– Selden – powiedziała Mimi, przyciągając go do siebie. – Nie wiem, czy Janey naprawdę napisała ten scenariusz, ale jeśli chodzi o George'a, to powiedziała prawdę. Przyszła do niego z prośbą o pomoc już kilka miesięcy temu, kiedy zaczęła dostawać te listy…
Selden raptownie się ożywił. Wyglądał jak pies gotowy skoczyć komuś do gardła.
– Więc zostałem oszukany – wyszeptał. – Mój najlepszy przyjaciel, przez tyle czasu…
– Wolnego – ofuknęła go Mimi. – Wiesz, że wcale tak nie było. George nic ci nie powiedział, bo nie chciał cię martwić…
– Dziękuję, Mimi – przerwał jej Selden ze złością. – Cieszę się, że w końcu odważyłaś się powiedzieć mi prawdę.
Ruszył szybkim krokiem w kierunku windy. Mimi pobiegła za nim.
– To wcale nie jest powód, żeby zrywać z nami znajomość, wiesz? – próbowała go zagadnąć. Kiedy drzwi się otworzyły i Selden wsiadł do windy, Mimi zawołała za nim tonem pocieszenia: – Jesteś dobrym człowiekiem. Cokolwiek by się działo, zawsze pamiętaj, że postąpiłeś szlachetnie i honorowo…
Drzwi się zamknęły, a Mimi poszła na spotkanie z mężem. Nie miała najmniejszego zamiaru wspominać mu, że widziała się z Seldenem. Kobiety wiedzą, że o pewnych sprawach należy milczeć. Mimi poklepała więc George'a po policzku, śmiała się z wszystkich jego żartów i powtórzyła mu po raz kolejny, jaki jest wspaniały. Zrobiła to, ponieważ podjęła już decyzję, że będzie go oszukiwać. A skoro miało tak być, czuła się w obowiązku być dla niego kochającą żoną i jak najlepszą matką dla dziecka, które urodzi.
A więc Janey mówiła prawdę, pomyślał Selden, przyglądając się niskiemu budynkowi z poczerniałej cegły. Przynajmniej raz nie skłamała. Całkiem możliwe, że także ten scenariusz, o którym tyle mówiła, naprawdę istnieje.
Spojrzał jeszcze raz na czarno pomalowane drzwi, sprawdzając numer domu. Zmarszczył brwi. Czy to na pewno dobry adres? Mógł się co prawda pomylić, ale miał dobrą pamięć do cyfr. Był całkiem pewien, że ten właśnie adres widniał na kopertach przesyłanych do hotelu.
Ulica Sześćdziesiąta Siódma numer sto dwadzieścia cztery, mieszkanie 3A.
Przyjrzał się jeszcze raz budynkowi.
Wejście mieściło się na wysokości ulicy, obok budki z chińskim jedzeniem. Kiedyś mogła tu mieszkać jedna bogata rodzina, ale widać było, że dawno temu dom został przebudowany: oryginalną fasadę zastąpiono płaskim frontonem. Z każdego piętra wyzierała smutno para wąskich okien.
Na pierwszy rzut oka adres był bez zarzutu. W Nowym Jorku jest wiele takich miejsc, których adresy nie budzą najmniejszych podejrzeń. Dom mieścił się w zupełnie przyzwoitym kwartale, pomiędzy Park Avenue a Lexington Avenue. Problem polegał na tym, że ulica Sześćdziesiąta Siódma łączyła się z aleją, która wiodła prosto przez Central Park, przez co zawsze była pełna ciężarówek i nieustannie panował tu hałas. Rozejrzawszy się, Selden zauważył, że inne budynki wcale nie są w lepszym stanie. Najwidoczniej właściciele nie widzieli sensu w przeprowadzaniu remontów.
Obok drzwi znajdował się domofon z ośmioma przyciskami. Pod numerem 3A widniała maleńka karteczka z nazwiskiem Wilcox wypisanym czarnym wyblakłym flamastrem. Selden wiedział, że nie zastanie tam nikogo, dlatego doszedł do wniosku, że lepiej od razu zadzwonić do dozorcy. Nie znalazłszy odpowiedniego guzika, zaczął wciskać wszystkie po kolei, mając nadzieję, że w końcu ktoś go wpuści. Po kilku sekundach usłyszał szczęk zamka. Otworzył drzwi i wszedł.
Naprzeciwko wejścia znajdowała się ciemna, wąska klatka schodowa, a po lewej skąpo oświetlony korytarz wyłożony szachownicą z czarnych i białych plastikowych płytek. Jedne z drzwi były otwarte. Stała w nich kobieta w średnim wieku, z twarzą upstrzoną naroślami o tajemniczym wyglądzie.
