Uczucia kobiety są jednak o wiele bardziej złożone. Kobieta rzadko kocha po prostu; częściej kocha ona to, co może wyniknąć z miłości, oraz, co jeszcze ważniejsze, to, co miłość może jej przynieść. Dlatego właśnie kobieta zniesie wiele poniżeń, dopóki spodziewa się konkretnych zysków. Lecz kiedy mężczyzna przestaje być użyteczny, kiedy zaczyna stwarzać zagrożenie jej niezależności, miłość potrafi zgasnąć dosłownie w jednej chwili i nie da się jej wskrzesić, tak jak nie da się zawiesić z powrotem jabłka, które spadło z gałęzi. Serce kobiety zamyka się przed mężczyzną raz na zawsze. To właśnie stało się z Janey: siedząc w wannie i chłodno, bez emocji rozważając swój związek z Seldenem Rose'em, doszła do wniosku, że to już koniec.
Selden stał się bezużyteczny. Jego nagły wybuch powiedział Janey wszystko, co musiała wiedzieć. Jej mąż był słabeuszem i tchórzem. Gdyby miał choć odrobinę ikry, sam zabrałby ją do Dingo's już dawno temu i nikt nie odważyłby się skrzywić na widok dyrektora Movie-Time. Ale Selden nie mógł dla mej zrobić nawet tyle. Nie kiwnął palcem w jej obronie i dowiódł, że nie można na niego Uczyć. Nie wierzył nawet w jej niewinność. Odrobina uczucia, jakie Janey żywiła do Seldena, odpłynęła z jej serca jak woda spuszczana z wanny.
Czuła wyłącznie znużenie, nie było jej nawet smutno. Postanowiła sobie, że już nigdy w życiu nie pozwoli sobie na łzy z powodu mężczyzny – ani takiego jak Selden, ani nawet takiego jak Zizi. Teraz, pomyślała, pozostawało tylko czekać. Niech się dzieje, co chce – dopóki trwa jej uroda, zawsze może wydarzyć się coś ciekawego… A przynajmniej można liczyć na to, że znajdzie się jakiś adorator…
Następnym razem trzeba jednak będzie wybrać rozsądniej. W tym momencie Janey stanął przed oczami George Paxton. Gniewnym ruchem strzepnęła z siebie pianę, myśląc o tym, co mogłoby być, gdyby… George chciał ją zniszczyć, ale to jeszcze nie koniec.
Należało mu uświadomić, że jest jej coś winien. Należało znaleźć jakiś sposób, żeby zapłacił za to, co jej zrobił…
Tymczasem Selden wciąż siedział na kanapie sztywno jakby kij połknął, zastanawiając się, co począć z Janey i z ich małżeństwem. Nie potrafił jednak wymyślić nic konstruktywnego. Nagle wpadł mu w oko stos wycinków z gazet, które Janey odkładała w kącie. W tej samej chwili obojgu, Janey knującej intrygi w wannie pełnej piany i Seldenowi przeżuwającemu troski na obitej kwiecistym perkalem kanapie, przyszła do głowy ta sama gorzka myśclass="underline" jedyną osobą, która skorzystała na tej katastrofie, był George Paxton.
Rozdział 17
Selden Rose siedział w swoim gabinecie, wpatrując się w mały zegarek od Tiffany'ego stojący przed nim na biurku.
Upłynęła jedna minuta. Na wyświetlaczu godzina 10:03 zmieniła się w 10:04.
Selden przypomniał sobie scenę z „Czarnoksiężnika z krainy Oz": Dorotka siedzi zamknięta w zamku złej czarownicy i patrzy, jak przesypuje się piasek w klepsydrze. Teraz już wiedział, jak to jest.
Pozostało mu dokładnie sześć godzin, pięćdziesiąt pięć minut i czterdzieści trzy sekundy życia.
Minęły już co do dnia dwa tygodnie od pamiętnego lunchu z Victorem Matrickiem. Czas dany Seldenowi dobiegał końca. Za kilka godzin będzie po wszystkim.
A on nadal nie podjął decyzji.
Tego ranka, po przebudzeniu, przez kilka minut przyglądał się śpiącej żonie, pragnąc wyryć sobie w pamięci każdy szczegół jej twarzy. Skóra koloru kości słoniowej, gładka, bez jednej zmarszczki. Delikatny rumieniec na policzkach. Wargi koloru dojrzewających wiśni. Nigdy nie potrafił zrozumieć, po co Janey nieustannie maluje się tą różową szminką, skoro naturalny kolor jej ust jest taki piękny. Była to jednak jedna z wielu rzeczy, których Selden nie rozumiał u Janey… Jej oczy były mocno zaciśnięte, jakby nie chciała się obudzić, a dłonie stulone w dziecinne piąstki pod brodą.
