Gdyby teraz miał wybierać pomiędzy Sheilą a pracą, nie zastanawiałby się długo. Z drugiej strony Sheila przenigdy nie postawiłaby go w takiej sytuacji – nie starczyłoby jej wyobraźni. Natomiast Janey z przedziwną łatwością wplątywała ludzi w afery, które sama wywoływała, i w rezultacie każdy coś na tym tracił. Była jak syrena, pomyślał Selden, wabiąca żeglarzy na ostre skały…
Spojrzał ponownie na zegarek. Była 10:43.
Jedyną osobą, która wyszła z tej katastrofy bez najmniejszego szwanku, był George, który do tego wykupił korzystnie firmę Comstocka. Wydawało się niesprawiedliwością losu, że nie odniósł przy tym chociażby tak banalnych obrażeń jak złamana noga…
Wyświetlacz pokazywał godzinę 10:45. Selden podniósł słuchawkę i zadzwonił do George'a.
George Paxton lubił otaczać się pięknymi przedmiotami, lecz był zdania, że ich miejsce jest w domu, natomiast biuro służy do prowadzenia interesów, zatem z założenia powinno odpowiadać wystrojem biznesowej zasadzie „zero rozrzutności". Zgodnie z tym założeniem jego gabinet był olbrzymi, lecz urządzony funkcjonalnie. George pozwolił sobie tylko na dwa odstępstwa od tej reguły: pierwszym był imponujących rozmiarów jedwabny indyjski dywan, specjalnie zamówiony przez Mimi, drugim zaś portret pędzla współczesnego malarza Damiena Hirsta przedstawiający George'a z lekko skonsternowaną miną. Obraz był prezentem ślubnym od Mimi. Miał wymiary półtora na trzy metry i kosztował pół miliona dolarów.
Długi szereg okien ukazywał widok na śródmiejskie wieżowce. Na samym środku pomieszczenia stała grupa twardych czarnych kanap i foteli firmy Le Corbusier. Na nich właśnie George przyjął Seldena.
Popijali kawę z niebieskich papierowych kubków ozdobionych logo lokalnej greckiej jadłodajni.
Spotkanie, zdaniem Seldena, nie przebiegało najlepiej.
– Nie masz wyboru – powiedział George. – Spójrz na to z logicznego punktu widzenia. Znasz ją od ośmiu, dziewięciu miesięcy, a pracujesz już ile – dwadzieścia lat?
George pociągnął łyk kawy, myśląc, że Selden w pewnych sprawach wykazuje zupełnie ślepy upór. Wybór był oczywisty, ale on cierpiał na przerost ego i to go zgubiło. Jeśli teraz nie wyzwoli się spod wpływu ego, pogrąży się całkowicie.
Selden wyjrzał przez okno. Widział wyraźnie biura po drugiej stronie ulicy. W jednym pokoju przed komputerem siedział mężczyzna, rozmawiając przez telefon. Selden zastanawiał się, czy powinien powiedzieć George'owi, że nadal kocha Janey. Bał się, że wyjdzie na mięczaka. Podniósł swój kubek ze stolika.
– A jeśli cała ta sprawa to jedna wielka pomyłka? – zapytał. – Jeśli skazano nie tę osobę…
George westchnął.
– Przecież nikt tutaj nie umrze – powiedział, nieco już zdenerwowany. – Sytuacja nie jest dobra, ale może powinieneś w końcu przejrzeć na oczy. Dorośnij. Chcesz sam rozdawać karty czy dalej robić z siebie pośmiewisko?
– Gdyby można było… – zaczął Selden.
– Jezu… – George się skrzywił. – Wiesz chyba, bo wszyscy to wiedzą, że tak wygląda praca dyrektora. Trzeba umieć podejmować trudne decyzje. Reszta to pryszcz. Od łatwych decyzji ma się asystentów.
– Ona uważa, że ty też miałeś z tym coś wspólnego – powiedział Selden, pozwalając sobie na nieco ostrzejszy ton.
George uśmiechnął się, przewracając oczami.
– Dziwisz się temu? Może uważasz ją za osobę, która weźmie odpowiedzialność za własne czyny?
– Nie ona jedyna w tej sytuacji unika odpowiedzialności – zauważył Selden.
