Nie bardzo przypominał również mężczyznę z fotografii na okładce książki. Na jego twarzy wypisana była siła, charakter i radość życia, których brakowało na mocno retuszowanym zdjęciu. Zdecydowana linia dość pełnych ust, silnie zarysowana, wystająca broda, zdradzająca upór jej właściciela, oraz ciemnoniebieskie oczy, które jak dwa magnesy przyciągały wzrok Lee – to wszystko sprawiało, iż oblicze Daniela Raife’a było fascynujące.
– Och, zapewne rzuciłby jakieś ciekawe spostrzeżenie na temat ufryzowanych małych kobietek, którym tylko fatałaszki w głowie – odparowała Lee, próbując pokryć tym swoje zmieszanie.
– Na pewno nigdy nic takiego nie powiedziałem – zaprzeczył, rumieniąc się lekko. – Zmyśliła pani to sobie.
– Wtedy, kiedy rozmyślałam o niebieskich migdałach, tak? – nie dawała za wygraną.
– Pani Meredith, zdaję się na pani miłosierdzie. Kiedy moja córka przeczytała pani wizytówkę i dowiedziała się, kogo właśnie obraziłem, zapowiedziała, że srogo mnie ukarze, jeśli wszystkiego nie naprawię. Jeżeli mi pani nie wybaczy, moje rodzone dziecko przestanie się do mnie odzywać.
– To wszystko prawda – potwierdziła Phoebe ze śmiechem.
– To ja powiedziałam tej pani w wydawnictwie, że chcemy, by to właśnie pani zrobiła tacie zdjęcie.
– W dodatku uparła się, żebyśmy przyszli dziś wcześnie i przyglądali się pani pracy – dorzucił jej ojciec. – Oczywiście ostrzegałem ją, że pewnie natychmiast nas pani wyprosi, ale…
Rozłożył szeroko ręce w geście bezradności i Lee nie mogła się nie uśmiechnąć. Nie przepadała za tym człowiekiem, lecz poświęcenie, jakim się wykazał, by sprawić przyjemność jedynaczce, było ze wszech miar godne podziwu.
– Wcale nie musicie sobie iść – zapewniła. – Tylko że mam jeszcze sporo pracy i nie skończę wcześniej niż za dwie godziny.
– Masz dzisiaj szczęście – Daniel Raife zwrócił się do córki. – Usiądziemy sobie gdzieś w kąciku i będziemy się zachowywać tak cicho, że w ogóle zapomni pani, że tu jesteśmy – dodał, uśmiechając się do Lee.
Rozradowana Phoebe wyszła z biura, by popatrzeć na modelki, jej ojciec tymczasem najwyraźniej nie miał zamiaru ruszać się z miejsca.