– Zrezygnujemy z głównego dania – powiedziała miękko Patty. – Prosimy o rachunek…
– Służę. – Kelner nie zaszczycił ich spojrzeniem.
– Janey – rzekła Patty. – Po co to ciągniesz? Nie rozumiesz, że wszystko skończone?
Janey nie odpowiedziała. Podniósłszy widelec, zaczęła nim skubać liść sałaty.
– Co cię tak ciągnie do tego miasta? – Siostra nie ustępowała. – Dlaczego chcesz żyć w tym świecie?
– Patty… – Janey ciężko westchnęła.
– To już koniec – oznajmiła Patty. – Ani dla mnie, ani dla ciebie nie ma już życia w Nowym Jorku. Nie wiem, co teraz zrobisz, ale my przeprowadzamy się do Malibu. Kupiliśmy tam dom, a Digger na rok bierze wolne z kapeli.
– Fajnie… – bąknęła Janey apatycznie, jakby nie dotarło do niej ani jedno słowo.
– Janey… – Patty potrząsnęła ją delikatnie za ramię. – Musisz mnie posłuchać. Wyjedź z Nowego Jorku. Nie masz tu czego szukać, być może nigdy nie miałaś. Musisz znaleźć sobie jakiś prawdziwy cel w życiu. Bo ty żyjesz złudzeniami i to od dawna. Odkąd wróciłaś z tych wakacji w Europie…
Janey milczała. Kelner przyniósł rachunek. Patty otworzyła torebkę i poszperawszy w niej chwilę, wyjęła pięć banknotów dwudziestodolarowych. Położyła pieniądze na stole i wstała.
– To za dużo – szepnęła Janey.
Patty spojrzała na nią bez słowa.
Widok pieniędzy najwidoczniej pokrzepił Janey na duchu; udało jej się wstać od stolika i przemaszerować przez całą salę z wysoko podniesioną głową. Szatniarka już czekała z ich płaszczami. Podała im je w milczeniu, a kiedy się ubierały, do hollu wyszedł Wesley.
– Janey – powiedział cicho.
Janey odwróciła się. Zmrużyła oczy.
– Tak, Wesley? – zapytała zimnym tonem.
– Posłuchaj mnie, moja złota – rzekł, biorąc ją za rękę i odprowadzając do wyjścia. – Muszę ci coś powiedzieć, a ponieważ znamy się od dawna, liczę na to, że mnie zrozumiesz.
Janey nie odezwała się ani słowem. Czuła suchość w gardle, jakby nałykała się kurzu.
– Wiesz, jak jest. – Ton Wesleya był nienagannie uprzejmy. – Nasz klient nasz pan. Lokal utrzymuje się z tego, że przyciąga tych gości co trzeba. Kiedy ten układ nawali, szef urwie mi głowę i to ja wylecę z pracy…
Janey przesunęła językiem po zębach i z trudem przełknęła ślinę.
– Przepraszam. – Minęła Wesleya, kierując się do wyjścia.
– Janey. – Szef sali wybiegł za nią na ulicę. – To nie moja wina. Gdybym ja tu rządził, mogłabyś jadać u nas codziennie, ale ta babka, która zajmuje się wizerunkiem Jenny Cadine, to jędza. Nie pozwoli, żeby nazwisko jej klientki znalazło się w jednej kolumnie z „modelową prostytutką".
– Więc od dziś nie musi się o to już martwić.
– Janey! – zawołał za nią Wesley, przytupując i zacierając ręce z zimna. – Mnie też to się nie podoba, ale nie mogę stracić pracy.
– Rozumiem – powiedziała Janey.
Odwróciła się. Zupełnie straciła orientację. Nie potrafiła powiedzieć, gdzie się znajduje ani jak trafić do domu, wiedziała tylko, że musi trzymać głowę wysoko, a oczy mieć szeroko otwarte. Ruszyła przed siebie, patrząc na wprost nieobecnym wzrokiem. Po chwili dogoniła ją Patty, dysząc ciężko od szybkiego biegu.
– Och, Janey! – zawołała bez tchu.
Janey odwróciła głowę. Spojrzała na Patty zdziwiona, jakby zupełnie zapomniała, że przyszła tu z siostrą. Jej oczy błyszczały od łez. Patty współczuła Janey z całego serca. Nie miała więcej sióstr; chciała przytulić tę jedyną, pocieszyć ją i zapewnić, że jakimś sposobem wszystko się jeszcze ułoży. Ale Janey nawet nie przystanęła. Szła dalej przed siebie jak ktoś, kto przemierzył bezkresną pustynię i nie potrafi już się zatrzymać, nie pamięta, jak się to robi. Po chwili odezwała się:
– Widzisz, Patty? To właśnie usiłowałam ci wyjaśnić przy obiedzie. Nikt mnie nie powstrzyma. Nikt mnie nie pokona.
– Ale Janey… – jęknęła Patty rozpaczliwie.
– Zwłaszcza w takim momencie – zakończyła Janey.
– Wyszłam dzisiaj z hotelu – oznajmiła Janey Seldenowi.
Leżała w wannie, pod grubą pierzyną gęstej piany. Na brzegu wanny stał rządek małych świeczek zapachowych.
