– Naprawdę z całego serca panią przepraszam – odezwał się po chwili. – Gdy dowiedziałem się, kim pani jest, zdałem sobie sprawę, jakie głupoty wygadywałem.
– Zdaje się, że ja przeżyłam podobny wstrząs, kiedy odkryłam, że awanturowałam się z ulubieńcem kobiet – przyznała Lee niepewnie.
– To znaczy, że nie rozpoznała mnie pani? – spytał z udawanym oburzeniem w głosie, co sprawiło, iż obydwoje roześmiali się serdecznie.
– Czemu nie powiedział mi pan, że Phoebe to pańska córka?
– Próbowałem, ale nie dała mi pani dojść do słowa. Ona sama natomiast nie nie mówiła, bo cała ta sytuacja niezmiernie ją bawiła. Mam nadzieję, że firma ubezpieczeniowa powiadomiła panią, że wziąłem na siebie całą odpowiedzialność?
– Tak, ale, szczerze mówiąc zamierzałam się z panem skontaktować w tej sprawie. Nie mogę pozwolić, żeby cała wina spadła na pana. Miał pan rację, powinnam była zareagować dużo wcześniej – przyznała. – Tak więc ja również ponoszę za to odpowiedzialność.
– Czy wracała pani wtedy z sesji zdjęciowej? – spytał pozornie bez związku.
Lee skinęła głową.
– W takim razie na pewno była pani śmiertelnie zmęczona… ciągnął. – Nie powinienem był pochopnie wyciągać wniosków. Czy mogę prosić panią o wybaczenie?
– Oczywiście, pod warunkiem, że ja również je uzyskam.
– Ja nie mam pani nic do wybaczenia.
– Jeśli chodzi o to ubezpieczenie… – zaczęła.
– Może porozmawiamy o tym później? – przerwał jej. – Teraz chyba powinna pani już wracać do pracy, prawda?
– Ojej, rzeczywiście! – wykrzyknęła, zdumiona, że w obecności tego mężczyzny niemal zapomniała o całym bożym świecie.
Wskazawszy gościom krzesła w kącie studia, wróciła do pracy. Tym razem wszystko szło sprawnie, tak że o godzinie szóstej sesja była zakończona. Główna modelka, smukła blondynka o imieniu Roxanne, udała się do garderoby w towarzystwie Phoebe, która zasypywała ją pytaniami, dotyczącymi jej zawodu.
Lee doskonale pamiętała siebie, kiedy była w wieku Phoebe. Z wypiekami na policzkach snuła wtedy plany ucieczki, nie przypuszczając nawet, jakie czekają ją konsekwencje. Zerknęła w stronę Daniela Raife’a i dostrzegła w jego oczach pytanie. Zdawało jej się, że z wyrazu jej twarzy wyczytał wszystko, o czym w tej chwili myślała. Poczuła się nieswojo, toteż szybkim krokiem udała się do biura, by zmienić film w aparacie.
– Nie wiem, jak mam pani dziękować za dzisiejsze popołudnie – usłyszała za plecami znajomy męski głos. – Phoebe ma kompletnego bzika na punkcie ciuchów, zresztą, jak każda dziewczyna w jej wieku, i wizyta w pani studiu to dla niej prawdziwe święto.
Lee uśmiechnęła się niepewnie, coś jej bowiem mówiło, iż Daniel Raife nie do końca rozumie swą córkę i być może czeka go przykra niespodzianka w nie tak odległej przyszłości.
– Proszę mi powiedzieć, jaki pan chce mieć portret – zaproponowała.
– Niech mnie pani pokaże takim, jakim naprawdę jestem.
– Ale za kogo pan się uważa? Jak pan chce, żeby ludzie pana postrzegali? Będę z panem szczera, panie Raife…
– Nie sądzi pani, że już najwyższy czas, byśmy przeszli na ty? – przerwał jej. – Zwłaszcza po tym wszystkim, co sobie powiedzieliśmy wtedy na drodze?
– Zgoda – roześmiała się. – Szczerze mówiąc, nie jestem zbyt uszczęśliwiona tym zleceniem. Widziałam twoje obecne zdjęcie na okładce książki. Wybacz, ale nie chciałabym zrobić drugiego takiego.
– I dzięki Bogu! – Wykrzyknął. – Nie cierpię tamtej fotografii. Wyglądam na niej jak wymoczek. W dodatku po spotkaniach czytelnicy mówią do siebie: „Jakże on się postarzał”, bo oczekują kogoś takiego, jak na tym zdjęciu. Chcę, żebyś mnie przedstawiła jako nieco zmęczonego życiem pana w średnim wieku. Wtedy ci, którzy mnie spotkają, będą mówić: „Ależ on się świetnie trzyma”.