George podniósł kubek do ust, zerkając na Rose'a. Facet nie radzi sobie najlepiej, pomyślał, dostrzegając, że Selden wygląda na zmarnowanego i jakby na lekkim kacu. Domyślił się, że Rose wciąż jest zakochany. George nie miał wątpliwości, że Janey bez wahania pociągnie męża ze sobą na samo dno, co z całą pewnością rozumiał też Victor Matrick. Jedynym sensownym wyjściem było rozdzielenie tej pary; z tego powodu (chociaż nie tylko z tego) George postanowił nigdy nie mówić Seldenowi o tym, że widział list od Comstocka. Westchnął. Mógłby oczywiście zdradzić Rose'owi kilka dodatkowych szczegółów, które bardzo jasno uświadomiłyby mu, z kim ma do czynienia. Ale nie potrafił zrobić czegoś takiego staremu kumplowi. Kopanie leżącego nie ma najmniejszego sensu, poza tym George'owi wydawało się, że Selden nie może już upaść niżej.
– Selden – odezwał się – to, czego szukasz, nie istnieje.
– Nie jestem tego do końca pewien, George.
– Takie dziewczyny jak Janey Wilcox nie nadają się na żony – odparł George.
Selden odstawił kubek na szklany stolik.
– Co to ma znaczyć: takie dziewczyny jak Janey Wilcox?
– Daj spokój – powiedział łagodnie George. – Obaj dobrze wiemy, że są kobiety, które warto poślubić, i takie, których nie warto. Janey Wilcox należy do tej drugiej kategorii.
– Podaj mi jeden rozsądny powód – domagał się Selden. W jego głosie dała się słyszeć nuta desperacji. – Nie jestem zaślepionym durniem. Chcę tylko zrozumieć, o co ci chodzi.
– Ona czegoś chce – oświadczył George. – To jest jasne dla wszystkich. Chce czegoś, ale nikt nie wie czego. I ona sama też tego nie wie. A ludzie, którzy nie wiedzą, czego chcą, nie nadają się na partnerów. Ani w interesach, ani w ogóle.
– Dzięki, George – powiedział Selden, przybity.
Wstał. George też się podniósł. Żal mu było faceta, ale był pewien, że da sobie radę, jak wszyscy. Położył mu rękę na ramieniu.
– To jest tak jak z obcinaniem małego palca – powiedział pocieszająco. – Należy to zrobić szybko, więc nie można piłować ręki nożem do steków. A kiedy już jest po wszystkim, nagle okazuje się, że ten palec wcale nie był taki niezbędny…
– Jasne – odparł Selden. Uścisnęli sobie dłonie.
– Wpadnij do naszego nowego apartamentu w przyszłym tygodniu – zaproponował George. – Powiem Mimi, żeby coś przygotowała. Jej asystentka zadzwoni do ciebie…
Jeszcze chwila i Selden wyszedł.
George odetchnął z ulgą.
Podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Zobaczył tego samego mężczyznę co przedtem Selden. Facet nie ma własnego życia, pomyślał. Cały dzień sterczy przed komputerem. George zastanawiał się obojętnie, co też takiego robi ten człowiek.
Wrócił do biurka, myśląc o Seldenie. Czuł lekkie wyrzuty sumienia.
Co jednak miał zrobić? Powiedzieć mu, że jego żona przyszła do niego po pieniądze na ten jej głupi „projekt", chcąc go naciągnąć w taki sam sposób jak przedtem Comstocka Dibble'a? A może jeszcze trzeba mu było powiedzieć, co zrobiła, żeby zdobyć tę forsę? George wspomniał dzień, kiedy Janey zjawiła się w jego biurze i tę żałosną farsę z klękaniem przed nim i robieniem mu dobrze. Nie uciekał przed nią – który facet by uciekł? – w końcu to nie był prawdziwy seks. Natomiast Janey, która jak wiele kobiet traktowała seks jako narzędzie do realizacji swoich planów, była święcie przekonana, że każdy mężczyzna to napalony dureń, który zrobi wszystko, byle tylko zechciała wziąć jego fiuta do ust.
George potrafił się zachować: bardzo grzecznie jej podziękował.
Na nic więcej od niego Janey Wilcox liczyć nie mogła.
Wiedział oczywiście, że to jeszcze nie wszystko i że Janey w końcu zjawi się ponownie. Po takich kobietach zawsze należy się tego spodziewać. Wydaje im się, że mężczyzna, którego obsłużyły, jest im coś winien i że mogą go zmusić, żeby się wywiązał.