Janey miała wielki urok, ale był to urok niebezpieczny, ponieważ każdy, kto się do niej zbliżył, cierpiał przez nią, tymczasem ona zdawała się tego nie zauważać. Patty czasem była zdania, że Janey powinna dostać porządną nauczkę od życia, ale nie potrafiła sobie wyobrazić, co by musiało się stać. I znów czuła wyrzuty sumienia, bo przecież Janey była jej siostrą, a o rodzeństwie nie wypada tak myśleć.
Siostry wciąż nie było. Patty przypomniała sobie, że już w dzieciństwie Janey bardzo się wyróżniała. Wszystko i wszystkich traktowała z góry. Kiedy latem wyjeżdżały na wczasy, Janey, zamiast kąpać się i grać w tenisa z innymi dziećmi, wolała siedzieć w lesie przy stole biwakowym i grać w karty. Była wtedy gruba, ociężała i wstydziła się pokazywać w kostiumie kąpielowym (kto by pomyślał!). Kiedy ktoś starał się z nią zaprzyjaźnić, odpędzała go jedną ciętą uwagą.
Nic więc dziwnego, że cała rodzina odetchnęła z ulgą, kiedy Janey w wieku szesnastu lat dostała się do agencji Ford Models. Wyjechała latem, na trzy miesiące. Dla Patty były to najlepsze wakacje w życiu. Zdobyła złoty medal w stanowych zawodach pływackich, a w domu po raz pierwszy zapanował spokój. Rok później Janey wyprowadziła się na stałe. Znów jednak sytuacja była dziwna, chociaż nikt, włączając ją samą, nie wspominał o tym ani słowem. Patty na zawsze zapamiętała tamten rok; Janey, która właśnie skończyła osiemnaście lat, wróciła z wakacji spędzonych na południu Francji.
Była odmieniona nie do poznania, jakby przyleciała z innej planety. W firmowych walizkach Louis Vuitton przywiozła markowe ciuchy z francuskich i włoskich kolekcji, torebki Chanel, buty od Manolo Blahnika i pokazywała wszystko Patty, opowiadając, ile co kosztowało. Patty przeraziła się, usłyszawszy, że jedna torebka kosztowała dwa tysiące dolarów. Janey powiedziała jej wtedy, swoim świeżo wyrobionym pseudoeuropejskim akcentem:
– Jeśli nie stać cię w życiu na to, co najlepsze, to w ogóle nie warto żyć.
Patty westchnęła i opadła ciężko na ławkę. Zaczynała czuć się niezręcznie, choć w czerwcu na głównej ulicy East Hampton nie bywa zbyt wielu ludzi, szczególnie w poniedziałkowe popołudnie. Przejechał mercedes, potem rangę rover, a za nimi lexus; wydawało się, że nikt tutaj nie jeździ samochodem wartym mniej niż sto tysięcy dolarów. Jej mercedes kosztował tyle samo, ale mimo to czuła się w tym obcym miejscu jak nieproszony gość. To nie był jej świat, tak samo jak ten mercedes, który nie należał tak naprawdę do niej, bo to Digger za niego zapłacił.
Może przeszkadza mi to, że wszystko jest tutaj doskonałe aż do przesady, pomyślała. Główna ulica rozpoczyna się starym budownictwem, odrestaurowanym drobiazgowo w każdym szczególe, a dalej ciągną się nieskazitelnie białe budynki, w których znajdują się drogie sklepy. A może, myślała dalej, nie potrafię znieść tego, że na każdym kroku biją tutaj po oczach wielkie pieniądze: w witrynie agencji nieruchomości wiszą plakaty z lotniczymi zdjęciami posiadłości za dziesięć milionów dolarów, a obok w sklepie z bielizną bawełniane majtki kosztują sto pięćdziesiąt. A może chodzi o to, że w Hamptons nie sposób uciec od Nowego Jorku; w każdej chwili można wpaść na kogoś, kogo wolałoby się nie widzieć.
I właśnie to przydarzyło się Patty. Z zamyślenia wyrwał ją bezcielesny, piskliwy głos osoby wrzeszczącej do telefonu komórkowego:
– Mówiłam, żeby go nie wpuszczać! Klient mi się wściekł! – A po chwili zza drzewa ukazała się nieco przysadzista postać Roditzy Deardrum.