– Kocham cię – szepnął Selden. – Jak ja cię kocham…
Bardzo chciał odgarnąć jej pyszne złote włosy, które opadły na czoło, ale bał sieją obudzić. Zastanawiał się, czy Janey chociaż przeczuwa, co jej grozi.
A teraz, siedząc przy swoim biurku, nagle zrozumiał, że nie zrobi tego. Nie poświęci żony dla posady.
Istniały pewne granice. Człowiek, który podporządkowywał się Victorowi Matrickowi, był człowiekiem bez duszy. Selden w swojej karierze spotykał już takich ludzi. Nie brakowało ich ani w Los Angeles, ani tutaj, w Nowym Jorku. Zawsze określał ich mianem „pustaków" – byli to ludzie na pozór zwyczajni, lecz w głębi serca pozbawieni prawdziwych ludzkich uczuć. Często osiągali szczyty w swoich dziedzinach, ale Selden zawsze kpił sobie z nich. Z definicji uważał się za kogoś lepszego, ponieważ miał tę kojącą pewność, że nigdy nie będzie musiał poświęcić dla kariery tyle, co oni. Dlatego gardził takimi ludźmi.
Jeszcze dziesięć miesięcy temu, po przyjeździe do Nowego Jorku, Selden wierzył w to, że uda mu się wspiąć na sam szczyt firmy, że dzięki ciężkiej pracy i wrodzonej chęci czynienia dobra pewnego dnia zastąpi na stanowisku samego Victora Matricka.
Lecz teraz otworzyły mu się oczy. Zrozumiał, że tak się nigdy nie stanie.
Z drugiej strony, gdyby zrobił to, o co prosił Victor, i „pozbył się" Janey, dałby tym samym do zrozumienia, że jest człowiekiem, który nie cofnie się przed niczym. Wszyscy zrozumieliby, że trzeba się z nim liczyć. Zyskałby respekt u ludzi. Nie miał też żadnych wątpliwości, że dostałby awans. A potem wybrałby sobie trzecią żonę, lepiej „przystającą" do wizerunku firmy. Kobietę w typie, dajmy na to, Dodo Blanchette.
A gdyby nie wziął sobie do serca „rady" Victora? Co wtedy? Nie czekało go natychmiastowe zwolnienie – było to zbyt ryzykowne i stwarzało nawet podstawy do wytoczenia firmie procesu o dyskryminację (dyskryminacja żony pracownika – to byłoby coś nowego). Nie; zamiast zwolnienia Selden byłby stopniowo pozbawiany kompetencji, czemu w żaden sposób nie zdołałby zapobiec, aż w końcu pozostałyby mu tylko dwie rzeczy: biurko i sekretarka. Potem sekretarka zostałaby przeniesiona do innego działu, a on do mniejszego gabinetu, na stanowisko, któremu nie przysługiwała już osobista asystentka. A w końcu musiałby złożyć wymówienie. Gdyby nie okoliczności, mógłby jeszcze znaleźć inną posadę. Wróciłby do Los Angeles i zatrudnił się na dyrektorskim stanowisku w jednej z dużych wytwórni filmowych. Z łatwością zarabiałby milion rocznie. Lecz Selden wiedział dobrze, że w obecnej sytuacji wszyscy mają go za frajera, który ożenił się z dziwką, zamiast jej zapłacić jak każdy normalny człowiek.
Całe życie tak ciężko pracowałem, pomyślał, kryjąc twarz w dłoniach. Praca była dla niego radością życia, wybawieniem. Przeżywał cudowne chwile, kiedy kończył przygotowania i pierwszego dnia zdjęć odwiedzał plan, kiedy film szedł do wyświetlania i osiągał wspaniałe wyniki kasowe, kiedy jego produkcje zdobywały nagrody. Za każdym razem, kiedy dostawał awans, czuł nieopisaną euforię, jakby cały kosmos był w zasięgu ręki, jakby należał tylko do niego… Pierwsza żona Seldena oskarżała go, że jest pracoholikiem i popadł w uzależnienie od swoich osiągnięć. Dopatrywała się w tym przyczyn rozpadu ich małżeństwa i w końcu wytknęła mu, że gdyby poświęcał jej więcej uwagi, to być może nie doszłoby do jej romansu z kolegą z biura. Ta wiadomość na chwilę kompletnie poraziła Seldena. Był to dla niego szok, zwłaszcza kiedy dowiedział się, że przygoda pozamałżeńska jego żony trwała już od dwóch lat, a do tego Sheila nie miała nawet żadnych oporów, żeby ściągnąć swojego lubego na świąteczny wyjazd z Seldenem do Aspen. Zjedli nawet we trójkę lunch, a on nadal nic nie podejrzewał. Różnica polegała na tym, że Selden nie kochał Sheili tak jak Janey. Ożenił się z nią wyłącznie z poczucia winy – po pięciu latach znajomości postawiła mu ultimatum, a jemu było wtedy wygodniej ustąpić, niż szukać sobie nowej towarzyszki.