Lee cofnęła się o krok, by przyjrzeć się temu dziwnemu facetowi, który koniecznie chciał wyglądać na starszego niż w rzeczywistości. Ogarnęła spojrzeniem jego smukłą sylwetkę, długie nogi, odziane w doskonale skrojone wełniane spodnie, barczyste ramiona. Jego śniada cera była świeża i zdrowa, a delikatne zmarszczki, niewątpliwie spowodowane częstym uśmiechaniem się, dodawały uroku ciemnoniebieskim oczom, w których igrały wesołe ogniki.
– Mogłabym ewentualnie przedstawić cię jako dystyngowanego pisarza – zaczęła, na co on zareagował radosnym uśmiechem.
– Ale nie w średnim wieku… – ciągnęła. Kąciki jego ust opadły.
– A już z całą pewnością nie zmęczonego życiem – dokończyła.
Daniel przyjrzał się jej uważnie, jak gdyby chciał ocenić, czy uda się ją jakoś namówić. Niespodziewanie sięgnął do kieszeni, marynarki i wydobył stamtąd okulary w grubych czarnych oprawkach.
– Zmęczony życiem – powiedział stanowczo, zakładając okulary. – Dystyngowany – odparła zdecydowanie Lee, kręcąc przecząco głową. – To moje ostatnie słowo.
– Jaki z ciebie fotograf? – jęknął. – Przecież nie żądam zbyt wiele.
– Żądasz niemożliwego. Nawet sam Michał Anioł nie zdołałby przedstawić cię jako zmęczonego życiem. Przykro mi, ale nawet w tych okularach nie wyglądasz na pana w średnim wieku. Masz bujną czuprynę i ani jednego siwego włosa.
– Och, to przez Phoebe – oznajmił, bezwiednie przygładzając fryzurę. – Mówiłem jej, że przyprószę lekko skronie mąką, ale mi zabroniła.
– I słusznie – zgodziła się Lee. – Twoja córka ma dużo zdrowego rozsądku, którego, jak widać, nie odziedziczyła po ojcu.
– O tak, pomysłowość to ona rzeczywiście ma po matce.
– Uśmiechnął się kwaśno.
– W takim razie proszę przekazać jej moje gratulacje.
– Ta pani zniknęła z mego życia wiele lat temu – oświadczył Daniel. – Z czego akurat w tym momencie bardzo się cieszę – dodał zmienionym głosem.
Nagle Lee odczuła, iż ta rozmowa przestała ją bawić. Napotkała utkwione w sobie spojrzenie, którego znaczenia trudno było nie pojąć. Przecież to nie ma najmniejszego sensu, myślała. Nie biorąc pod uwagę naszego pierwszego, bardzo nieprzyjemnego spotkania, rozmawialiśmy ze sobą zaledwie kilka minut i to w dodatku o nieistotnych rzeczach. Zdawała sobie jednak sprawę, iż pod płaszczykiem tej zdawkowej wymiany zdań, toczyła się inna rozmowa, bez słów, mówiąca o ich wzajemnym zauroczeniu.
Wciągnęła powietrze głęboko w płuca. Nie miała do niego zaufania. Nie dlatego, że wiedziała o nim coś niepochlebnego, po prostu nie ufała wszystkim mężczyznom, zwłaszcza tym czarującym. Jimmy Meredith był najbardziej uroczym facetem na świecie, niestety, tylko do czasu.
– Sfotografuję cię w tych okularach – zgodziła się, chcąc zmienić temat.
Daniel zdawał się nie słyszeć tego, co powiedziała.
– Phoebe mówiła mi, że jesteś rozwiedziona – odezwał się po chwili cichym głosem. – To prawda?
Lee podeszła do szafki, w której trzymała filmy i zaczęła w niej czegoś gorączkowo szukać.
– Czy to pytanie o charakterze zawodowym? – powiedziała wreszcie.
– Dobrze wiesz, jaki charakter ma to pytanie.
– To prawda, jestem rozwiedziona.
– Od dawna? – nie ustępował.
– Od trzech lat.
– To chyba wystarczająco dużo czasu, by znaleźć sobie kogoś. Czy w twoim życiu jest jakiś mężczyzna?
– Nie – padła krótka odpowiedź.
– Czy w takim razie umówisz się ze mną? Lee pokręciła przecząco głową.
– Dlaczego nie? Czy to z powodu mojego zachowania wtedy na drodze? – dopytywał się.
– Naturalnie, że nie. Po prostu nie znam cię wystarczająco.