– Wiem o tym – powiedział Selden obojętnym tonem. Bardzo się starał, żeby nie poniosły go emocje, ale nie wiedział, ile jeszcze wytrzyma. Dzisiejszy dzień był najgorszy z długiej serii złych dni, które ostatnio przeżył. Jakby mało było samego lunchu z Victorem Matrickiem, to teraz jeszcze to… O trzeciej po południu Selden odebrał telefon od Jerry'ego Grabawa. Jerry powiedział, że dzwonił do niego znajomy z redakcji szóstej strony „New York Post", na której zamieszczano plotki towarzyskie. Znajomy słyszał już o zajściu w Dingo's i poinformował Jerry'ego, że artykuł o tym pójdzie na pierwszej stronie jutrzejszego wydania.
– Wiesz? – zapytała Janey. Nie zadała sobie nawet trudu, żeby wyrazić zdziwienie, zauważył Selden.
– Jerry zadzwonił – wyjaśnił.
– Aha.
Selden wyszedł z łazienki i poszedł przebrać się do sypialni. Ostatnio wszystkie wieczory stały się podobne do siebie. Jak na ironię, Selden dopiął wreszcie swego: zawsze marzył o tym, żeby spędzać wieczory w domu, zamawiać kolację do pokoju i oglądać telewizję.
– Na co masz ochotę? – zawołał.
– Nie wiem – odkrzyknęła. – Może chińszczyznę?
– Jedliśmy to wczoraj.
– To może coś z kuchni hinduskiej?
– Wolę zjeść stek – powiedział Selden. – Zamówię u obsługi.
Prawdę mówiąc, wcale nie był głodny, ale wpojono mu zasadę, że trzeba jeść, żeby mieć dużo siły.
Zdjął garnitur i przebrał się w kaszmirowy sweter i dżinsy. Zdecydował się nie wspominać więcej o ostatnim incydencie. Było już za późno; co się stało, to się nie odstanie.
Usiadł na kanapie w salonie. Po chwili dołączyła do niego Janey. Selden włączył telewizor. Podawano wiadomości. W Bronksie pękł rurociąg, a w piwnicy domu w Chinatown wybuchł pożar. Po wiadomościach wyświetlono reklamówkę prozacu, a po niej zapowiedź programu „Entertainment Tonight". „Kto zabierze do domu złotą statuetkę? – pytał prowadzący, przystojny blondyn, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie. – Dzisiejszy program poświęcamy oscarowej gali".
– Wybierasz się w tym roku na rozdanie nagród? – zapytała Janey Seldena.
– Victor Matrick uważa, że to nie jest najlepszy pomysł – odparł, nie odrywając oczu od ekranu.
– Aha. – W jej głosie nie było nawet śladu emocji.
Ta krótka, ledwie dwuzdaniowa rozmowa spowodowała, że Selden na nowo zaczął rozpamiętywać swój lunch z Victorem Matrickiem. Nie zapomniał ani jednego szczegółu, ale wciąż stawały mu przed oczami coraz to inne momenty całego zajścia; jedno wspomnienie wypierało drugie, jak jabłka niesione w koszyku.
Wstał z kanapy i poszedł do ciasnej kuchni. Zaczął mieszać drinka z wódką.
– Podać ci coś? – Wypadało o to zapytać.
– Pijesz wódkę?
– Tak.
– To ja też się napiję.
Selden wyjął z szafki drugą szklankę i wrzucił do niej lód, myśląc gorzko, że tak właśnie zaczyna wyglądać ich życie: od tej pory będą chodzić wokół siebie na palcach jak stare małżeństwo i regularnie zagłuszać ból alkoholem.
Z całą pewnością doszłoby do tego, gdyby nie decyzja, którą Selden musiał teraz podjąć.
To niesprawiedliwe, pomyślał ze złością. Victor postawił go przed wyborem prosto z Biblii; Seldenowi przypomniał się Abraham, któremu rozkazano złożyć w ofierze własnego syna, i król Salomon, który chciał przerąbać dziecko na pół, żeby rozstrzygnąć spór. Do tej pory Selden był przekonany, nie wiedzieć czemu, że pozwolą mu przeczekać to zamieszanie, aż w końcu wszystko powróci do normy. Poczuł nagłą irytację, kiedy przypomniał sobie, jak bardzo się starał zachowywać normalnie: codziennie był w pracy o dziewiątej, tak jak zawsze, odbywał spotkania, jadał z klientami, nadzorował układanie ramówki. Jednak pomimo tych wysiłków wszyscy wiedzieli, że sytuacja nie wróci już do normy. Selden słyszał szepty na korytarzach, bardzo często też bywał kompletnie rozkojarzony; kiedy któryś z autorów przedstawiał mu nowe pomysły, sekretarka opowiadała o swoich dzieciach bądź też Gordon przechwalał się erotycznymi wyczynami, Selden przyłapywał się na tym, że zamiast słuchać, rozpamiętuje od nowa każdą chwilę swojej tragedii. Zaczynało się męczące wyliczanie: gdyby tylko Janey powiedziała mu o wszystkim, gdyby nie była taka skąpa, gdyby nie dała się tak łatwo oszukać… Aż wreszcie ten potok myśli zatrzymywał się na pytaniu, na które nie było odpowiedzi: dlaczego?