– Pan sobie życzy? – zapytała podejrzliwie.
– Szukam gospodarza domu – powiedział Selden, przekładając swoje drogie czarne rękawiczki z ręki do ręki.
– Tam dalej, w głębi korytarza. – Wskazała głową. – Jak go nie ma w domu, to znaczy, że siedzi w pubie naprzeciwko.
Gospodarz jednak był w domu. Selden wyjaśnił mu, że jest mężem Janey Wilcox i chciałby wejść do jej mieszkania.
– Jasne – powiedział dozorca, podstarzały mężczyzna w wyciągniętym podkoszulku. Prawdopodobnie wyglądał na więcej lat, niż miał w rzeczywistości. – Czytałem o panu w gazecie. Jak się miewa nasza lokatorka?
– Dziękuję, dobrze – powiedział Selden spokojnie.
– Niech jej pan przekaże, że musi się zdecydować, co robi z tym mieszkaniem. – Dozorca podał mu klucze. – Wynajmowała temu blondynowi, co to przychodziła do niego jedna babka…
– Janey? – wystraszył się Selden.
– Nie – odpowiedział z namysłem dozorca. – Starsza. Pod czterdziestkę. No, ale facet się wyprowadził i mieszkanie tyle czasu już stoi puste… Właściciel nie lubi pustych mieszkań, nawet jak ktoś za nie płaci.
– Przekażę – zapewnił go Selden, biorąc klucze.
Wchodząc na wąską klatkę schodową, nie mógł się nadziwić, że Janey Wilcox, piękna modelka Victoria's Secret, naprawdę wspinała się kilka razy dziennie po tych brudnych stopniach. Co ją zmusiło, żeby tutaj mieszkać? Na drugim piętrze zaleciał Seldena zapaszek przypalonego obiadu. Skrzywił się z odrazą i ruszył dalej. Po chwili zauważył, że podąża za nim olbrzymi karaluch. Chciał go rozdeptać, ale zrezygnował, widząc rozmiary owada, który z pewnością zapaskudziłby mu pół podeszwy.
W drzwiach były trzy zamki. Selden otworzył je po kolei, znów zachodząc w głowę, jak Janey mogła tu mieszkać.
Zaśmiał się, przypomniawszy sobie o jej skąpstwie.
Drzwi otworzyły się z upiornym zgrzytem. Selden zawahał się na moment. Nie był wcale pewien, czy chce tam wchodzić. Wewnątrz czuć było śmieciami bądź zepsutą żywnością. Pierwszym określeniem, które przyszło mu do głowy, było „brud i nędza".
Zreflektował się jednak szybko. Miał obowiązek przynajmniej spróbować ratować swoją żonę.
Przestąpił próg. Po lewej stronie znajdowała się lilipucia kuchenka. Selden zauważył zardzewiałe sprzęty i drzwiczki od szafki wiszące krzywo na nadłamanych zawiasach. Wyglądało na to, że wiszą tak już dłuższy czas, a Janey nie chciało się ich naprawić. Po prawej stronie był pokój o rozmiarach trzy na cztery metry. Znajdował się w nim płytki kominek, a na wprost drzwi było okno. W prawo kolejne drzwi prowadziły do drugiego pokoju, który mógłby w ostateczności uchodzić za sypialnię. Było tam drugie okno oraz komoda. Łóżko znajdowało się na małej platformie wzniesionej na czterech słupkach, pod którą zamocowano dwa pręty do wieszania ubrań.
Dobrze, pomyślał Selden. Jestem w mieszkaniu Janey. Gdzie teraz zacząć poszukiwania?
Na łóżku dostrzegł firmową torbę Burberry. Wyglądała na nową; z ciekawości sięgnął po nią. W środku było pudełko, a w pudełku – para butów w szkocką kratę. W torbie Selden znalazł też paragon, z którego dowiedział się, że za buty zapłacono jego kartą kredytową, że Janey podpisała się jego nazwiskiem i że otrzymała trzydziestoprocentowy rabat. Na paragonie widniała data ósmy grudnia; przypomniał sobie, że tego właśnie dnia Janey kupiła też naszyjnik z czarnych pereł. Spróbował zebrać fakty razem – data, buty, miejsce, w którym je zostawiła – ale nic mu z tego nie wyszło, dał więc spokój i wrócił do pokoju. Pod oknem stało drewniane uczniowskie biurko. Nie było na nim nawet papierka, Selden zajrzał więc pod spód i ujrzał prawie nowy laptop firmy Apple leżący na stosiku różowych kartek.