Zdjęcie Roditzy pojawiło się niedawno na okładce magazynu „New York". Miała dwadzieścia osiem lat (tyle samo co Patty) i za pieniądze matki prowadziła własną agencję public relations Ditzy Productions. Roditzy niedługo miała trafić do francuskiego więzienia po tym, jak na zorganizowanej przez nią w kurorcie na południu Francji imprezie napędzanej ecstasy kilkoro jej znajomych straciło ręce i nogi w głupim wypadku na łodzi. Ale to dopiero ją czekało. Na razie brylowała w nowojorskich klubach. Powszechnie uważano ją za najgorszą skandalistkę, a na jej przyjęciach zawsze bywali goście z samego szczytu. Ostatni jej postrzelony numer polegał na tym, że przebrała stado psów w designerskie ciuchy i zaprosiła na taki bankiet kilka niespodziewających się niczego gwiazd filmowych. Patty wiedziała, że jeśli Roditzy ją zobaczy, to koniec, ale było już za późno. Usłyszała, jak mówi do słuchawki:
– Dobra, muszę kończyć. Zobaczyłam Patty Wilcox – i już jej dopadła. – Paaaaatty! – Przechodnie, słysząc krzyk, odwrócili głowy. – Jaaaak taaaam?
– Może być. – Patty nadstawiła policzki od pocałowania.
– Tyle czasu się nie widziałyśmy. – Roditzy się zachłysnęła. – Co porabiasz?
W obecnej sytuacji to pytanie było nieuniknione, choć Patty wolałaby, żeby nie padło. – Nic.
– Nic? – Roditzy najwidoczniej nie potrafiła zrozumieć takiej odpowiedzi.
– Nic. Jestem dobrą żoną i prowadzę dom.
– Super… Zycie w stylu retro. – Mina Roditzy wyraźnie przeczyła jej słowom.
Patty skinęła głową, ale była pewna, że Roditzy patrzy na nią jak na dziwoląga.
– A co robisz cały dzień? – dopytywała się.
– Różne rzeczy… – Patty nie miała najmniejszego zamiaru zwierzać się Roditzy Deardrum, że od roku bezskutecznie próbuje zajść w ciążę, że pragnie dziecka najbardziej na świecie, ponieważ kocha męża i odczuwa głęboką potrzebę pogłębienia ich związku przez spłodzenie potomstwa. Bo w końcu czy taka dziewczyna może wiedzieć, co to jest miłość na śmierć i życie?
Roditzy przysunęła się do niej, próbując nawiązać nić porozumienia, którego nigdy nie było pomiędzy nimi, i zapytała, zniżając głos:
– A jak tam Digger? Ta sprawa z…
– Peterem Cannonem? – Patty poczuła, że sztywnieje. – W porządku.
– To dobrze – ucieszyła się Roditzy. – Co się porobiło z tym Cannonem? To był taki świetny facet. Przyjaźnił się ze wszystkimi… Pamiętasz te jego dzikie imprezy? Gdybyśmy tylko wiedzieli, że kupuje szampana za nasze pieniądze…
– Nieważne. – Patty miała dość.
– Nieważne – zgodziła się Roditzy. – Co robicie w przyszły weekend? Urządzam przyjęcie dla…
– Digger jedzie w trasę – przerwała jej Patty twardym tonem. – Na dwa miesiące.
– To przyjdziesz sama. – Roditzy pozostawała nieugięta. – Przyślę po ciebie samochód. Będziesz mogła szaleć do woli. – Jej wzrok świadczył dobitnie, że Patty musi się zgodzić. Patty nie miała sił, żeby się jej sprzeciwić. – Świetnie! – ucieszyła się Roditzy, po czym z miną ciężko zapracowanego człowieka wyjęła telefon i poszła do sklepu.
Patty opadła bez sił na ławkę. Nagle uderzyła ją bolesna świadomość, że wyjazd Diggera oznacza kolejne dwa miesiące, podczas których nie będzie mogła zajść w ciążę. Do tego jeszcze teraz zwaliło jej się na głowę to przyjęcie, na które wcale nie miała ochoty iść. Dlaczego w Nowym Jorku ciągle trzeba gdzieś bywać? A wszystko przez to, że Janey się spóźnia. Gdyby raz w życiu zjawiła się punktualnie, Patty uniknęłaby spotkania z Roditzy.
Nareszcie! Porsche boxter Janey nadjechał od strony drogi numer 27. Słychać go było z daleka, bo prowadziła samochód, jakby spinała konia, umyślnie wrzucając biegi z głośnym zgrzytem. Lubiła skupiać na sobie uwagę, co zawsze martwiło Patty, bo w przeszłości ludzie mówili o niej różne rzeczy…